„Musieliśmy działać w tajemnicy”. Wiceszef związku zawodowego w centrali Google opowiada o jego powstaniu

– Jestem pewny, że w Dolinie Krzemowej niebawem powstaną kolejne związki zawodowe chcące walczyć o taką wersję przyszłości, w której ich członkowie chcą żyć – mówi nam Chewy Shaw, wiceprzewodniczący świeżo powstałego związku zawodowego w Google.

25.03.2021 07.38
„Musieliśmy działać w tajemnicy”. Wiceszef związku zawodowego w centrali Google opowiada o jego powstaniu

„To my tworzymy Google. Ale to nie jest firma, dla której chcemy pracować. Mottem naszej firmy było »nie czyń zła«. Organizacja pracowników pomoże nam to osiągnąć” – od tej odezwy zaczął się tekst opublikowany 4 stycznia w The New York Times autorstwa Parul Koul i Chewy Shawa, przewodniczącej i wiceprzewodniczącego świeżo powstałego pierwszego związku zawodowego w Google.

2021 rok zaczął się w Dolinie Krzemowej trzęsieniem ziemi. W tym sercu nie tylko nowych technologii, ale też współczesnego amerykańskiego kapitalizmu i to jeszcze w samym Alphabet, czyli spółce matce Google, powstał związek zawodowy. Ponad 200 osób zatrudnionych w centrali Google zdecydowało się wejść na drogę związkową, co w Stanach Zjednoczonych jest niezwykle odważnym krokiem. 

O tym, że pracownicy Doliny na czele z Googlersami jak się mówi o zatrudnionych przez Google są coraz bardziej niezadowoleni, było słychać od dawna. W 2016 roku protestowali przeciwko udziałowi Google w projekcie Maven opracowującym elementy sztucznej inteligencji, dzięki której bojowe drony mogłyby samodzielnie rozpoznawać kilkadziesiąt rodzajów celów z dużych odległości, a więc zabijać bez udziału człowieka. Potem sprzeciwiali się temu, aby Google opracowywał wyszukiwarkę na rynek chiński – dodajmy wyszukiwarkę wyposażoną w mechanizm cenzurujący wyniki tak, aby nie było w nich informacji niewygodnych dla władz Państwa Środka. 

Fot. Sundry Photography / Shutterstock

Głośnym echem odbiło się też wprowadzenie przez Google kolorowych plakietek określających przynależność pracowników do różnych grup. I tak pracownicy pełnoetatowi nosili białe oznaczenia, dostawcy usług żółte, stażyści zielone, a kontraktowi czerwone. Już sama tego typu kategoryzacja budziła wątpliwości, ale pracownicy czuli się dyskryminowani także dlatego, że za różnymi kolorami stały różne przywileje i udogodnienia, jak darmowe posiłki, środki transportu czy dostęp do benefitów, takich jak basen, siłownia, ścianki wspinaczkowe. Szybko okazało się, że pracownicy tymczasowi, kontraktowi czy dostawcy usług muszą płacić za jedzenie czy dojazdy. 

Czarę goryczy przepełniło zwolnienie z pracy wpływowej analityczki Timnit Gebru, która skrytykowała oparte na sztucznej inteligencji oprogramowanie Google, a wcześniej walczyła o prawa kobiet i osób niebiałych w firmie. O tym, po co w ogóle związek zawodowy ludziom, którzy zarabiają najlepiej nie tylko w Stanach, ale być może na świecie, pracują nad najbardziej innowacyjnymi rozwiązaniami i mają wszelkie możliwe benefity pracownicze, rozmawiamy z Chewy Shawem, inżynierem oprogramowania w Google oraz wiceprzewodniczącym związku zawodowego Alphabet Workers Union. 

Chewy Shaw, wiceprzewodniczący związku zawodowego Alphabet Workers Union
Chewy Shaw, wiceprzewodniczący związku zawodowego Alphabet Workers Union

Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o organizowaniu związku zawodowego w Alphabet?

Na początku 2020 roku. W Google pracuję od 2011 roku, kiedy trafiłem tam na staż. Nigdy nie myślałem, że zostanę związkowym aktywistą, ale potem w firmie zaczęły dziać się takie rzeczy, że trudno było być obojętnym. Dlatego wsparłem protest kobiet „Google Walkout for Change”, który był wyrazem sprzeciwu wobec praktyk chronienia molestujących seksualnie mężczyzn. Tak naprawdę byłem tylko jedną z wielu osób, które po prostu zostały zachęcone do tego, aby stanąć obok ludzi dążących do zmiany. Podpisywałem też petycje w innych sprawach związanych z funkcjonowaniem firmy. 

Pracownicy Google’a nie zgadzali się na przykład na to, aby realizować wątpliwy etycznie projekt dla amerykańskich służb imigracyjnych polegający na świadczeniu usług w chmurze obliczeniowej. Nie zgodzili się, bo służby te dopuszczały się nadużyć, w skutek których dochodziło choćby do rozdzielania rodzin czy odbierania nielegalnym imigrantom dzieci.

Pod petycją w tej sprawie podpisało się ponad 1,5 tys. osób. Ale to, co przekonało mnie do pełniejszego zaangażowania, była sprawa zwolnienia pięciorga pracowników, którzy próbowali założyć związek zawodowy.

Mówisz o tzw. Thanksgiving Four, czyli czwórce pracowników zwolnionych w okolicach Święta Dziękczynienia, z którymi zerwano umowy, oskarżając ich o złamanie procedur bezpieczeństwa. Tyle że Rebecca Rivers, Laurence Berland, Sophie Waldman i Paul Duke byli zaangażowani w obronę praw pracowniczych, m.in. w protesty przeciwko wcześniejszym zwolnieniom.

Tak, ale ja mówię o piątce, bo do tego grona zaliczam także Kathryn Spiers, inżynierkę, którą też zwolniono pod koniec 2019 roku. To ona stworzyła okienko pop-up informujące pracowników o tym, jakie przysługują im prawa pracownicze, w tym do zrzeszania się w związkach zawodowych.

Zdałem sobie wtedy sprawę, że istnieje potrzeba zapewnienia jakiejś ochrony, aby pracownicy mogli zabierać głos w ważnych sprawach i nie bali się, że w odwecie zostaną zwolnieni. Zaczęliśmy się wtedy spotykać na lunchach z innymi pracownikami, aby omówić, jakie mamy możliwości. Potem skontaktowałem się z prawnikiem, który wyjaśnił nam, jakie mamy prawa. Konsultowaliśmy się też z Communications Workers of America, czyli największym związkiem komunikacji i mediów w Stanach Zjednoczonych i wtedy zdecydowaliśmy, że rozwiązaniem jest stworzenie związku w Alphabet. Miniony rok to był niezwykle ekscytujący czas.

Dlaczego uważaliście, że pracownicy Alphabetu potrzebują związku zawodowego?

Tu ważne są dwie kwestie. W tamtym czasie dla wielu z nas stało się bardzo jasne, że to, nad czym pracujemy, jakie projekty realizujemy my i nasza firma, ma wpływ nie tylko na klientów, którzy coś zamówili, ale właściwie na ludzi na całym świecie. To my, pracownicy, tworzymy Alphabet, piszemy oprogramowanie, testujemy nowe rozwiązania, opracowujemy autonomiczne auta. To wszystko wywiera wpływ na nasze otoczenie, społeczeństwa, w których żyjemy. Wielu z nas dołączyło do firmy właśnie ze względu na jej wartości, czyli potrzebę tworzenia technologii i rozwiązań, które ulepszają świat.

Równolegle dostrzegliśmy, że nasza firma podejmując niektóre projekty, czasami działa wbrew tym wartościom. Co gorsza, okazało się, że pracownicy nie mogą nic mówić ani robić, aby pokazać, że to działania wbrew tym wartościom. Założyliśmy związek m.in. dlatego, aby mieć istotny wpływ na decyzje, które dotyczą nas pracowników, ale i szerzej społeczeństw, na które wpływ mają wykonywane przez nas projekty. Uznaliśmy, że to sposób na to, aby być lojalnymi wobec wartości firmy, a nie tego, kto aktualnie jest jej szefem.

Wasz związek powstawał w tajemnicy przez rok. Czego się obawialiście?

