Drony DJI Mavic 2 są imponujące, ale nie dajmy się ponieść. Poprzednik pokazał, że pierwsze wrażenie to nie wszystko
Nowe drony DJI Mavic 2 Pro i Mavic 2 Zoom w pierwszej chwili wywołują opad szczęki. Nie dajmy się jednak porwać emocjom. Poprzednik pokazał, że im dalej w las, tym więcej drzew.
Na targach IFA 2018 w Berlinie jedna z największych kolejek ustawiała się do stoiska DJI, na którym można było polatać dronami Mavic 2 Pro i Mavic 2 Zoom. Nic w tym dziwnego. Oba drony zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, kiedy zobaczyłem je na żywo.
W porównaniu z pierwszym Mavikiem, druga wersja jest dosłownie naszpikowana kamerami i czujnikami, dzięki którym sprzęt widzi we wszystkich kierunkach, co ma zapobiec kolizjom. Na obudowie prawie dosłownie widać kamerę na kamerze.
I choć drony wywołują na żywo opad szczęki, to prawdziwym testem będzie życie. Poprzednik pokazał, że specyfikacja nie mówi wszystkiego. Miało to swoje dobre oraz złe strony.
O największej zalecie DJI Mavic Pro mówiło niewielu.
Większość osób po premierze Mavica 2 skupia się na automatycznych trybach lotu i fotografowania. W przypadku DJI Mavic 2 zoom są to tryb dolly zoom w filmie i automatyczna panorama w zdjęciach. Wiele osób zachwyca się tym, że zdjęcia mogą być automatycznie łączone do rozdzielczości prawie 50 megapikseli.
I świetnie, to robi wrażenie. Ale czy ten tryb będzie użyteczny? To zależy tylko od jednego czynnika: czy będzie działał w RAW-ach. Niestety zdecydowana większość automatycznych trybów w poprzedniku zapisywała tylko zdjęcia JPG.
Zapewniam was, że jeśli automatyczna panorama nie będzie zapisywała zdjęć RAW, to nikt nie będzie się nad nią pochylał. Zamiast tego właściciele Mavica 2 będą ręcznie obracać kamerę lub drona, sami łapać kadry w RAW-ach, a później ręcznie łączyć je w panoramę w Lightroomie.
Niewiele osób o tym wie, ale najlepszą techniką fotografownia w pierwszym Mavicu Pro nie był żaden automatyczny tryb, tylko „hack” składający się z trzech kroków:
- fotografowania panoramy w trybie portretowym (w pionie),
- robienia zdjęć w trybie bracketingu ekspozycji (pięć ekspozycji z różnym naświetlaniem na jedną klatkę),
- zapisywania tego wszystkiego w RAW-ach.
Efekt jest czasochłonny w składaniu i edycji, bo na typową panoramę składa się 25 zdjęć RAW (5 kadrów po 5 klatek z różnymi ekspozycjami). Najpierw klatki z bracketingu trzeba złożyć do HDR-a, a później takie pliki połączyć w panoramę. Końcowy plik może mieć nawet kilkaset megabajtów i wierzcie, że ma przeolbrzymi zakres tonalny, o który trudno podejrzewać malutką matrycę Mavica Pro.
Efekt takiego zabiegu możecie zobaczyć powyżej. To jedno z moich ulubionych zdjęć, które zrobiłem podczas testów Mavica Pro. Kadr złapałem w Toskanii. Oryginał ma dłuższy bok o rozdzielczości ponad 10 tys. pikseli i mnóstwo detali, które niestety zjada internetowa kompresja.
Niewielu mówiło też o największych wadach DJI Mavic Pro.
W artykułach i komentarzach trudno było natknąć się na wzmiankę o dwóch największych bolączkach Mavika, które wychodziły dopiero po jakimś czasie. Pierwszą było zrywanie łączności między smartfonem a kontrolerem. Wyobraźcie sobie, że dron jest na wysokości 100 metrów, kilkaset metrów od was. Jest kropką na niebie. Nagle aparatura przestaje łączyć się ze smartfonem, więc tracicie podgląd z kamery na ekranie.
W jednej chwili czujecie tylko panikę. Upewniacie się, czy dron na pewno jest na niebie. Jest. Czy możecie nim sterować? Tak, kontroler nie stracił zasięgu. Tylko jak tu wrócić, skoro dron jest tak daleko, że trudno określić kierunek lotu? Na szczęście DJI ma rozwiązanie na takie sytuacji w postaci automatycznego powrotu do miejsca startu, co działa nawet w kryzysowych sytuacjach. Mimo to tracenie zasięgu przyprawiło niejednego operatora o palpitacje serca.
Drugą wadą było nietrzymanie kierunku przy locie na wprost. Skąd się brało? Nie wiadomo. Przy próbie lotu do przodu dron odbijał lekko na bok. Teoretycznie powinna pomóc solidna kalibracja kompasu i IMU, a najlepiej do tego rekalibracja gałek w kontrolerze. Czasami nawet te trzy kroki nie przynosiły rezultatu. Trzeba było czekać na aktualizację oprogramowania, albo nauczyć się korygować skręcanie drona w czasie lotu.
Drony są naszpikowane elektroniką. To cudeńka współczesnej inżynierii. Dlatego sama specyfikacja mówi o nich niewiele.
Jestem pewien, że przy krótkotrwałych testach DJI Mavic 2 Pro i Mavic 2 Zoom będą robiły gigantyczne, szalenie pozytywne wrażenie. Widziałem to również na twarzach osób, które latały tymi sprzętami na targach IFA w Berlinie. Kolejki chętnych ciągnęły się w nieskończoność.
Prawdziwymi testerami będą jednak użytkownicy latający dronami codziennie, przez całe tygodnie lub miesiące. Mam nadzieję, że druga generacja dronów DJI Mavic naprawi bolączki poprzednika i - co ważniejsze! - nie dołoży nowych problemów.