Xbox Series doczekał się ciekawej gry na konsolową wyłączność. Enlisted to hardkorowy FPS o II wojnie światowej
Obok sieciowych strzelanin głównego nurtu takich jak Call of Duty, Medal of Honor czy Battlefield wyrastają projekty znacznie bardziej wymagające i skomplikowane. Np. cudowna Red Orchestra od TripWire. Enlisted jest nowym przedstawicielem tego nurtu, adresowanego do bardziej hardkorowych graczy.
Enlisted to nowy projekt wydawcy Gaijin Entertainment - tego samego, który ma w portfolio takie marki jak IL-2 Sturmovik, Star Conflict, Crossout czy War Thunder. Gaijin postanowił połączyć dwa obszary swojego doświadczenia: darmowe gry w modelu Free2Play oraz militarne produkcje z okresu WWII. W ten sposób narodziło się Enlisted - pierwszoosobowa strzelania sieciowa, skoncentrowana aktualnie na Froncie Wschodnim.
Enlisted ma trafiać w gusta bardziej wymagających graczy, rozczarowanych Battlefieldem i Call of Duty.
Ostatni Battlefield - pomimo najlepszego modelu ostrzału od czasu Bad Company 2 - okazał się wielkim rozczarowaniem. Po świetnym, bardziej taktycznym Modern Warfare seria Call of Duty znowu cofa się do ciasnych korytarzy i dynamicznej wymiany ognia, sprezentowanej nam w Black Ops Cold War. W ten sposób fani FPS-ów otwartych, zniuansowanych, zapewniających wiele możliwości i prowadzonych na wielką skalę znowu muszą się rozglądać za czymś nowym.
Tutaj pojawia się Enlisted.
Enlisted to jedna z tych gier, gdzie celny strzał z karabinu powtarzalnego kończy życie przeciwnika. Nie musimy nawet trafiać w głowę, tors w zupełności wystarczy. W grze nie ma żadnych pancerzy, a żołnierze nie przyjmują na klatę serii z karabinu maszynowego niczym Superman. O śmierć jest tutaj naprawdę łatwo, a trup ściele się niezwykle gęsto. Za to mądrze ulokowany gracz, na dogodnej pozycji taktycznej, jest w stanie zdziałać cuda, własnoręcznie przechylając szalę zwycięstwa. Wyniki rzędu KD 200/3 po czasie przestały mnie dziwić.
Większy realizm i większa bezwzględność to odświeżająca odskocznia od bardziej mainstreamowych serii. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie np. naprawa czołgów, którymi można poruszać się w grze. W przeciwieństwie do magicznego palnika z Battlefielda, tutaj możemy co najwyżej ugasić pożar maszyny oraz naprawić wieżę. Zniszczony silnik nie wróci jednak magicznie do działania, a zerwana gąsienica nie zostanie w locie wymieniona. Tank pozostaje uziemiony, chociaż wciąż można prowadzić z niego ostrzał.
Z większym realizmem idzie w parze lepsze oznakowanie. Jednostki przeciwnika nie są tutaj wskazywane wielkimi, jarzącymi się na czerwono trójkątami. Gracze mogą się z powodzeniem chować w zaroślach, a nawet w cieniu budynku. Nie ma tutaj magicznych sonarów, ikonek zdradzających lokację na mapie taktycznej ani kar za stanie w miejscu. Z drugiej strony nic nie stoi na przeszkodzie, aby oznaczyć wroga całej drużynie, o ile faktycznie go widzimy. Ot takie zabezpieczenie przeciwko wybitnie irytującym strzelcom wyborowym. Co do broni, te mają swoją wagę. Czuć, że to mechaniczne narzędzia zniszczenia pełne niedoskonałości, nie magiczne różdżki robiące tra-ta-ta.
Enlisted to wojna totalna… 20 graczy? O dziwo to wystarcza, ze względu na unikalny system.
Producenci Enlisted podeszli do zagadnienia jednostek i batalionów w bardzo unikalny sposób. Gracz znajdujący się na polu bitwy nie odpowiada wyłącznie za siebie: pojedynczego żołnierza wracającego do ekranu mapy taktycznej z każdą śmiercią. Zamiast tego pojawiamy się jako czteroosobowy oddział (możliwa rozbudowa do 7 jednostek), między członkami którego możemy się swobodnie przełączać.
