Tego się nie spodziewałem. Zakończenie Dying Light: The Following poniewiera – recenzja Spider’s Web
Napisy końcowe wciąż przesuwają się po ekranie, a ja po prostu siedzę, z rozdziawioną paszczą. Po Dying Light: The Following spodziewałem się wiele, ale na pewno nie aż tak dobrego zakończenia. Scenariusz mnie zmiótł, w tym pozytywnym sensie. A to tylko jeden z kilku elementów, które w świetnym dodatku zostały zrealizowane znacznie lepiej, niż w podstawowej wersji gry.
Dying Light to mój prywatny faworyt, jeżeli chodzi o polskie gry 2015 roku. Jasne, to Wiedźmin zasłużenie zgarnął niemal wszystkie polskie i zagraniczne nagrody. Uwielbiam jednak przypominać, że w Polsce mamy więcej niż jedno studio na światowym poziomie, z kolei produkt wrocławskiego Techlandu to absolutna czołówka rynku gier. Aż serce rośnie, gdy widzę, jakie postępy dokonują się w tej firmie.
Najlepiej widać to na przykładzie Dying Light: The Following. Dodatek z powodzeniem mógłby się obronić jako standardowa gra.
The Following to Dodatek przez duże D. Żadne tam DLC, żaden pakiet rozszerzający, żadne wydłużenie rozgrywki o skromne 2 – 3 godziny. Polacy postawili na rozszerzenie w starym, dobrym stylu. Zupełnie nowa opowieść, zupełnie nowe możliwości, zupełnie nowe postacie i zupełnie nowy, otwarty świat do zwiedzenia. Nareszcie mamy możliwość wyjścia poza mury miasta Harran, odgrodzonego od świata po tym, jak w aglomeracji wybucha epidemia zombie.
Niestety, poza miejskimi murami wcale nie jest lepiej. Okazuje się, że wojsko izolujące mieszkańców również padło ofiarą żywych trupów. Te wałęsają się po polach uprawnych, wzgórzach i wioskach wokół państwa – miasta. Koszmar rozlał się na kolejne rejony i zdaje się, że żadna siła nie kontroluje już tego, co się dzieje. Tereny wokół Harranu zamieniają się w dziką krainę bezprawia, po której gracz będzie się poruszał wzorem bohatera Mad Maksa.
Wprowadzenie pojazdów do świata Dying Light to najlepsze, co mogło przydarzyć się The Following. Zaraz po świetnej historii, o której później.
W Techlandzie skorzystali z doświadczenia przy pracy nad wieloma wcześniejszymi grami wyścigowymi. Terenowe wozy prowadzi się bardzo przyjemnie, rozchlapując dookoła wodę i wzburzając tumany kurzu. Jazda po polach uprawnych, taranując jednego zombie za drugim, to przyjemność sama w sobie. Gdyby tego było mało, nasze kaskaderskie popisy są nagradzane punktami doświadczenia
The Following wprowadza dwa zupełnie nowe drzewka rozwoju. Jedno zostało poświęcone weteranom, którzy nareszcie będą mogli rozwijać swoją postać na długo po skończeniu głównego wątku fabularnego. Drugie powstało z myślą o bojowo nastawionych kierowcach. Im więcej podróżujemy na czterech kółkach, tym bardziej możemy rozwinąć nasz środek transportu. Rozwijać z kolei trzeba, ponieważ The Following nie posiada systemu szybkiej podróży! Pojazd to nie tylko dodatek. To konieczność.
Z czasem nasz wózek zamienia się w narzędzie masowej zagłady. Na zderzaku możemy zamontować miotacze płomieni. Kaskaderską klatkę potrafimy obwiązać przewodami powodującymi skoki napięcia. Bagażnik da się zamienić na składzik min, dzięki którym w mgnieniu oka pozbędziemy się ogona. Większa szybkość, solidniejsze wykonanie, mocniejsza przyczepność – na wszystkie te parametry mamy realny wpływ, pracując nad naszym cacuszkiem.
Pasjonatów zwiedzania ucieszy fakt, że okolice wokół Harranu są nieco bardziej zróżnicowane od gęsto zabudowanego miasta.
Otoczenie w The Following jest śliczne. Skąpane w słońcu pola, górskie szczyty i koryta rzek tworzą razem miejsce, w którym sami chętnie spędzilibyście urlop. Oczywiście w wariancie bez zombie. Z dodatku do Dying Light bije swojski klimat. Zabudowa jest znacznie mniej gęsta. Wszystko jest jak gdyby wolniejsze, bardziej spokojne i przejrzyste. Jak podczas wakacji na wsi, o ile nie bierze się pod uwagę żywych trupów, powoli człapiących w twoim kierunku.
Producenci starali się urozmaicić wiejski krajobraz. Dzięki temu możemy zajrzeć do wielu ciemnych grot oraz wspiąć się na kilka górskich szczytów. Dostałem wielką, przemysłową latarnię,zbudowaną nad klifem latarnię morską, a nawet małe miasteczko. To ostatnie to jedyny obszar, w którym można sobie przypomnieć, jak istotny był parkour w podstawowej wersji gry. Nie zabrakło nawet ponurego cmentarzyska, które w nocy odwiedzają jedynie najwięksi śmiałkowie. Albo wariaci.
Po raz kolejny podkreślę, że producenci wyeliminowali możliwość szybkiej podróży. Dzięki temu tereny wokół Harranu poznamy jak własną kieszeń, wielokrotnie jadąc po tych samych drogach i bezdrożach. Zaczynamy się czuć jak u siebie, oczywiście dopóki starczy nam benzyny w baku. Niech nie daj Boże skończy się wam paliwo podczas powrotu z misji. Uwierzcie mi – naprawdę nie chcecie spędzić nocy szczerym polu. Gracz jest wtedy bezbronny jak małe dziecko.
To, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to jednak opowieść. A właściwie jej finisz, który mną sponiewierał.
Producenci z Techlandu mają gigantycznego plusa za to, że próbowali uatrakcyjnić wykonywanie misji. Zleceniodawcy są nieco ciekawszymi postaciami, które posiadają kilka wymiarów i mogą zaskoczyć gracza namiastką osobowości. Chociaż to wciąż rozmawianie z przyspawanymi do ziemi manekinami, fabuła skutecznie nakręca gracza za pozostanie przed ekranem. Ba, to właśnie ze względu na główny wątek nie odchodziłem od konsoli!
The Following gra na nieco innych nutach niż podstawowa wersja gry. Pomimo wiejskiego, niemal sielankowego klimatu, wszystko stało się znacznie mroczniejsze. Mamy do czynienia z tajemniczą sektą, która zdaje się być odporna na wirusa i ukąszenia zombie. W grze pojawiają się trudne tematy, takie jak gwałty czy śmierć dzieci. Ciekawszym dialogom wtóruje bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, która wyraźnie odcina się od muzyki z podstawowej wersji gry.
Jedna misja, druga, trzecia – po czasie po prostu chciałem, po prostu musiałem poznać zakończenie. Historia z podstawowej wersji gry była mi całkowicie obojętna. Grałem dla świetnego co-opa, nie nudnego jak flaki z olejem scenariusza. W The Following jest inaczej – chociaż miałem możliwość wspólnego jeżdżenia po otwartym świecie ze znajomymi, wolałem skupić się na historii, która prowadzi do rewelacyjnego, jedynego w swoim rodzaju zakończenia.
Finał The Following to po prostu arcydzieło! Aż mną zatrząsało. Zakończenie w hollywoodzkim stylu, na miarę Dragon Age czy Mass Effect.
Oczywiście nie zdradzę wam, co dzieje się na moment przed napisami. Mogę jednak obiecać, że nie obejdzie się bez gigantycznego zaskoczenia. Chociaż scenarzyści posłużyli się dosyć prostym mechanizmem, jego realizacja stoi na najwyższym poziomie. Gdy opadają wszelkie zasłony, trudno nie być pod wrażeniem tego, co przygotowali producenci.
Staniecie przed wyborem. Żadnym tam żonglowaniem między dobrem i złem, a cholernie trudną decyzję, która wiąże się z gigantycznymi konsekwencjami. Niezależnie od podjętej ścieżki, każde zakończenie jest na swój sposób mocne, solidne i niezwykle satysfakcjonujące. The Following to ten typ gry, kiedy podczas wyświetlania napisów końcowych masz ochotę wykrzyczeć „-cholera, ale to było dobre!”.
Zalety
- Scenariusz i zakończenie, które wgniata w fotel!
- Zupełnie nowy, otwarty świat
- Brak szybkiej podróży
- Pojazdy, które możesz rozwijać i ulepszać
- Nowa linia rozwoju postaci dla weteranów
- Świetna oprawa muzyczna
Wady
- Za mało unikalnych, wyjątkowych broni
- Kampania mogłaby być nieco dłuższa
- Losowo generowane "eventy" szybko tracą sens
- Warstwa wideo na konsoli mocno odstaje od tej na PC
Jeżeli podobało się wam podstawowe Dying Light, The Following to w zasadzie konieczność. Wszystko jest tutaj lepsze. Świat większy i bardziej zróżnicowany, zadania ciekawsze, a postacie bardziej przekonujące. Osobom od scenariusza należy się podwyżka.