Pracownicy Google’a i innych firm holdingu Alphabet, czyli macierzystej spółki Google’a powołało pierwszy związek zawodowy – Alphabet Workers Union
Fot. Vasilis Asvestas / Shutterstock

Pod koniec 2019 roku zwolniono pięć osób, które chciały zmian. Upominały się o nasze wartości i prawa pracownicze, występowały na wiecach, mówiły o mobbingu. Firma twierdziła, że zwolniono je, bo złamały procedury bezpieczeństwa. Ale było dla nas jasne, że to był sygnał dla innych, że firma jest gotowa wyrzucać ludzi z pracy nawet wbrew prawu, aby zdusić w zarodku jakikolwiek aktywizm związkowy. Uznaliśmy więc, że małe grupy nie mogą czuć się bezpiecznie. Skoro zwolnili pięć osób, to bez kłopotu zwolnią i dziesięć.

Musieliśmy działać w tajemnicy, aby zebrać wystarczająco dużą grupę. W pojedynkę albo nawet w kilka rozproszonych osób nikt nie ma szans. Na pojedynczych działaczy łatwiej wywrzeć wpływ, szantażować ich np. zwolnieniem. Wiedzieliśmy, że gdy znajdziemy np. 200 osób gotowych powiedzieć „tak, chcę być w związku”, to będziemy silniejsi, bo tak dużej grupy łatwo nie zwolnią. To była swojego rodzaju tarcza dająca nam bezpieczeństwo, ale też wzajemną pomoc i wsparcie.

Wcześniejsze działania Google i firmy Alphabet pokazały, że działacze powinni być chronieni przed ich odwetem. Nie boisz się o swoją pracę, że zostaniesz zwolniony za działalność związkową?

Nie, nie boję się, że mnie zwolnią. Informacja o założeniu związku zawodowego w Alphabet obiegła cały świat. Mieliśmy bardzo dobry start, więc nie sądzę, aby firma ryzykowała w taki sposób swoim wizerunkiem. Myślę nawet, że będzie musiała nas polubić. To możliwe, bo przecież w swoich komunikatach ma pełno zachęt do aktywizmu. Usłyszeliśmy nawet od władz firmy, że zgłaszanie i usuwanie problemów jest korzystne dla wszystkich.

Wielu ludzi uważa, że Google tak dobrze traktuje swoich pracowników i im płaci, że nie powinniście się buntować. Ale wychodzi na to, że wy walczycie o coś więcej niż lepsze pensje.

To prawda, że inżynierowie i programiści zarabiają dużo lepiej od innych i może się wydawać, że ze względu na nie ignorujemy złe rzeczy, które dzieją się wokół. Jednak tak naprawdę wielu osobom przeszkadzało to, że są wyłączeni z procesu decyzyjnego. Uważamy, że bardzo ważne jest, abyśmy wykorzystali związek zawodowy do tego, aby mieć wpływ. Oczywiście walczymy o warunki pracy, ale też o to, aby ludzie mieli wpływ na to, jak będą wykorzystane tworzone przez nich technologie i czy będą zgodne z ich intencjami.

fot. Uladzik Kryhin / Shutterstock

Minęły prawie trzy miesiące od założenia waszego związku zawodowego. Co udało się w tym czasie osiągnąć?

Pokazaliśmy, że nasza początkowa grupa 200 osób jest gotowa w stanąć obronie reszty współpracowników, którzy nawet nie należą do związku. To było ważne, bo pracownikom często wmawia się propagandowe slogany mówiąc, że związki im szkodzą. Wsparliśmy też pracowników kontraktowych, pokazując im, że zależy nam na ich sytuacji, a nasz związek jest otwarty dla wszystkich – niezależnie od miejsca pracy czy statusu. Liczy się bowiem wzajemna solidarność. To przynosi efekty, bo dołączają do nas kolejne osoby. Mamy już ponad 900 członków, czyli ponad czterokrotnie więcej niż na początku.

Ten wzrost to też dla nas wyzwanie. Pracujemy nad tym, aby się przegrupować i zdecentralizować. Aby wszystkie sprawy nie przechodziły przez radę wykonawczą, powołaliśmy komitety. Ponieważ utrzymujemy się ze składek, to mamy swój budżet i mogliśmy zatrudniać pełnoetatowych pracowników. 

