Przez internet wpadliśmy do bańki
Codziennie konsumujemy ogromne ilości informacji. Konsumpcja jest idealnym określeniem - przyswajanie oznacza przechowywanie do ponownego wykorzystania. Konsumpcja to spożycie i wydalenie z opcją - możliwą ale niekonieczną, wyciągnięcia czegoś przydatnego w trakcie trawienia.
Codziennie spędzamy nawet 8 i więcej godzin dziennie konsumując treści, Różne badania podają różne mierniki - codziennie odbieramy informacje, które są ekwiwalentem 174 gazet, oglądamy ponad 5 godzin wideo, wchodzimy w kontakt z 285 treściami, w tym 54 tysiącami słów i nawet tysiącem linków dziennie. W skrócie - codziennie mamy kontakt z ogromną ilością informacji. Ilością, która była niewyobrażalna jeszcze sto lat temu.
Teoretycznie większa ilość informacji powinna oznaczać większą wiedzę.
Przecież od dawien dawna słyszeliśmy, że internet, swobodny dostęp do informacji, poprawi jakość życia, wyrówna szanse i będzie źródłem pozytywnych zmian.
Za każdym razem, gdy odblokowuję telefon i sprawdzam, co dzieje się w sieci, zadaję sobie pytanie o te pozytywne aspekty rewolucji informatycznej. Z każdej strony bombardują mnie clickbaity stworzone tylko po to, by wyłudzić klik przez wzbudzanie zaciekawienia. Czasem się poddam i kliknę i w 90 proc. przypadków moja ciekawość nie jest zaspokajana, a zastępuje ją irytacja i rozczarowanie, że dałam się nabrać na chwytliwy tytuł.
Z niepokojem obserwuję walkę o kliki niezliczonych źródeł treści. Skutki bywają opłakane - uważane za poważne tytuły i serwisy od czasu do czasu wrzucają materiały niskiej jakości tylko po to, by nadrobić kliki. Widzę też, jak bardzo uzależniamy się od tej nisko jakościowej papki skonstruowanej tak, by zostawiać lekki niedosyt i grać na niskich instynktach.
Podstawowe pytanie wydaje się brzmieć: co wnoszą te tony treści pochłanianych codziennie? Czy mają jakiś pozytywny skutek? Czy przydają się w życiu, czy rozwijają?
Ciężko jednoznacznie określić przydatność treści, bo przecież nigdy do końca nie wiemy, kiedy przyda się jakaś informacja lub nawet przypadkowy fakt, nie jesteśmy też w stanie dokładnie zbadać emocjonalnych zawiłości powodowanych przez konsumpcję treści.
Mimo to można podejmować się takich prób. Przeciążenie informacyjne to zjawisko polegające na posiadaniu zbyt wielu informacji, co prowadzi do kłopotów w podejmowaniu decyzji. Współczesne przeciążenie informacyjne to przede wszystkim stres i nerwica oraz paraliż decyzyjny.
Próbowaliście kiedyś znaleźć w internecie porady? Na przykład czym pokryć drewniane powierzchnie? Po kwadransie w wyszukiwarce wydaje się, że zdobyło się jakąś wiedzę z for i artykułów, jednak podjęcie decyzji o pokryciu wydaje się jeszcze bardziej skomplikowane, bo różne miejsca polecały różne rozwiązania, nie wiadomo kto był większym ekspertem i plusy i minusy zaczynają się zlewać.
To ogromne uproszczenie, ale pokazuje mechanizm przeładowania informacjami. Jest on po części odpowiedzialny za tak zwaną bańkę informacyjną, czyli zamykanie się w sieci na źródła informacji odpowiadające światopoglądowi i za zalew fałszywych newsów. Zmęczeni tym wszystkim, koniecznością wyrabiania sobie zdania, koniecznością sprawdzania źródeł w końcu odpuszczamy i zamykamy się w komfortowym towarzystwie tego, co nam pasuje.
Stajemy się bierni i obojętni na prawdę i fakty.
Konsumujemy coraz więcej z nawyku, z uzależnienia od sensacji, od “poczuj się źle/poczuj się dobrze” wrażeń. Konsumujemy, ale tracimy umiejętność sortowania, przetwarzania i analizowania informacji. Korzystają na tym media, które nie martwią się faktami, korzystają generatory tekstów czy reklamodawcy, którzy w świecie ogarniętym postprawdą nie muszą martwić się kwestiami etycznymi.
Zaryzykuję stwierdzenie, że nie tylko nie potrzebujemy tylu informacji, ale też że jest ich zbyt dużo i w ogólnym rozrachunku szkodzą nam wszystkim. Stare powiedzenie, że liczy się jakość a nie ilość nigdy nie było tak istotne.