Warlords of New York: Wróciłem do Nowego Jorku grając w największy dodatek do The Division 2 - relacja
Aaron Keener - największy łotr w świecie The Division 2 - powraca z jeszcze groźniejszym wirusem. Aby powstrzymać nową pandemię, gracze wracają do Nowego Jorku. Amerykańska aglomeracja nie jest już pokryta śniegiem, a odwilż odsłania upiorne sekrety z przeszłości.
Pod koniec stycznia 2019 r. miałem przyjemność odwiedzić siedzibę Massive Entertainment. Właśnie to studio odpowiada za największe rozszerzenie w historii The Division 2 - Warlords of New York. Spędziłem z tym dodatkiem kilka długich godzin, walcząc z chaosem i bandytami na ulicach Nowego Jorku.
The Division 2: Warlords of New York to osobna przygoda dla każdego.
Bardzo ciekawą, kontrowersyjną wręcz decyzją twórców jest oddanie możliwości natychmiastowego wskoczenia na 30 poziom doświadczenia. Dzięki temu z zawartością do Warlords of New York mogą się zapoznać nie tylko weterani The Division 2, ale również zupełnie nowi gracze. Bądź tacy, którzy zakupili podstawową wersję programu, ale z jakiegoś powodu nigdy nie osiągnęli maksymalnego poziomu doświadczenia.
Jako autonomiczny dodatek, The Division 2: Warlords of New York opowiada własną historię na unikalnym obszarze. Oto bowiem gracze tropią Aarona Keenera - zbuntowanego agenta Dywizji uchodzącego za największego łotra w uniwersum napisanym przez Toma Clancy’ego. Aby dopaść zdrajcę, konieczny jest powrót do Nowego Jorku. To ukochane miejsce fanów pierwszej części, które po dziś dzień zachwyca unikalnym klimatem.
Niestety, dodatek nie pozwala wrócić na stare włości. Eksplorujemy nowy obszar.
Zabawna sytuacja. Gdyby twórcy rozszerzenia wykorzystali lokacje z pierwszego The Division, chyba nikt by się na nich nie obraził. Nowy Jork z pierwszej odsłony to bowiem miejsce kultu dla wielu fanów tej serii. Znacznie bardziej lubiane niż Waszyngton. Massive Entertainment postanowiło jednak stworzyć coś własnego i unikalnego. Dlatego gracza lądują na dolnym Manhattanie - obszarze, który był niedostępny w pierwszym The Division.
Nowej lokacji towarzyszą nowe warunki pogodowe. Śnieg z pierwszego Division roztopił się, odsłaniając tony śmieci i porzuconych przedmiotów. Jest mokro, jest słonecznie i jest nieco jak w Waszyngtonie. Nie będę owijał w bawełnę: klimatu mroźnego Nowego Jorku z części pierwszej nie ma tutaj prawie w ogóle, co boli okropnie. Pod względem scenerii Warlords of New York znacznie bardziej przypomina świat The Last of Us. Roślinność pochłania Wielkie Jabłko, parkingi zamieniają się w stawy, spod betonu wyziera matka natura.
Ubisoft miał jedyną na świecie szansę aby pójść na łatwiznę. Dokonać chamskiego recyklingu pierwszej odsłony i nikt nie miałby mu tego za złe. Massive wybrało ambitniejszy plan, który może się zwrócić przeciwko studiu. Jasne, Chinatown czy Brooklyn Bridge to ciekawe miejsca. Chyba jednak wszyscy się zgodzą, że o wiele chętniej przywitalibyśmy środkowy Manhattan z pierwszego The Division.
Aaron Keener nie jest sam. Towarzyszą mu zbuntowani agenci.
Podstawowy cel stawiany graczom w Warlords of New York jest bardzo prosty: dopaść Aarona Keenera i powstrzymać nową pandemię. Renegat wszedł w posiadanie jeszcze groźniejszego wirusa, który lada moment może zostać wypuszczony na ocalałych mieszkańców NYC. Aby poznać położenie Keenera, najpierw musimy rozprawić się z jego czterema poplecznikami. Możemy na nich polować w dowolnej kolejności, co przypomina strukturę Far Cry 5. Każdy pokonany boss nagradza nas nową umiejętnością/gadżetem.
Taka otwarta struktura misji średnio przypadła mi do gustu. Wolałbym coś bardziej filmowego, oskryptowanego, ale z hollywoodzkim zadęciem. Z kolei walcząc z poplecznikiem Keenera w siedzibie Massive czułem monotonię i rutynę. Boss posiadał nieprzyzwoicie wielką wytrzymałość, a nim mogłem posłać go do piachu musiałem zniszczyć cztery automatyczne wieżyczki i kilkudziesięciu innych wrogów.
