REKLAMA

Sprzęt i oprogramowanie. Nie umiemy się cieszyć tym, co mamy

Nowe produkty, nowe wersje systemu, nowe aplikacje. W zeszłym roku coraz częściej łapałem się na tym, że nie umiałem się cieszyć swoim sprzętem oraz oprogramowaniem i po prostu z niego korzystać. Ciągle zastanawiałem się co przyniosą kolejne aktualizacje i nowe premiery produktów i odliczałem dni do kolejnych premier. Dość!

Sprzęt i oprogramowanie. Nie umiemy się cieszyć tym, co mamy
REKLAMA

Producenci sprzętu bardzo by chcieli, aby konsumentów wręcz fascynowały ich produkty. Pragną wykreować zapotrzebowanie na coraz to nowsze generacje urządzeń i wersje softu. Rozszerza się to na kolejne segmenty rynku elektroniki użytkowej, zwłaszcza na sprzęty mobilne. Bardzo łatwo się w tym zatracić, co uniemożliwi cieszenie się obecnie posiadanym sprzętem. Zresztą, żeby daleko nie szukać - historię o chłopaku, który sprzedał nerkę aby kupić nowe sprzęty Apple znają chyba wszyscy.

REKLAMA

Producentom trudno się dziwić. Jeśli komórka sprzed dwóch lat - albo np. kilkuletni laptop - sprawują się zbyt dobrze, to konsument nie wygeneruje firmie nowych zysków. A gdy taka osoba jednak zdecyduje się na nowy model, a tym samym odsprzeda stare urządzenie na rynku wtórnym, to kolejny potencjalny klient straci motywację do zakupu nowego smartfona, komputera czy tabletu. Ot, podobna sytuacja jak z używanymi grami.

A my, konsumenci, od kilku lat dajemy się na to złapać. I chociaż sam nigdy nie byłem tak zdesperowany, żeby googlować sprzedaż organów, to w celu zakupu “komputera marzeń” musiałem udać się do banku po kredyt, a na smartfona wydałem ostatnie oszczędności. A z tego co przeglądam sieć, nie jestem w tym odosobniony; ba, chwilę temu wyszedł ode mnie znajomy chwalący się nowym MacBookiem. Co z tego, że przez kilka najbliższych miesięcy będzie gryzł parapet - komputer jest!

Nowymi technologiami i gadżetami coraz więcej osób się nimi interesuje. Wyraźnie widać to za granicą, w tym Stanach Zjednoczonych, ale nawet na naszym podwórku reklamy smartfonów czy tabletów coraz częściej pojawiają się zarówno w TV jak i na billboardach. Coraz więcej ludzi z chęcią śledzi nawet najmniejsze plotki dotyczące nowych produktów. Pisał o tym ostatnio Maciek, mamiąc do przejrzenia jego wpisu krzykliwym nagłówkiem “Mamy pierwsze zdjęcie nowego iPhone’a 5S!”, gdzie ilustracją była zwykła, prosta śrubka.

Sam z racji swojej pracy, którą na szczęście łączę z hobby, posiadam domowy park maszynowy składający się co najmniej tuzina urządzeń elektronicznych. Większość z nich wymaga osobnej konfiguracji, aktualizacji oprogramowania, a do tego często uzupełnienia ich o zestaw dodatkowych aplikacji. Ciągle czytam o nowościach, które pojawią się “już za chwilę” z kolejną wersją softu, z kolejną edycją urządzenia. I pewnym momencie uświadomiłem sobie, że już nie muszę czekać, bo to czego faktycznie potrzebowałem, już tu jest.

Nie zmieniam zdania, że oprogramowanie jest w wiecznej wersji beta. Urządzenia rozwijają się jak szalone, a firmom nie starcza czasu na odpowiednie ich przetestowanie przed wypuszczeniem na rynek. Ale wydaje mi się, że po tym szalonym okresie dotarliśmy już do momentu, gdy urządzenia (przynajmniej te z wyższej półki) faktycznie znów stają się dopracowane i z powodzeniem mogą służyć dłużej, niż będziemy je spłacać. A te "nowe i rewolucyjne" dodatkowe fukcje są już tylko bajerem, dodatkiem, a nie czymś niezbędnym.

Skłamałbym, jeśli napisałbym, że na przemyślenia zebrało mi się w związku z ostatnią premierą HTC One, bo opamiętałem się w dążeniu do posiadania wszystkiego up-to-date jeszcze w zeszłym roku. Wielu moich znajomych, w tym kilku współredaktorów, było pewnych że jako fanboy HTC pierwszy pobiegnę do sklepu po nowy telefon tej firmy. Ale tak się nie stanie. I nie chodzi tu nawet o kwestie ekonimiczne, bo gdybym chciał, to po sprzedaży obecnej komórki byłbym w stanie zrobić upgrade. Tylko problem w tym, że go nie chcę.

Mój obecny telefon po roku nadal w zupełności mi wystarcza do codziennych zastosowań. Nie mam potrzeby wgrywania mu najnowszego softu w postaci Sense 5 i Androida 4.2. W końcu, jako pierwszy z posiadanych przeze mnie do tej pory telefonów, w pełni spełnia swoje zadanie i nie irytuje mnie ani jakością obrazu, ani szybkością działania, ani nawet ograniczonymi przez software możliwościami.

Podobnie w przypadku laptopa. Wiele osób mówiło mi, żebym czekał na premiery nowych modeli z dotykowym ekranem. Ale tak czekać mógłbym w nieskończność, a komputer był mi potrzebny na tzw. wczoraj. Okazało się, że lekki i klasyczny Ultrabook w podstawowej konfiguracji sprawdza się znakomicie, a kosztowna zmiana na model z dotykowym ekranem byłaby tylko nieuzasadnioną fanaberią.

Podobnie zresztą w przypadku czytnika ebooków. Chociaż mój Kindle 4 Classic nie pochodzi z najnowszej generacji i z chęcią przygarnąłbym wersję Paperwhite, to do czytania w nocy raz na kilka tygodni znacznie lepszą inwestycją będzie lampka Energizera za kilkanaście złotych, niż zupełnie nowe urządzenie za kilkaset. Kupując przenośną konsolę Nintendo, żeby od czasu do czasu pograć w Pokemony, zainwestowałem w starszy DSi, zamiast najnowszego 3DS XL.

REKLAMA

Możliwości są dwie: albo gadżety już mnie znudziły, albo nareszcie zakupu nowej generacji urządzeń nie umiem już sam przez sobą, nawet jako geek, usprawiedliwić. Urządzenia mobilne osiągnęły ten poziom, co komputery PC kilka lat temu. Nie ma sensu płacić za jeszcze większej mocy obliczeniowej i lepsze parametry. A producenci niech się skupią na designie i energooszczędności podzespołów i dadzą obecnym na rynku sprzętom w spokoju się zestarzeć.

Ktoś kiedyś ładnie napisał, że "komputery pozwalają zaoszczędzić nam tyle samo czasu, ile poświęcamy na ich konfigurację". Mam nadzieję, że będę mógł w tym roku skupić się właśnie na korzystaniu ze swojego sprzętu. A nie szukaniu jego wad, zrywając kartki z kalendarza, czekając na kolejne premiery.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA