Oneiric Ocelot - o nowym Ubuntu słów kilka
Nowe Ubuntu 11.10 już jest. Postanowiłam zrobić w końcu porządek na własnym dysku po instalacji Windowsa 8, instalowaniu Gruba i podobnych zabawach i zainstalowałam Oneiric Ocelota “na czysto” pozbywając się wszystkich balastów. Wrażenia? Jest dobrze - jest o wiele lepiej niż w wersjach beta. Poprawiono stabilność, w końcu Software Center działa jak powinien, doszlifowano również wiele drobnostek. Kolejna wersja Ubuntu jest bardziej dopracowana i wydaje się stworzona tak, by być bardziej przyjazna dla nowych użytkowników.
Powtórzę to, co pisałam już nie raz - Unity jest dużym krokiem w stronę przekonania do Linuksa nieobytych osób. Jednocześnie jest dość ryzykownym posunięciem jeśli chodzi o zaawansowanych użytkowników, którzy używają go ze względu na bogate możliwości konfiguracyjne. Tego w czystym Ubuntu 11.10 nie znajdą - ustawień jest nawet mniej niż w wersji 11.04.
Jeśli chodzi o płynność, to na mojej Toshibie R700 (i5, 8GB RAM, grafika Intel HD) jest świetnie. O ile poprzednia wersja systemu nie sprawiała żadnych problemów, o tyle Ocelot jest chyba szybszy. Pewnie na takie wrażenie wpływają nowe animacje pulpitów i menadżera aplikacji. Nie wiem też, czy to moje szczęście, ale kolejny raz nie było również problemów ze sterownikami czy kompatyblinością. Zainstalowało się wszystko, poprzez drivery od kamerki po sterowniki modemu 3G.
Oprócz kosmetycznych zmian typu ekran logowania zmieniły się na przykład ustawienia. Nie ma już bocznej nawigacynej belki, tylko dosyć przejrzysty ekran skrótów. Ustawień jest też znacznie mniej i nie da się modyfikować wielu rzeczy. Jest po prostu inaczej, ale trzeba przyznać, że w szaleństwie odchudzania jest metoda. Do praktycznie wszystkich najbardziej potrzebnych ustawień można dotrzeć bezproblemowo; dla tak zwanych “geeków” problemu nie będzie stanowiło doinstalowanie dodatkowych programów konfiguracyjnych. Trzeba przyznać, że jest po prostu przyjaźniej dla osób nieznających się na technikaliach.
To w ogóle chyba motto, które przyświecało Canonicalowi przy tworzeniu 11.10 - przełamanie stereotypu o skomplikowanym i nieprzyjaznym Linuksie. Świadczy o tym chociażby zrezygnowanie z menadżera pakietów Synaptic. Można go doinstalować, ale domyślnie go nie ma, bo i po co? Nieznającemu się użytkownikowi i tak niewiele on mówi, zaawansowany zainstaluje pakiet poleceniem apt-get albo doinstaluje Synaptica.
W zamian mamy za to nowe Centrum Oprogramowania, które w końcu wygląda sensownie, choć nie pozbawione jest kilku nieścisłości. Mimo wszystko centralna dystybucja oprogramowania w końcu nabrała sensu - wygląd odświeżono i sklep jest lepiej posegregowany, dodatkowo dodano opcję synchronizacji aplikacji między komputerami. Na razie polega ona jedynie na instalowaniu takich samych pozycji jak na innych komputerach, ale to już progres.
Dash również uległ odświeżeniu. Podzielony na 4 kategorie z nowym filtrowaniem wyników stał się bardzie intuicyjny. Wprowadzono na przykład filtrowanie wyników według oceny użytkowników lub rozmiaru pliku, dodano też możliwość przeszukiwania plików i kolekcji muzycznej.
Domyślnym narzędziem do tworzenia kopii zapasowych stał się program deja dup zintegrowany z dyskiem chmurowym Ubuntu One. Jest prosty co pewnie ma skłonić niezaawansowanych użytkowników do korzystania z niego.
Ogólnie Ubuntu One jest coraz mocniej promowane i integrowane w systemie, Canonical stawia na chmurę coraz bardziej. Oprócz oczywistej synchronizacji między komputerami i przechowywania danych w chmurze Ubuntu One doczekało się aplikacji na Androida, iOS i Windowsa. U1 oferuje też usługę Music, czyli przechowywanie muzyki w chmurze i streamowanie jej do różnych urządzeń - coś jak Google Music czy Amazon Cloud Player. Przewagą Ubuntu One nad innymi usługami (choćby DropBoksem) jest właśnie integracja z systemem, która pozwala na synchronizowanie wielu folderów, przechowywanie kopii zapasowych itp.
Ubuntu 11.10 nie jest rewolucją, jest to naturalne dopracowanie Unity, które staje się coraz bardziej spójne i przyjazne. Jest to też kolejny, po wprowadzeniu Unity, ukłon w stronę przeciętnych użytkowników.
Jest to pierwszy Linux, którego z pełną odpowiedzialnością poleciłabym nieznającym się na zawiłościach systemowych znajomym.