Wybrałem Our World is Ended, bo opowiada o twórcach gier. Teraz mam niesmak - recenzja
Gram od kiedy pamiętam, ale z kilkoma gatunkami nigdy nie było mi po drodze. Na przykład z azjatyckimi produkcjami visual novel; tekstowymi opowieściami w których gracz od czasu do czasu musi podjąć ważną decyzję. Postanowiłem jednak poszerzyć horyzonty, dając szansę Our World is Ended. Skusiłem się, ponieważ bohaterami są tutaj producenci gier wideo.
Fakt, że główne postaci w japońskiej produkcji to twórcy gier wideo wydał mi się ciekawy i unikalny. W Our World is Ended poruszane są takie tematy jak crunch i nieludzka eksploatacja w okresie przedpremierowym. Unikalna perspektywa OWIE pozwala wczuć się w dewelopera, którego program jest bombardowany negatywnymi opiniami. Visual novel dobitnie pokazuje, że na wiele stworzonych gier tylko kilka jest sukcesem. Jeśli chociaż jedna z tych kilku zostanie uznana za naprawdę dobrą, to już gigantyczne osiągnięcie.
Our World is Ended nie upiększa doli dewelopera. Visual novel uczy, jak żmudna, niewdzięczna, wymagająca i kiepsko opłacana jest to praca. To jest w tej grze świetne. Dające do myślenia. Niestety twórcza kuchnia elektronicznej branży to jakaś 1/10, nawet 1/20 gry. Przez zdecydowaną większość czasu interaktywna opowieść zamienia się w fanservice gimnazjalisty, skupiając się na piersiach i pośladkach bohaterek. Nawet tych niepełnoletnich, którym znacznie bliżej do dziewczynek niż kobiet.
Grając w Our World is Ended niemal cały czas czułem się lekko zażenowany.
Połowa męskiej obsady to zadeklarowani miłośnicy hentai. Bohaterowie nieustannie wymieniają się komentarzami na temat piersi swoich koleżanek po fachu. Porównują je, oceniają je i świntuszą w myślach. Nawet główny bohater, do bólu nijaki by łatwo było się z nim utożsamiać, nie jest od tego wolny. Protagonista zachowuje się jak rasowy creep. Na każdym kroku zachwyca się przyjemnym zapachem siedzących blisko dziewczyn. Snuje poematy o miękkości ich klatek piersiowych, gdy dochodzi do przypadkowego kontaktu fizycznego. Ugh...
Jasne, w młodych ludziach buzują hormony. Jednak w Our World is Ended ponad połowa obsady zachowuje się, jak gdyby została wypuszczona z piwnicy po latach oglądania porno. Z zawiązanymi rękoma. Napięcie seksualne, pożądanie, chęć bliskości - to wszystko tematy, które pojawiają się w grach wideo regularnie. Nie ma w tym niczego strasznego ani niewłaściwego. Problemem nie jest to, że bohaterowie visual novel rozmawiają o kobiecych krągłościach, tylko JAK to robią. Grając w OWIE czułem się, jak gdybym dołączył do klubu 18-letnich piwniczaków.
Linii dialogowych poświęconych kobiecym piersiom, tyłkom i innym niesamowitym miejscom jest tutaj więcej niż w niejednej grze erotycznej. Mimo tego Our World is Ended nigdy nie wychodzi ponad sprośne myśli części bohaterów. Nie ma kroku dalej. Nie doświadczycie rozwoju relacji na tyle, aby doszło do dojrzałego związku albo prawdziwej sceny łóżkowej. Gra jest jak nastolatek z ręką w majtkach, wpatrujący się w plakat z panią w bikini. Trudno znaleźć mi lepsze zobrazowanie, czym jest OWIE.
Na te nastoletnie fantazje zostaje nałożony gorset sci-fi.
Oto bowiem dzielnica Tokyo w której znajduje się siedziba deweloperów zostaje odizolowana od reszty świata. Z jakiegoś powodu na uliczkach miasta pojawiają się postaci, które stworzyli bohaterowie pracując nad grami wideo. Oznacza to nie tylko potwory grasujące po zapadnięciu zmroku, ale również seksowne elfki w strojach tak skąpych, że w zasadzie zbędnych. Oczywiście modele przeniesione do prawdziwego świata wciąż działają jak gdyby były w grze wideo. Dlatego zadaniem wcześniej wspomnianej elfki jest zaspokajanie męskich fantazji oraz oblewanie dekoltu czymś mokrym.
Wątek połączenia rzeczywistego świata ze światami gier wideo jest udany. Stanowi powód, dla którego nie rzuciłem konsolą w kąt przez kolejne godziny rozgrywki. To prawdziwy motor napędowy gry, który został schowany gdzieś za kobiecymi piersiami i seksualnymi fantazjami współczesnych nastolatków. Niestety, historia nie zostaje wykorzystana w pełni. Przez większość czasu OWIE cierpi na potężny problem tożsamości. Narracja skacze po motywach horroru, sitcomu, dramatu i naiwnego porno tak szybko i tak często, że w pewnym momencie ma się po prostu dosyć. Zmęczenie materiału.
Our World is Ended mogło być dobrą satyrą na temat uprzedmiotowienia kobiet w grach wideo.
Absolutnie nie boję się nagości czy seksu w grach wideo. Wręcz przeciwnie. Uważam, że w grach jest miejsce na takie elementy dokładnie tak samo, jak jest na nie miejsce w filmie czy serialu. Tyle tylko, że w OWIE nie ma ani seksu, ani nagości. To gra na granicy 16+, w której bohaterowie ślinią się (dosłownie) w kierunku zakrytych biustów bohaterek, fantazjując jakież to skarby skrywają się pod fakturą materiału. O ile podobne postawy okazjonalnie pojawiają się w wielu dobrych mangach i anime, tak tutaj są one sednem rozgrywki. To crème de la crème omawianej produkcji.
Największe zalety:
- Kapitalnie wyglądający interfejs
- Przyjemna kreska, żywe kolory
- Zróżnicowane postaci o diametralnie odmiennych charakterach
- Poruszona tematyka produkcji gier wideo
- Nieustanny fanservice (dla części)
Największe wady:
- Mokry sen nastolatka z piwnicy
- Wątek sci-fi utknął pod naporem sprośnych żartów
- Brak poważnych, dojrzałych wątków romantycznych
- Niejasne kryteria zróżnicowanych zakończeń
- Elementy QTE
- Odwrócony schemat sterowania
- Nieustanny fanservice (dla części)
Mój pierwszy kontakt z grą visual novel to festiwal zażenowania. Wierzę jednak, że interaktywne opowieści mają ciekawszych, zabawniejszych, bardziej błyskotliwych reprezentantów. Jeżeli znacie naprawdę dobre gry VS, z chęcią przeczytam o nich w komentarzach. Jeśli bowiem cokolwiek pozytywnego wynika z mojej przygody z OWIE, to przekonanie, że taki format tworzy w zasadzie nieograniczone możliwości narracji.
Z chęcią poznam dzieło kogoś, kto te możliwości wykorzystuje po mistrzowsku.