SteelSeries naprawia swój błąd. SteelSeries Sensei Ten zaciera ślady po kiepskim poprzedniku - recenzja
SteelSeries Sensei z 2009 r. to jedna z moich ulubionych myszy. Charakterystyczna jednoczęściowa bryła, kapitalny kształt, unikalny metaliczny kolor - tego nie dało się podrobić. Dlatego gdy kilka lat później pojawił się Sensei 310, byłem bardzo rozczarowany. Teraz producent powraca z trzecią odsłoną flagowego gryzonia: modelem SteelSeries Sensei Ten.
Po ponad miesiącu z nowym gryzoniem SteelSeries rozumiem decyzje projektantów. Firma z jednej strony chciała odtworzyć to, za co Sensei był znany i uwielbiany. Z drugiej strony ważne było zwiększenie wytrzymałości gryzonia. Nie jest bowiem tajemnicą, że pierwszy Sensei - chociaż cudowny - potrafił straszyć odpadającymi płatami metalicznego lakieru lub kawałkami bocznego ogumienia.
Stąd czarny kolor obudowy, która nie sili się już na udawanie stali.
Pod względem dotyku SteelSeries Sensei Ten silnie wyróżnia się na tle innych myszek. Gdy kładziemy dłoń na urządzeniu, zaskakuje gładkość powierzchni. Wrażenie jest kompletnie inne niż w przypadku typowego plastiku bądź lekko ogumionego tworzywa. Chciałoby się wręcz napisać, że nowy Steel jest śliski, chociaż działałoby to na niekorzyść urządzenia. Tymczasem chwyt na Sensei Ten pozostaje pewny, nawet podczas dłuższej rozgrywki.
Ta śliska, wypolerowana, jednolita powierzchnia jest bardzo miła w dotyku. Co najlepsze, cechuje ją znacznie większa odporność na zarysowania niż w przypadku lekko ogumionego tworzywa znanego z wielu innych gryzoni. Specyficzna obudowa sprawia, że SteelSeries Sensei Ten szybko zapisuje się gdzieś w głębokiej podświadomości gracza. Gdy ponownie sięgamy po bardziej klasyczną myszkę, odruchowo czujemy, że coś jest nie tak.
No i ta bryła! Sensei nie był sensei bez jednolitej obudowy.
Gdy rozczarowujący Sensei 310 zadebiutował kilka lat temu, wyraźne oddzielenie przycisków LPM i PPM od grzbietu było niczym profanacja świętego reliktu. Na szczęście projektanci nie byli głusi na głosy rozżalonych fanów. Dlatego nowy Sensei Ten powraca do spójnej bryły łączącej główne przyciski z grzbietem oraz pleckami. Kultowa forma powróciła i właśnie o to chodziło wielu tysiącom graczy na świecie. Mamy to.
Rolka, przyciski boczne, przycisk czułości - wszystko znajduje się tam, gdzie powinno. Niestety, z jakiegoś powodu SteelSeries nie zdecydowało się na rozpikselowany wariant swojego podświetlonego logo. Szkoda, bo był to kolejny z ciekawych wyróżników pierwszego Sensei. Mówimy jednak o kosmetyce która nie ma absolutnie żadnego przełożenia na działanie urządzenia. Mimo wszystko szkoda.
SteelSeries Sensei Ten mógłby być tu i tam nieco nowocześniejszy.
Od 2009 r. wiele się zmieniło. Branża wypracowała dobre standardy które warto naśladować. W przypadku modelu Sensei Ten brakuje mi na przykład lepszego wyłożenia ogumienia rolki, najlepiej poziomymi wypukłymi liniami. Wklęsły bieżnik nieco już dzisiaj trąci myszką (he-he). Do tego dałbym się pokroić za rolkę działającą nie tylko w klasycznym, ale również skokowym/schodkowym trybie. Dzisiaj to już powoli standard.
Standardem staje się również luźny kabel, coraz częściej przybierający formę płaskiego sznurowadła. Dzięki takiej strukturze nie dochodzi do naciągów, a ruchy dłoni są niezaburzone i w pełni naturalne. Wie to m.in. Razer, Corsair i Logitech. SteelSeries powinien wziąć przykład od konkurencji, ponieważ oferowanie klasycznego kabla bez oplotu w 2020 r. już po prostu nie przystoi. Nie firmie, która walczy o pierwszą ligę peryferiów.
