REKLAMA

Robot Mateusz dostarczy ci pizzę. Bardzo się zdziwisz, gdy już przyjedzie pod twój dom

Kurierzy, którzy kilka miesięcy temu na ulicach Poznania zaczepili robota dostarczającego jedzenia, trafnie przewidzieli przyszłość. Pyszne.pl w Warszawie rozpoczyna testy uroczego dla niektórych pojazdu, który zastąpi człowieka w rozwożeniu kebabów, pizz czy innych przekąsek. Rozwiązanie ma jednak pewne wady i nie chodzi tu tylko o wyeliminowanie ludzi z rynku pracy.

28.04.2023 10.22
Robot Mateusz dostarczy ci pizzę. Bardzo się zdziwisz, gdy już przyjedzie pod twój dom
REKLAMA

Roboty dostarczające jedzenie nie są niczym nowym na polskich ulicach. Tyle że teraz rozwiązanie testuje Pyszne.pl, a więc niewątpliwy gigant dostaw. Pojazd jest stworzony przez firmę DeliveryCouple, czyli urządzenie, które jest już nam dobrze znane.

REKLAMA

Pojazd DeliveryCouple nazwany swojsko Mateusz to niewielki wózek na kółkach z pojemnikiem transportowym w środku. Ma maksymalny zasięg 5 km (obecnie testowany jest do 3 km od bazy) i ładowność 15 kg – pisaliśmy w 2021 roku, kiedy wyjechał na ulice Lublina.

Do 3 km dostarcza też w Warszawie. W ramach testów podwozi jedzenie z jednej z indyjskich restauracji ulokowanych w Śródmieściu. Kiedy robot jest na miejscu, dzwoni do klienta, aby ten wyszedł po jedzenie. Następnie wystarczy podać kod SMS, by otworzyć pojemnik. Skrzynka, w której przechowywane są przysmaki, ma funkcję podgrzewania, więc ma się gwarancję, że danie będzie ciepłe.

Robot jest tylko częściowo autonomiczny – czuwa nad nim zdalny operator, który w razie problemów wkracza do akcji i na odległość steruje pojazdem.

Czy takie roboty będą dostarczały nam jedzenie?

Teoretycznie ciągle wielkiej rewolucji nie widać. Podobne maszyny są już obecne na ulicach kilku miast, ale to raczej ciekawostka, a nie coś, z czego korzystają tysiące użytkowników w ciągu dnia. Z drugiej strony teraz do akcji wkracza Pyszne.pl. Dostarczanie jedzenia w ten sposób przestaje być własną inicjatywą lokalnych restauracji, a zaczyna być pomysłem molocha, który pewnie gdyby chciał, mógłby szybko uruchomić pokaźną flotę Mateuszów.

Na dodatek ogromne platformy mają powody, by chcieć doprowadzić do tego, żeby roboty opanowały ulice. Ostatnie miesiące to ważna dyskusja na temat wynagrodzeń czy ogólnie warunków pracy osób dostarczających jedzenie.

Platformy obiecują autonomię i niezależność, ale dla pracowników stają się machinami wyzysku i pułapką, z której – z powodu braku alternatywy – trudno się wydostać. Taki los spotyka wielu kurierów dostarczających nam zamówione przez aplikacje jedzenie czy kierowców taksówek odwożących nas po imprezie do domu. (…) Praca po kilkadziesiąt godzin w tygodniu, bez praw do urlopu, L4 czy ubezpieczenia na wypadek choroby i wypadku.

- Konsumenci mogą wpłynąć na to, jak funkcjonują platformy. Niewielu będzie jednak przekonywał pomysł L4 dla kurierów, jeśli ceną za to jest o dwa złote droższy kebab. Szczególnie gdy wszystkie inne ceny idą w górę – mówiła w rozmowie ze Spider's Web+ Zuzanna Kowalik, badaczka rynku pracy i socjologii pracy związaną z Instytutem Badań Strukturalnych, współautorka badania "Różnice w jakości pracy pomiędzy pracownikami platformowymi pochodzącymi z Polski i migrantami".

Roboty wydają się pod tym względem idealne. Nie potrzebują urlopu, L4 (choć pewnie z tym to nie do końca prawda, bo jednak mogą się zepsuć) i na pewno nie będą strajkować, więc nie trzeba będzie im nawet wyłączać aplikacji. Pojazdy dostarczające jedzenie zawłaszczające chodniki raczej są ciągle melodią przyszłości, ale tak bardzo często wygląda automatyzacja – zastępuje się tych najmniej zarabiających, którzy bliscy są tego, żeby powiedzieć "dość".

Z drugiej strony dostarczenie jedzenia przez robota ma swoje wady. To nie przypadek, że póki co maszyna wozi zamówienie tylko do 3 km. Pojazd w końcu porusza się bardzo wolno, 5 km/h, więc przy niedużych odległościach jest to jeszcze akceptowalne. Ale teraz wyobraźcie sobie taką wyprawę przez pół miasta. Jedzenie może dotrze ciepłe, lecz co z tego, skoro trzeba będzie długo czekać. Choć każdy kij ma dwie strony – teraz i tak bardzo często długo czeka się na dostawę, więc co za różnica?

Do robota trzeba jednak wyjść

Pewnie łatwo to rozwiązać. Dostawa przez robota będzie nieznacznie tańsza, bo część pracy spadnie na nas? I to jednak nieco poważniejszej, niż choćby w przypadku kas samoobsługowych.

REKLAMA

Łatwiej wyobrazić mi sobie pretensje klientów, którym nie będzie chciało się zakładać butów, narzucać kurtki i schodzić pod blok, niż opór osób w markecie zmuszonych do samodzielnego pakowania zakupów. Zresztą dotyczy to nie tylko dostaw. W jednej z łódzkich restauracji robot przynosi zamówione jedzenie do stolika. Idzie mu to jednak ślamazarnie. Kiedy raz czekaliśmy na dania, po cichu liczyliśmy, że przyniesie nam je człowiek. Gdy zobaczyliśmy, że klienci z innego stolika najpierw denerwują się, że kelnerka wyprzedziła "ich" robota, a potem jeszcze musieli sami wyciągać sobie talerze, marzyliśmy o ludzkiej obsłudze.

Może więc usługa kelnerska stanie się opcją premium i argumentem za tym, żeby zostawiać napiwki? W końcu alternatywą będzie czekanie, aż robot doczołga się do stolika. Za pierwszym razem może to i urocze, ale przy kolejnych wizytach zaczyna już zwyczajnie męczyć. Mimo wszystko przemawia za mną chyba nieuzasadniony optymizm, bo trudno znaleźć przypadki, kiedy automatyzacja poprawiła warunki pracy ludzkich pracowników.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA