Po kilku dniach z Huawei P9 jestem zupełnie oczarowany. No i ten aparat!
Spodziewałem się, że będzie dobrze, lecz oczekiwałem kilku wyraźnych „ale”. Mija kolejny dzień z Huawei P9, a tych „ale” jak nie było, tak nie ma.
Huawei P9 jest ze mną już od kilku dni. To dobry moment, by powiedzieć o tym smartfonie kilka słów więcej. Dokładną specyfikację Huawei P9 znajdziecie w tekście Dawida Kosińskiego. Ja skupię się wyłącznie na wrażeniach, jakie dostarczył mi smartfon po kilku dniach używania. Co najbardziej spodobało mi się w Huawei P9?
Po pierwsze - elegancki wygląd
Smartfon wygląda świetnie. Patrząc od przodu, metalowa ramka i zaokrąglone szkło 2,5D cały czas przyjemnie załamują światło, dając wrażenie obcowania z urządzeniem z wysokiej półki. Z tyłu mamy jednolity metalowy panel, co uważam ze lepsze rozwiązanie, niż plecki pokryte szkłem. Huawei P9 nie jest śliski, dzięki czemu dobrze leży w dłoni.
W Huawei P8 wiele osób narzekało na boczne ramki, które były płaskie, przez co smartfona trudno było podnieść z płaskiej powierzchni. W P9 ramki są lekko zaokrąglone, co niweluje ten problem.
Czarny pasek aparatu w górnej części tylnej ścianki na renderach nieszczególnie przypadł mi do gustu, ale na żywo prezentuje się dobrze. Tylną ściankę szpeci jedynie pasek anteny w dolnej części.
Jeśli chodzi o konstrukcję, zastrzeżenia mam tylko do głośnika. Łatwo zasłonić go dłonią. Trochę na siłę można ponarzekać, że smartfon ma zbyt szerokie ramki nad i pod ekranem, co niepotrzebnie powiększa bryłę urządzenia. Nie byłoby problemu, gdyby w tym miejscu były przyciski, tak jak w Samsungach Galaxy S, czy choćby w OnePlus. Tymczasem Huawei P9 ma przyciski ekranowe wyświetlane na 5,2 calowym ekranie IPS.
Po drugie - bardzo dobry czytnik linii papilarnych
Dotychczas nie byłem fanem przycisków i czytników linii papilarnych umieszczonych na pleckach smartfona. Od filozofii LG (G2 - G4) zdecydowanie wolę filozofię Samsunga.
Niestety czytnik w przycisku „home”, taki jak w Samsungach Galaxy, czasami bywa niewygodny. Każdemu zdarza się złapać smartfona w jakiejś dziwnej pozycji, chociażby po to, by nastawić na szybko budzik. W takich sytuacjach czytnik nie zawsze działa, co jest irytujące. Nieco lepiej jest w Sony Xperii Z5, ale tylko wtedy, kiedy podnosi się smartfon prawą dłonią.
Mimo że nie lubię przycisków na pleckach, w praktyce okazało się, że czytnik umieszczony w tym miejscu jest najwygodniejszym rozwiązaniem. Na pewno ma na to wpływ fakt, że czytnik w P9 jest bardzo szybki i działa nawet wtedy, gdy złapie się telefon niechlujnie.
Genialną funkcją jest też możliwość zsunięcia paska powiadomień poprzez gest na czytniku. Wystarczy przesunąć po nim palcem w dół. To wygodne zwłaszcza w biegu, kiedy bywają problemy z sięgnięciem kciukiem górnej belki. Dzięki dotykowemu czytnikowi nie trzeba robić różnych dziwnych figur smartfonem.
Po trzecie - system, który nareszcie nie irytuje
W tym miejscu warto wspomnieć, że na przełomie 2015 i 2016 roku przez jakieś dwa miesiące Huawei P8 był moim drugim smartfonem. No właśnie - drugim. Kilka drobnych, irytujących cech sprawiało, że na co dzień wolałem korzystać z innego telefonu. Właściwie wszystkie te wady dotyczyły oprogramowania.
Były to drobnostki. Przykład? W kuchni bardzo często dyktuję Google Now komendę „nastaw minutnik na x minut”. W Huawei P8, nie wiedzieć czemu, po takiej komendzie włączał się minutnik… który musiałem nastawiać ręcznie. Pojawiały się też problemy z widocznością powiadomień. Ileż razy nie mogłem odczytać powiadomienia, bo ciemne litery wyświetlały się na ciemnym tle, na którym dodatkowo był ciemny gradient. Tego typu drobnostki dawały poczucie obcowania z chińskim produktem, któremu brakuje tego zachodniego szlifu.
Być może po kilku dniach jest jeszcze za wcześnie na ferowanie tak jednoznacznych opinii, ale Huawei P9 wygląda mi na smartfon, w którym nareszcie wszystko działa. Android 6.0 z nową nakładką EMUI 4.1 pracuje i wygląda świetnie. Nadal jest tu sporo kompletnie zbędnych dodatków (po co mi informacja o ilości zwolnionego RAM-u po zamknięciu aplikacji działających w tle?), ale nie natknąłem się jeszcze na żadną irytującą cechę, przez którą oprogramowanie odmówiłoby posłuszeństwa.
Kompletnie się tego nie spodziewałem, ale Huawei P9 wskoczył do roli mojego pierwszego smartfona i zepchnął na drugi plan Samsunga Galaxy S6, którego naprawdę uwielbiam.
Po czwarte - aparat. A zwłaszcza tryb czarno-biały
Huawei P9 ma bardzo niestandardowy aparat stworzony we współpracy z firmą Leica. Za podwójnym obiektywem kryją się dwie matryce, z których jedna jest kolorowa, a druga monochromatyczna. Szerzej o tym rozwiązaniu pisałem tutaj, natomiast w dużym skrócie pomysł polega na tym, że dodatkowa matryca czarno-biała zbiera więcej informacji o detalach, a przy okazji rejestruje ostrzejsze zdjęcia.
W standardowym trybie aparatu Huawei P9 łączy obraz z dwóch matryc. Można jednak zrobić zdjęcie w prawdziwym monochromie, wykorzystując samą czarno-białą matrycę. Obie matryce mają po 12 mln pikseli, wielkość pojedynczego piksela wynosi 1,25 µm, a obiektywy mają światło f/2.2.
Po kilku dniach wiem jedno. Huawei P9 to ścisła czołówka mobilnej fotografii. Aparat radzi sobie fenomenalnie nie tylko w dzień, ale i w nocy.
To, co zaskoczyło mnie najmocniej, to czarno-biała matryca. Efekty jakie generuje ten przetwornik są imponujące! Widać to zwłaszcza w fotografii nocnej, gdzie kontrola nad szumem a jednocześnie ilość detalu jest nieprawdopodobna. Zgodnie z przypuszczeniami, zdjęcia czarno-białe często wyglądają lepiej, niż kolorowe. Widać to na poniższych przykładach (wycinki kadrów w powiększeniu 100%). Nie zawsze różnica jest tak drastyczna, ale zdarza się to często.
Huawei P9 umożliwia zapis plików RAW (dng), ale niesamowicie ubolewam nad tym, że wyłącznie z kolorowej matrycy. Chciałbym pobawić się surowym, czarno-białym plikiem. Z kolei kolorowe pliki dng zdradzają, jak dobrze radzą sobie algorytmy odszumiania, zwłaszcza wieczorem i nocą. Generalnie RAW-y mają mniejszy kontrast i mniej nasycone kolory, dzięki czemu samemu można doprowadzić obraz do pożądanego wyglądu.
Huawei P9 ma też tryb umożliwiający zmianę ostrości po wykonaniu zdjęcia. Niestety efekty najczęściej wyglądają sztucznie. Efekt jest uzyskiwany poprzez rozmycie programowe, a separacja planów jest niedokładna. W tym trybie najlepiej sprawdzają się centralne kadry, najlepiej portretowe.
Bardzo przypadła mi do gustu aplikacja aparatu. Jest prosta w obsłudze i bardzo czytelna. Przecudownym dodatkiem jest poziomnica, dzięki której zdjęcia nie będą przechylone na boki. Ciekawie rozwiązano tryb profesjonalny. Uruchamiamy go wysuwając od dołu belkę z dodatkowymi funkcjami. Możemy kontrolować sposób pomiaru światła (matrycowy, centralnie ważony i punktowy), ISO, czas migawki, kompensację ekspozycji, sposób ostawiania ostrości (pojedynczym, ciągły, manualny) i balans bieli.
Wysuwając menu z lewej strony mamy dostęp do trybów fotografowania (monochromatyczny, upiększanie zdjęć, panorama, nocny, etc. Z kolei zza prawej krawędzi wysuwamy menu ustawień, gdzie możemy zmieniać rozmiar zdjęć, czy np. włączyć zapis RAW-ów równolegle z plikami jpg.
Póki co jestem zachwycony aparatem Huawei P9. Polecam przejrzeć zdjęcia w pełnej rozdzielczości. Paczkę zdjęć w pełnym rozmiarze możesz pobrać z tego adresu. Archiwum ZIP, 119 MB. W paczce znajduje się także kilka zdjęć w formacie RAW (dng).
A co mi się nie spodobało?
Tak naprawdę nie odkryłem jeszcze jakichś wyraźnych wad Huawei P9. Często zdarza mi się wziąć go do ręki do góry nogami, przez to że telefon jest symetryczny, a logo producenta jest na dole. To jednak drobnostka i kwestia przyzwyczajenia.
Inną irytującą cechą jest zastosowanie złącza USB-C, przez co trzeba pamiętać o zabraniu z sobą odpowiedniego kabla. Jest to jednak standard przyszłości, więc w okresie przejściowym po prostu trzeba zacisnąć zęby i zaopatrzyć się w kilka kabli tego typu.
Na razie nie testowałem jeszcze wydajności smartfona w grach. W teście Antutu smartfon uzyskał 97 tys punktów, co jest świetnym wynikiem. Mamy tu jednak procesor Kirin, który być może nie do końca lubi się z grami. Przy pełnej recenzji smartfona na pewno o tym opowiem. Tymczasem system działa bardzo płynnie i bez zadyszek.
Podsumowując, do Huawei P9 podszedłem z lekkim uprzedzeniem. Spodziewałem się średniego smartfona z ciekawym aparatem. Tymczasem po kilku dniach jestem naprawdę oczarowany tym telefonem. Zobaczymy, czy taki stan utrzyma się przez najbliższe tygodnie, po których napiszę pełną recenzję tego urządzenia.