Gdy sterujemy jednym z czwórki żołnierzy, pozostała trójka jest pod kontrolą SI. Sztuczna inteligencja nie jest przesadnie błyskotliwa, ale robi co może, aby zachować naszych towarzyszy broni przy życiu. Kompani trzymają się w bliskiej odległości do nas, czołgają się, kucają, a od czasu do czasu oddadzą nawet jakiś strzał. Gubią się dopiero przy bardziej zaawansowanych czynnościach, jak wspinaczka między dachami. Pozostają wtedy na poziomie ulicy, starając się jak najdłużej przeżyć.
Gdy trafi nas wrogi snajper czy pocisk czołgowy, nie wracamy do ekranu mapy taktycznej. Zamiast tego błyskawicznie wskakujemy w buty kolejnego członka drużyny. W przypadku jego śmierci - następnego. I tak do całkowitej eliminacji batalionu. Do tego gracz ma możliwość swobodnego przełączania się między wojakami w czasie rzeczywistym, a także podnoszenia rannych towarzyszy.
Wykorzystanie batalionów kompletnie zmienia filozofię drugowojennej gry.
Po pierwsze, możemy realizować taktyczne cuda niemożliwe do wykonania w żadnej innej strzelaninie. Przykładowo, umieszczamy strzelca wyborowego na dachu. Drugi znajduje się pod budynkiem. Gdy wrogi snajper skupia uwagę na żołnierzu wyżej, chowamy go i przełączamy się na tego niżej. Teraz wychylamy się zza winka i strzelamy do wroga szukającego nas na dachu wiejskiej chałupy. Bang, już go nie ma.
Po drugie, obecność batalionów nadaje rozgrywce bardzo filmowego charakteru. Chociaż w każdej drużynie znajduje się po 10 graczy, na ekranie widzimy kilkadziesiąt żołnierzy. Podążający za nami NPC tworzą świetny efekt wizualny. Ma się wrażenie, że sojusznicze działania są skoordynowane, a towarzysze broni przemieszczają się w zabudowaniach małymi grupkami, zgodnie ze szkoleniem wojskowym. Mniej jest tutaj chaosu, a więcej pięknych kadrów batalistycznych.
Z drugiej strony wykorzystanie batalionów prowadzi czasem do frustracji. Jeśli nasza drużyna zostanie przyszpilona ogniem na otwartej przestrzeni, będziemy skakać od jednego rozrywanego pociskami ciała do drugiego. Nie jest nic przyjemnego, a do tego kosztuje dodatkowe sekundy rozgrywki. Dlatego warto grać w Enlisted z głową. Powoli, obszarowo, systematycznie zdobywając mapę i walcząc o przewagę terenową. Ta ma w grze Gaijin Entertainment fundamentalne znaczenie.
Enlisted ma wielki potencjał, ale wciąż brakuje grze wielu szlifów.
Na ten moment sieciowa strzelanina działa wyłącznie na komputerach osobistych oraz konsolach Xbox Series. Na XSX tytuł otrzymał status game preview i słusznie. Na dzień dobry wita nas bardzo prowizoryczny interfejs oraz taka sobie metoda nawigacji między kartami. Jest mało czytelnie, przez co początkującemu graczowi trudno się odnaleźć. Wystarczy jednak rozegrać pierwszą bitwę, aby poczuć, że gra ma to coś.
Enlisted to bardzo ładny, a jednocześnie mocno swojski tytuł. Bliski naszej historii Front Wschodni został świetnie odwzorowany na mapach, pośród których dominują radzieckie wioski. Żołnierze zostawiają realistyczne ślady w śniegu, słońce naturalnie odbija się od powierzchni, a cienie odgrywają dużą rolę taktyczną. Produkcja działa na XSX znośnie pod względem płynności, ale rozgrywce towarzyszy specyficzna ociężałość. Trochę jak w Hunt Showdown.
Gaijin Entertainment nie ukrywa, że tytuł jest dopiero na początku swojej drogi. Enlisted to projekt obliczony na lata, podobnie jak War Thunder czy Crossout. Jednak już teraz gra wydaje się na tyle ciekawa, że co jakiś czas do niej wracam, na meczyk lub dwa. Xbox Series otrzymał tym samym nieoczekiwany tytuł na wyłączność konsolową, grający na sentymencie starszych i bardziej wymagających graczy. Ciekawe, ponieważ to Sony częściej przejmuje tego typu klientelę.