Pomyliłem się. DOOM to jest cudo, a teraz wyczekuję na DOOM Eternal. Nie mogę się doczekać… fabuły
Piątek, 21:38. Siedzę ze znajomymi w barze. Wtem uderza mnie, jak bardzo czekam na DOOM Eternal. Mam ochotę wyjść z lokalu i maniakalnie oglądać wszystkie zwiastuny. Ależ jestem głodny zręcznościowej, krwistej, wymagającej strzelaniny. Jednak nie ze względu na rozrywanie demonów czekam najbardziej. Najważniejszy wydaje mi się… lore. Historia uniwersum. Tło fabularne. Upadłem na głowę?
Na Spider’s Web recenzuję gry od kilku długich lat. Mój nos krytyka zazwyczaj działa poprawnie. Nawet gdy innym wydaje się, że plotę trzy po trzy. Na przykład wtedy, gdy jako jeden z niewielu w Polsce wieszczyłem niepowodzenie Evolve. Inni się zachwycali i odsądzali mnie od czci i wiary. Albo wtedy, gdy kazałem wam zapamiętać nazwę Fortnite, bo gra jest skazana na sukces. Mówimy o czasach, gdy tytuł wciąż jeszcze nie dostał modułu battle royale. Mimo tego byłem przekonany o jego wielkim sukcesie. Także nie narzekam na gamingowy węch. Co nie zmienia faktu, że jak każdy popełniam błędy. Na szczęście potrafię się do nich przyznawać.
DOOM (2016) nazwałem dobrą grą, ale nie na tyle udaną, aby świat zapamiętał o niej na dłużej.
Od mojej recenzji minęły dwa lata, a na ekranie w salonie wciąż mam włączoną marsjańską bazę. Właśnie przechodzę DOOM-a po raz czwarty. Tym razem znowu na Nintendo Switchu. Nie mogę się oderwać. Uwielbiam nie tylko mechanikę strzelania, ale również gęsty marsjański klimat. To pełne czerwonego pyłu otoczenie. Te ciemne korytarze i piekielne wymiary. Ciągnie mnie to DOOM-a jak ćmę do światła i nie potrafię się oprzeć kolejnym sesjom z kampanią dla jednego gracza. Dziwne jak na grę z 2016 r., o której niebawem nie będziemy pamiętać, prawda?
Przyznaję, pomyliłem się. W swojej recenzji byłem zbyt surowy dla strzelaniny. Nie doceniłem długofalowego wpływu, jaki produkcja może na mnie odcisnąć. Dzisiaj DOOM (2016) to jedna z moich ulubionych strzelanin dla gracza offline. Produkcja ma stałe, zaszczytne miejsce w pamięci mojego Switcha, mojego PS4 oraz mojego komputera. Uwielbiam do niej wracać i szczerze nie mogę się doczekać kontynuacji. Jeśli jednak miałbym wskazać powód, dla którego zacieram ręce na sequel, wcale nie będzie to intensywna akcja. Chodzi o… lore. O historię świata.
DOOM (2016) przyniósł ze sobą bardzo ciekawą mitologię. Taką, którą aż chce się odkrywać.
Scenariusz gry odsłania przed graczem ciekawą historię. Nie sterujemy żadnym tam kosmicznym marine. Główny bohater DOOM-a to przedwieczna istota, która pochodzi z zupełnie innego wymiaru. Innej cywilizacji. Jej historia sięga dawnych czasów, gdy wielka, wspaniała i silna nacja skutecznie broniła się przed sługusami piekła. Wojna z demonami trwała latami, lecz czarcie pomioty nie mogły zyskać przewagi. Wszystko przez wielką moc wojowników, którzy szerzyli postrach między szeregami potworów.
Zwiedzając piekło w DOOM-ie natrafiamy na bardzo interesujące strzępy historii. Wynika z nich, że nacja obrońców została zdradzona od środka. Defensywna magia uległa spaczeniu, a demony przypuściły dewastujący atak z zaskoczenia. Zdobywając krainę potężnych istot, pomioty nauczyły się korzystać z przejść między wymiarami. M. in. w ten sposób potwory pojawiają się na Marsie, a później również na naszej ojczystej Ziemi.
Nie wszyscy wojownicy zapomnianej nacji ulegli jednak pod pazurami demonów. Nasz bohater samotnie przemierzał piekło, siejąc postrach w szeregach zła. Rozpalała go chęć zemsty tak wielka, że stanowiła nieskończone paliwo do walki z demonami. Żaden pomiot nie był w stanie oprzeć się sile istoty, która zyskała zupełnie nowe miano: Slayer. Slayer upuszczał demonicznej krwi w kolejnych kręgach piekła i nawet najsilniejsi generałowie nie mogli go powstrzymać.
