Tomek Wawrzyczek: Z pamiętnika Młodego Technika - styczeń 1983
W 1877 roku włoski astronom Giovanni V. Schiaparelli dokonał odkrycia, które jak chyba żadne inne w historii, rozpaliło wyobraźnię opinii publicznej. Prowadząc obserwacje powierzchni Marsa w mediolańskim obserwatorium astronomicznym , spostrzegł na niej sieć kilkudziesięciu liniowych tworów znanych później jako “kanały marsjańskie”. Schiaparelli prowadził badania przy pomocy teleskopu o średnicy 21 cm podczas tzw. wielkiej opozycji Marsa, mówiąc w dużym uproszczeniu, jego największego zbliżenia do Ziemi.
Wydarzenie to wywołało nie tylko silne wrażenie na przeciętnych zjadaczach chleba, ale stało się powodem do licznych dyskusji i zażartych sporów wśród astronomów. Całe zamieszanie wokół kanałów marsjańskich wynikało między innymi z tego, że Schiaparelli, nanosząc je na opracowywaną przez siebie mapę powierzchni Marsa, użył do nazwania zaobserwowanych przez siebie tworów włoskiego “canali”, co oznacza zarówno naturalnego pochodzenia cieśninę, jak i kanały wykopane przez człowieka.
Kanały na Marsie przed Schiaparellim obserwowali inni astronomowie, niektórzy z nich wykonali ich rysunki, część z nich nazwała je kanałami, ale to Schiaparelli wywołał największą burzę wynikami swoich obserwacji. Wielka liczba i ich niezwykła prawidłowość, zaobserwowana później tendencja do sezonowej, krótkotrwałej zmiany ich kształtów, i fakt, że oplatają niemal całą planetę, z daleka przypominając sieć dróg, połączony z dwuznacznością słowa “canali”, podsunęło niektórym pomysł, że kanały na Marsie to konstrukcje wykonane przez zamieszkujące tą planetę istoty rozumne, cywilizowane i niewykluczone, że będące na wyższym poziomie rozwoju niż mieszkańcy Ziemi.
Schiaparelli ostatecznie udokumentował 113 kanałów, ale prowadzący później obserwacje amerykański astronom Percival Lowell na swojej mapie powierzchni Marsa umieścił ich już 700. Kanały miały różną długość, zwykle od 500 do 1000 km, ale niektóre ciągnęły się przez ponad 6000 km. Ich szerokość wynosiła średnio około 40 km, a w niektórych miejscach, na przykład tam gdzie przecinały się, tworząc owalne plamy kształtem przypominające obserwatorowi z Ziemi jeziora, ich szerokość dochodziła do 300 km. Przy możliwościach ówczesnego sprzętu stosowanego w astronomii, przy swoich rozmiarach, kanały marsjańskie były tworami na granicy widoczności, stąd różni astronomowie dostrzegali je w różnych miejscach na powierzchni Marsa, co potęgowało tylko domysły na temat ich nienaturalnego pochodzenia.
Zwolennicy nienaturalnego pochodzenia kanałów na Marsie, a należeli do nich znani ówcześni astronomowie, widzieli w nich sieć komunikacyjną łączącą miasta marsjańskie, inni interpretowali je jako sieć kanałów nawadniających marsjańskie obszary pustynne. Sezonowe zmiany położenia niektórych kanałów i ich lokalizowanie przez różnych astronomów w różnych miejscach planety tłumaczono między innymi intensyfikacją nawadniania pustyń w okresie marsjańskiego lata. Percival Lowell, który był jednym ze zwolenników sztucznego pochodzenia kanałów na Marsie, twierdził, że kanały służą nie tylko do nawadniania pustyń, ale i do zaopatrywania w wodę pochodzącą z obszarów wokółbiegunowych, leżących w pasie równikowym, domniemanych siedlisk mieszkańców “Czerwonej planety”. Jako dowód miała służyć zaobserwowana przez Lowella zależność widoczności marsjańskich kanałów z porami roku występującymi na planecie. Kanały były najbardziej widoczne w lecie, zanikały zimą, co amerykański astronom przypisywał trywialnemu zamarzaniu wody tłoczonej kanałami. Ponadto uważał, że okresowe zanikanie kanałów wynika z tego, że są one po prostu bardzo wąskie i to, co widać z powierzchni Ziemi to nie same kanały, ale porastająca ich brzegi podczas marsjańskiego lata bujna roślinność, kontrastująca z jałową, monotonną pustynią.