Wasz wzrost jest imponujący, ale większość pracowników w USA, szczególnie w Dolinie Krzemowej, nie uważa, że związki są im potrzebne. Dlaczego tak jest?

To efekt wielu lat propagandy skierowanej przeciwko związkom. Wystarczy zobaczyć, jak są prezentowane w mediach, telewizji. Panuje w nich narracja, że związki są nieskuteczne, żerują na pracownikach i każdy powinien zadbać o siebie sam. Do tego także formalnie nie jest łatwo u nas założyć reprezentatywny związek. W Dolinie Krzemowej zaś postulaty pracowników były szybko spełnianie. Wystarczyło, że pojawiał się problem i zaraz był rozwiązany przez szefostwo firm. Związki nie były potrzebne, ale teraz czasy się zmieniły. Jest wiele złożonych problemów, za którymi trudno nadążyć, bo nie chodzi już tylko o lepsze zarobki.

Co masz na myśli?

Zobacz takiego Zuckerberga. On początkowo nie chciał zostać ekspertem od prywatności i przyszłości internetu. Chciał stworzyć portal, dzięki któremu studenci przeglądali zdjęcia innych studentów i nawiązywali ze sobą relacje. A teraz jego portal jest tak potężny, że zmienił model tego, jak ludzie wchodzą w interakcje społeczne, a nawet może wpływać na wyniki wyborów. Jesteśmy w zupełnie nowym miejscu, dlatego musimy zwiększyć liczbę osób, które razem rozwiązują te problemy. Związek w Alphabecie może być pierwszym takim krokiem, szczególnie, że Google jest na świeczniku, wszyscy ich śledzą, bo są liderami innowacji, ale też tego, jak ludzie myślą o pracy.

Co tutaj zmieniło Google?

Choćby to, jak może wyglądać miejsce pracy, ale też jak tworzyć struktury. Wiele firm na całym świecie naśladowało pod tym względem Google. Utworzenie związku zawodowego w Alphabecie może też być wzorem dla innych, aby zmienić myślenie o zaangażowaniu w kwestie społeczne i o tym, w jaki sposób zarządzać naszymi firmami. Jestem pewny, że w Dolinie Krzemowej niebawem powstaną kolejne związki zawodowe chcące walczyć o taką wersję przyszłości, w której ich członkowie chcą żyć. 

To nie będzie takie łatwe. Widzimy, że kolejne duże firmy technologicznie nie są tak entuzjastyczne jak ty. Wręcz przeciwnie – poświęcają wiele energii i pieniędzy, aby zniechęcić pracowników do związków zawodowych.

To prawda i to duży problem. Poświęcają dużo środków i pieniędzy, aby utrzymać swoje wpływy i władzę. Są gotowi zrobić wiele, bo widzą, że mogą dużo stracić. Nie dziwi więc defensywna postawa, szczególnie że – jak sami uważają – stworzyli coś dobrego. A teraz z przerażeniem patrzą na to, że ktoś przychodzi i mówi „nie”, bo np. w niewłaściwy sposób traktuje pracowników.

Ostatnio prezydent Joe Biden wsparł pracowników walczących o związek zawodowy w Amazonie w Alabamie. Co o tym myślisz?

To było naprawdę wspaniałe. Joe Biden jest postrzegany jako kluczowy element tej zmiany, która dzieje się w naszym kraju. Walka, która toczy się teraz w Amazonie, tak naprawdę nie dotyczy tylko nich, ale wielu pozostałych. To zmienia myślenie o tym, jak firmy powinny traktować pracowników, szczególnie tych pracujących za niskie stawki.

Jakie są plany związku zawodowego w Alphabet na najbliższe miesiące?

Chcemy skupić się na pracownikach kontraktowych. Wielu z nich nie wie, że mogą przyjść do nas i poruszyć każdy problem, nie wiedzą, że mogą u nas szukać pomocy. Niektórzy się boją. Chcemy zerwać z myśleniem, że za poproszenie o pomoc, zgłoszenie problemu może spotkać kogoś kara. Chcemy, aby czuli się bezpiecznie, przychodząc do nas i zgłaszając swój problem, nawet jeśli nie możemy go od razu rozwiązać.