Skoro już narzekam, do pełni szczęścia zabrakło mi także coraz popularniejszego systemu zmiany profili (nie mylić z czułościami). Gdyby na spodzie urządzenia dodać nowy przycisk, za pomocą którego przełączałbym się między kilkoma dedykowanymi kontami pod kilka konkretnych gier, byłbym wniebowzięty. Taka funkcja w żaden sposób nie zaburzałaby działania myszki, nie psułaby jej wyglądu ani bryły. Za to e-sportowcy oraz nałogowi gracze na pewno by ją docenili.
Nowy sensor TrueMove Pro jest uczciwy, szybki oraz precyzyjny.
TrueMove Pro to nic innego jak PixArt 3366 na sterydach. Bardzo podobny czujnik optyczny pojawił się w konkurencyjnej myszce Razer DeathAdder V2, gdzie także spisuje się doskonale. Tam również wprowadzono wsparcie dla wiernego odwzorowania ruchów podczas lekkiego podniesienia gryzonia pod kątem. To funkcja którą docenią gracze zrywający - tacy, którzy nagłymi i bardzo szybkimi ruchami przesuwają kursor polegając na pamięci mięśniowej. Słowem: profesjonaliści.
SteelSeries Sensei Ten oferuje czułość maksymalną na poziomie 18000 DPI. To oczywiście sztuka dla sztuki i zwykłe prężenie muskułów przed konkurencją. Dobrzy gracze korzystają z czułości w przedziale między 100 i 2000 DPI. Prawie dziesięć razy tyle to zbyt wiele nawet podczas pracy na kilku komputerach w rozdzielczości 4K. Mimo tego wyścig na DPI trwa w najlepsze, zatracając po drodze sens rywalizacji.
Sensei nie próbował mnie oszukiwać. Udało mi się wykonać ciągłą poziomą linię bez interpolacji nawet z wartością 18000 DPI. Oczywiście szybszy ruch kończył się na efekcie sztucznych pikseli w modelu 2+1. Jednak co do zasady TrueMove Pro oferuje natywne, nieoszukane 18000 DPI. Nieźle. Niezła jest także precyzja: na trzymetrowej szynie testowej kursor wracał w t0 samo miejsce z dokładnością powyżej 98 proc. Oznacza to, że można przy nim polegać na pamięci mięśniowej.
SteelSeries Sensei Ten ma jedną, gigantyczną przewagę nad rywalami.
Mówimy o myszy nieprofilowanej. Takiej, która będzie świetnie leżeć zarówno w prawej, jak i lewej dłoni. Dla leworęcznych graczy to gigantyczna zaleta, która stawia Sensei Ten ponad świetnego DeathAddera V2. Z drugiej strony rywalem SteelSeries stał się Logitech, który także posiada w swojej ofercie udane myszki pozbawione profilowanej bryły. Konkurencja dobrze wykorzystała lata nieobecności prawdziwego Sensei, tworząc poprawne, dobre i bardzo dobre alternatywy.
Największe zalety:
- Producent naprawia wiele błędów z poprzedniej edycji
- Większa wytrzymałość, brak elementów podatnych na szybkie niszczenie
- Bardzo dobry, uczciwy, precyzyjny sensor
- Świetnie leży w dłoni, bardzo przyjemne tworzywo
- Dla lewo- oraz praworęcznych
Największe wady:
- Brak profili
- Byle jaki kabel
- Taka sobie rolka
SteelSeries Sensei Ten przybywa na imprezę spóźniony. Dawniej był mistrzem w swojej kategorii. Teraz jest już jednym z kilku najlepszych. To bardzo dobra myszka w znośnej cenie (259 zł), chociaż nieco archaiczna. Stalowi wrócili na właściwy tor, chociaż zajęło im to aż dziesięć lat. Jeśli więc tak jak ja żywisz sentyment wobec pierwszego Sensei, na pewno będziesz zadowolony.
Lepszy sensor, większa wytrzymałość oraz tradycyjna bryła to trzy największe zalety tego modelu.