Hipotezy Lowella, poparte sugestywnymi “dowodami”, tak rozpalały wyobraźnię ludzi, że podjęto nawet próby nawiązania kontaktu z potencjalnymi mieszkańcami siostrzanej planety.
Przy pomocy nakreślonych na Saharze ogromnych figur geometrycznych przedstawiających dowód twierdzenia Pitagorasa, chciano poinformować Marsjan o naszym istnieniu. Z niecierpliwością oczekiwano na odpowiedź, która - jak wiadomo - nie przyszła.
Fantastyczne hipotezy o nienaturalnym pochodzeniu marsjańskich kanałów nie spotkały się z poważnym potraktowaniem przez większość świata nauki. Wraz z rozwojem techniki, coraz lepszą jakością sprzętu astronomicznego, kolejnymi obserwacjami powierzchni Marsa i wyciąganymi z nich wnioskami, przypuszczenia, że na Marsie żyją istoty rozumne tworzące cywilizację, która wybudowała sieć oplatających planetę kanałów, rozwiewały się coraz bardziej. Posługując się precyzyjniejszymi teleskopami astronomowie nie tylko nie potwierdzili istnienia Marsjan, ale i obecności samych kanałów. Okazało się bowiem, że to, co obserwowano przy pomocy kiepskiej jakości sprzętu i wyglądającego na ciągłą linię, w istocie było skupiskiem luźnych tworów niepołączonych ze sobą, leżących za to blisko siebie. Kanały odkryte przez Schiaparelliego okazały się złudzeniem optycznym.
Ostatecznie fantazje o Marsjanach obaliło lądowanie na powierzchni “Czerwonej planety” sond komicznych “Mars”, “Mariner” i “Viking”. Nie było zaskoczeniem, że lądowników nie otoczył komitet powitalny złożony z zielonych ludzików machających wesoło transparentami z napisem “Welcome to Mars”. Na licznych zdjęciach udokumentowano odkryte doliny i wąwozy naturalnego pochodzenia, kanałów jednak nie było. Zwłaszcza wykopanych przez Marsjan.
W styczniu 1983 roku mógł się o tym dowiedzieć czytelnik “Młodego Technika”. Ale nie tylko o tym.
Czy zastanawiał się ktoś, skąd się wzięły nazwy pierwiastków chemicznych?
Czym kierowali się ich odkrywcy i badacze, że użyli takich, a nie innych słów? Co na przykład oznacza łacińskie “oxygenium”, czyli nazwa tlenu? Jest ona połączeniem dwóch greckich wyrazów: “oxy” i “gennao”, które tłumaczą się odpowiednio “kwaśny” i “tworzyć”. Nazwa łacińska tlenu oznacza więc pierwiastek kwasotwórczy. “Кислород”, czyli “rodzący kwas” - to tlen po rosyjsku. Podobne pochodzenie ma nazwa angielska - “oxygen”. Polski “tlen” pochodzi od “tlić się”. Co ciekawe, pierwszym odkrywcą tlenu był nasz rodak Michał Sędziwój, alchemik na dworze Zygmunta III - uzyskał on tlen prażąc saletrę potasową. Tak, odkrywcą! Bo to, że tlen istniał przed Michałem Sędziwojem, nie oznacza, że ktoś się nad nim naukowo pochylił. Polską nazwę “tlen” zaproponował w XIX wieku lekarz Jan Oczapowski.
Ciekawsza jest geneza nazwy bizmutu. Sięga ona kazań o charakterze... górniczo-hutniczym, których autorem jest żyjący w XVI wieku Mathesius. Pisał on, że w miejscu wydobywania rudy znaleźć było można miejsca upstrzone odpryskami białych, czerwonych i brunatnych skał, które wyglądają jak kwiaty rozsypane na łące - górnicy nazywali te miejsca “Wismut”. W języku niemieckim “Wiese” oznacza łąkę. Nadanie bardziej łacińskiego brzmienia, poprzez zastąpienie “w” na “b” na początku nazwy bizmutu, zaproponował niemiecki lekarz, geolog, metalurg i górnik Georg Bauer, znany bardziej jako Agricola.