Gdzie nie pomogła brutalna siła, wygrał spryt. Slayer został zwabiony w pułapkę. (Anty)bohater zaślepiony złością, nienawiścią i rządzą zemsty wdarł się do sanktuarium. Tam demoniczni kapłani odprawili specjalny rytuał, którym spętano niszczyciela. Uśpiony wojownik miał już nigdy nie wydostać się ze swojego grobowca, zlokalizowanego niemal w samym centrum piekła. Po wielu stratach i wielu poświęceniach demony mogły w końcu świętować zwycięstwo. Ich własne królestwo znowu stało się bezpieczne.
Tutaj skaczemy bezpośrednio do akcji doskonale znanej z gry DOOM.
Ludzkość stara się ujarzmić piekielny wymiar, który obfituje w niezwykle cenny, niezwykle opłacalny surowiec energetyczny. Ciekawość naszego gatunku wepchała oddział doborowych marines do samego piekła, gdzie żołnierze natrafili na sanktuarium z pochwyconym Slayerem. Ludziom udało się przetransportować sarkofag wojownika z powrotem do bazy na Marsie. Chwilę później dochodzi do inwazji piekielnych sił na wielką skalę.
Ku rozpaczy demonów, niszczyciel budzi się ze swojego snu. Slayer chwyta za broń i robi to, co zdaje się być jego sensem istnienia. Istota rusza do walki z pomiotami, po raz kolejny rozbudzając w sobie rządzę zemsty. Jego gniew jest wielki, jego wytrwałość niestrudzona, a determinacja stalowa. No, oczywiście o ile gracz nie zniechęci się po kilku pierwszych chwilach z pierwszoosobową strzelaniną. Na szczęście zawsze można obniżyć poziom trudności.
Uniwersum DOOM-a jest znacznie bogatsze i ciekawsze niż można sądzić. Udowodni to DOOM Eternal.
Podczas konferencji na E3 producenci gry zapowiedzieli, że skoncentrują się na historii, narracji oraz uniwersum silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Już nie mogę się doczekać co z tego wyjdzie. Jestem zdecydowanie za takim kierunkiem, o ile nie ucierpi na tym intensywna rozgrywka. Zdaje się jednak, że twórcy znaleźli złoty środek między oboma obszarami. Doskonale pokazuje to poniższy klip wideo, na którym Slayer wchodzi w interakcję z ludźmi odpierającymi atak demonów. Jestem wielkim fanem filmowej sceny z samego początku i liczę, że sequel będzie obfitował w znacznie więcej takich perełek:
Uniwersum DOOM-a może być równie bogate jak to Warcrafta, Diablo czy Destiny. Nie przesadzam. Skoro w świecie Slayera jest piekło, dlaczego nie niebo? Skoro są demony, miałoby nie być aniołów? Wiem, skrzydlate cherubinki pasują do DOOM-a jak pięść do nosa, ale przecież producenci gry nie muszą posługiwać się wyświechtanymi schematami. Przypominam, jaki pomysł na siły nieba miano na przykład w serii Bayonetta. Tam niebiańskie orszaki były tymi złymi na równi z pomiotami piekła. O ile nie bardziej. Anioły w azjatyckiej grze akcji potrafiły wyglądać przerażająco.
Już pierwszy DOOM zasugerował istnienie innych wymiarów i innych istot myślących. Ba, gra przecież wrzuca nas w skórę takiego bytu, chociaż nie od początku jesteśmy tego świadomi. Skoro piekło walczyło z jedną potężną nacją, może być ich więcej. Oczami wyobraźni widzę już jak ludzkość zawiązuje siły z zupełnie nową stroną konfliktu. Wszystko, byle tylko odeprzeć piekielnego najeźdźcę. Aż mi się przypomniał Half Life, gdzie ruch oporu również mógł liczyć na pozaziemskie siły wrogie Kombinatowi. Możliwości jest cała masa. Wszystko zależy teraz od płodności scenarzystów.
Wierzę, że DOOM Eternal może być czymś znacznie więcej niż pełną akcji strzelaniną.
Zasadnicze pytanie brzmi: czy powinien być czymś więcej? Może aktualny format jest jedynym właściwym, a wszelkie zmiany i eksperymenty należy traktować z wrogością i dystansem? Chociaż jestem dosyć konserwatywnym graczem, tak w tym jednym przypadku mam ochotę na dziki eksperyment. Na odważne wejście w pełne, bogate, szczegółowe uniwersum. W świat, do którego można potem dołączać książki, komiksy i cokolwiek tylko przyjdzie do głowy wydawcy.
Możliwe jednak, że należę do mniejszości. Że znowu się mylę, jak z tą nieszczęsną recenzją. Wszakże należę do grona tych wyklętych osób, którym fabularyzowany DOOM 3 naprawdę się podobał. Uwielbiałem tamtą grę i tamto stopniowanie napięcia. Jak w rasowym horrorze. Oczywiście DOOM Eternal nie będzie miał podobnego, survivalowego zabarwienia. Liczę jednak, że gra otworzy markę na zupełnie nowe wątki, historie i motywy.
Dla wielu starszych graczy to pewnie herezja, ale kto powiedział, że bycie heretykiem nie jest czasem przyjemne.