Mój problem polega na tym, że konfrontacja nie dała mi przesadnej frajdy. To była żmudna nawalanka, w której producent zalewa gracza kolejnymi falami wrogów. Jeszcze jedna wieżyczka. I znowu kilkunastu oprychów. Potem chwila z bossem i cykl zaczyna się na nowo. Nie było w tym niczego odświeżającego. Domyślam się, że ta sama misja rozgrywana z trzema znajomymi za pomocą sieci byłaby o wiele ciekawsza. Jednak grając solo po prostu się męczyłem.
Nowe umiejętności specjalne wydają się bardzo nierówne.
Każdy z popleczników Keenera pozostawia po sobie nową technologię, którą wykorzystujemy na własną korzyść. W ten sposób zdobyłem możliwość rozstawiania holograficznej projekcji, na której wrogowie koncentrują swoją uwagę. Na papierze brzmi to świetnie. W praktyce mój holograficzny odpowiednik istniał przez tak krótki czas, że umiejętność wydaje się znacznie mniej praktyczna niż dron leczący czy wieżyczka z miotaczem płomieni.
Drugą nową umiejętnością jaką mogłem przetestować była przylepna bomba. Dokładnie taka sama, jak w pierwszym The Division. Muszę przyznać, że ten gadżet dawał sporą frajdę, ułatwiając pierwsze uderzenie na grupy wroga. Jeśli jednak spodziewacie się po nowych umiejętnościach czegoś kompletnie rewolucyjnego i nie z tej ziemi, raczej powstrzymajcie swoją fantazję. Producenci mocno stąpają po ziemi, a ich fantazja odlatuje co najwyżej do stratosfery.
Mnie osobiście najbardziej cieszy nowe podejście do Dark Zone.
The Division 2 zmieniło strefę mroku w coś okropnego. Zamiast jednego, wielkiego obszaru pełnego skarbów i niebezpieczeństw otrzymaliśmy trzy ciasne lokacje zachęcające (zmuszające) do walk PvP. Najczęściej bardzo nierównych walk, podczas których czteroosobowa grupa pastwiła się nad pojedynczymi graczami, którym marzył się lepszy loot do skuteczniejszego wykonywania misji PvE. Rozumiem ideę stojącą za mniejszymi zonami, ale efekt końcowy okazał się fatalny. Fatalny!
W Warlords of New York ma być lepiej. Powróci jedna, wielka, pełna niespodzianek strefa skażenia. Na tyle rozległa, aby samotny gracz mógł zdobyć i wynieść z niej cenny loot. Z drugiej strony na tyle ciasna, aby grupy graczy natrafiały na siebie od czasu do czasu, walcząc o zebrane wcześniej skarby.
The Division 2: Warlords of New York - dla kogo, dla kogo nie?
Mam wrażenie, że największy dodatek do The Division 2 to po prostu więcej tego samego. Teoretycznie zmienia się wszystko - lokacja, główny zły, nawet umiejętności. W praktyce czułem się dokładnie tak, jak gdybym wykonywał misję w Waszyngtonie. Przez większość czasu prowadziłem wymianę ognia w zamkniętych pomieszczeniach i w ogóle nie dane mi było zaznać nowojorskiego ducha. Grałem w klasyczne The Division 2, ze wszystkimi wadami i zaletami tego tytułu.
Dla fanów The Division 2 dodatek będzie potrzebnym, wyczekiwanem poszerzeniem zawartości. Nowe poziomy i nowe bronie stanowią idealny argument przemawiający za tym, aby spędzić kolejne godziny na serwerach Ubisoftu. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do podstawowej wersji gry, tym razem od razu mamy zawieszoną marchewkę przed nosem. Wiemy kogo ścigamy i wiemy kogo mamy dopaść.
Niestety, osoby liczące na powrót do zaśnieżonego centralnego Manhattanu będą rozczarowane. To nie ten klimat. Nie ta otoczka. Do tego Warlords of New York nie wprowadza do rozgrywki ukochanego trybu survival, jaki zachwycił społeczność skupioną wokół pierwszego The Division. Z tego co udało mi się dowiedzieć żaden nowy tryb, żaden nowy moduł nie zostanie zaimportowany do gry. Zwieńczeniem dodatku będzie za to nowy rajd w przemysłowej fabryce, a także coś na kształt karnetu sezonowego z osobnymi nagrodami oraz wyzwaniami.
Oddajcie mi Nowy Jork z pierwszej części!