W innym artykule “Młody Technik” ze stycznia 1983 roku kontynuuje wątek berylu - metalu o rekordowej pojemności cieplnej i bardzo niskiej gęstości. Na te cechy pierwiastka zwrócił uwagę przemysł lotniczy i kosmiczny. Beryl nadaje się idealnie na powłoki cieplne statków kosmicznych w tych ich częściach, które narażone są na działanie bardzo wysokich temperatur, na przykład podczas przejścia przez atmosferę ziemską. Osłony berylowe, tak zwane osłony ablacyjne, zastosowano między innymi w lądownikach “Mercury”, “Gemini” i “Apollo”. W lotnictwie beryl wykorzystuje się między innymi, jak donosi “Młody Technik”, w elementach ciernych hamulców w kołach samolotów, do pokrycia krawędzi natarcia skrzydeł i w dyszach silników odrzutowych.
Do rozpalonych umysłów fascynatów różnego typu gadżetów “Młody Technik” ze stycznia 1983 roku kierował inny ze swoich artykułów.
Jeden z autorów miesięcznika nakreślił świat zminiaturyzowanych nadajników, ultraczułych mikrofonów czy aparatów fotograficznych wielkości kostki cukru, używanych przez najtajniejszych z tajnych agentów do zdobywania tajemnic ukrytych w teczkach z napisem “Spalić przed przeczytaniem”. Elektronika w służbie wywiadu to nie tylko szpiedzy CIA, Mossadu, KGB czy MI6 oraz ich miniaturowe gadżety, ale też pozyskiwanie przy pomocy nowoczesnej techniki strzeżonych pilnie informacji o planach i działaniach konkurencji rynkowej czy politycznej. W artykule znalazły się przykłady zaawansowanych jak na tamte czasy urządzeń wykorzystywanych między innymi do podsłuchiwania i ochrony przed byciem inwigilowanym, szyfrowania i deszyfrowania, obserwacji i powielania dokumentów.
Wiecie, co tworzy naturalny, bardzo stabilny statyw dla aparatu fotograficznego? Ręce podpierające brodę. Odległość od dłoni do powierzchni biurka w takiej pozie to około 25-30 centymetrów. Wystarczy w dłoniach ukryć miniaturową kamerę, na biurku rozłożyć kartki papieru i udając, że się je studiuje, zrobić kopie tego, co na nich zapisano. Ten sposób powielania tajnych dokumentów wykorzystał Ryszard Kukliński. Ale o tym już w “Młodym Techniku” ze stycznia 1983 roku nie pisano.
“Młody Technik” w latach 80-tych ubiegłego wieku to także niezapomniane opowiadania fantastyczno-naukowe, publikowane w każdym numerze miesięcznika. Numer ze stycznia 1983 przynosił wciągające opowiadanie braci Janusza i Sławomira Millów - częstych bywalców na łamach czasopisma.
Miłośnicy motoryzacji mieli w styczniowym “Młodym Techniku” możliwość poznania samochodu WAZ-2105.
Popularna Łada 1300 produkowana była w Togliatti koło Samary - auto jak na tamte czasy niemal ekskluzywne (już choćby przy porównaniu z produkowanym w NRD Trabantem). Czterosuwowy silnik o pojemności 1,2 litra i mocy 69 KM, czterobiegowa skrzynia biegów, maksymalna prędkość 145 km/h i średnie zużycie paliwa na poziomie 7,5 litra na 100 km czyniły z Łady 1300 obiekt pożądania ówczesnych kierowców - tak sugerował“Młody Technik” w styczniu 1983 roku.
Popularność “Młodego Technika” w tamtych czasach była ogromna. Po części wynikała z tego, że liczba dostępnych na polskim rynku pism popularno-naukowych ograniczała się do kilku tytułów, więc żądni wiedzy i wiadomości ze świata nauki i nowinek technicznych, rzucali się na każdy numer czytając go od okładki do okładki. Ale nie to głównie decydowało o sukcesie magazynu. “Młody Technik” z jednej strony trzymał bardzo wysoki poziom merytoryczny publikowanych treści, z drugiej oferował czytelnikom wiedzę w przystępny sposób - nawet najbardziej złożone tematy potrafił przedstawić prosto, jasno i klarownie. Poza tym prezentował czytelnikom szerokie spektrum tematów z różnych dziedzin, jak choćby w przytaczanym tu numerze. Nie poddawał się też chwilowym koniunkturom. Mimo rosnącej lawinowo po 1989 roku konkurencji nadal jest wydawany i ma swoje grono wiernych czytelników. Jest przy okazji jednym z najdłużej wydawanych tytułów na polskim rynku prasowym. I oby tak było nadal.
Tomasz Wawrzyczek - rocznik 1969, z wykształcenia informatyk, z zawodu projektant GUI, z zamiłowania fotograf, dumny ojciec, szczęśliwy mąż, miłośnik bardzo, bardzo starych aparatów fotograficznych.