Wii U to największa konsolowa premiera od czasu Playstation 3 - pierwsze opinie po premierze
Po latach zmian, przetasowań, upadających gigantów i wyrastania nowych marek, ukształtowali nam się trzej wielcy producenci konsol i trwają w tym stanie już dość długo. Sony, Microsoft i wreszcie Nintendo podzieliły między siebie rynek niemal w zupełności, od czasu do czasu niektórzy z nich wydają konsolki przenośne, ale to te stacjonarne trzęsą sercami największej rzeszy graczy. Xbox 360 miał premierę pod koniec 2005 roku, a Wii i Playstation 3 zadebiutowały rok później. Premiera Wii U - przynajmniej w teorii - to największa premiera w świecie konsol od sześciu lat.
Niektórzy początkowo obwołali "Wii U" konsolą nowej generacji, co dziś mogłoby się wydawać oczywiście żartem, ponieważ urządzenie nie prezentuje żadnych spektakularnych technologii - przynajmniej w kontekście wydajnościowym. Po raz kolejny jednak Nintendo nie ma zamiaru ścigać się z Microsoftem i Sony szukając dla siebie miejsca na rynku konsol. Swoim fanom daje dokładnie to, czego fani oczekują od Nintendo. Całą resztę stara się zaskoczyć innowacyjnością.
Urządzenie miało wczoraj swoją premierę w Stanach Zjednoczonych, a reszta świata musi poczekać do przełomu listopada i grudnia (najdłużej, co ciekawe, Japończycy). W sieci, jak grzyby po deszczu, wyrastają też pierwsze opinie na temat Wii U. Opinie są... bardzo zróżnicowane, ale już mniej więcej od momentu zapowiedzi konsoli spodziewano się takich głosów. Wystarczyło zresztą spojrzeć na projekt samego kontrolera, wokół którego kręci się cały zamysł. Minimalistycznym i ceniącym sobie poręczność tendencjom w twarz zaśmiał się bowiem... tablet z wypustkami.
Poniżej możecie zobaczyć proces rozpakowywania konsoli dokonany przez ekipę serwisu GameSpot.
Wśród recenzji fachowców dominuje sceptycyzm. I trudno się temu dziwić, ponieważ na pierwszy rzut oka konsola Nintendo wydaje się prawdziwym dziwolągiem. Krytykowane są między innymi jej podzespoły, które nie robią wielkiego wrażenia na Xboksie 360 czy Playstation 3, a co dopiero ich potencjalnych następcach, którzy najprawdopodobniej mimo wszystko w ciągu najbliższych dwóch lat się pojawią. Częste są także opinie, że konsola najzwyczajniej w świecie wygląda brzydko i jedyne praktyczne miejsce dla urządzonka to cień za telewizorem.
I choć urządzenie jest dość starannie wykończone, nie płata figli w postaci urywania się, wybijania oczu czy - co gorsza zębów (a co zdarzało się Wii), nie brakuje również zarzutów odnośnie braku ostatecznego szlifu. Irytuje przede wszystkim długi czas wczytywania gier i aplikacji, kiepskie działanie eShopu (w końcu autorski system zarządzający aplikacjami i pozwalający na kupowanie gier, etc.) czy wreszcie brak jakiegokolwiek centrum dowodzenia dla kolekcjonujących osiągnięcia, w pewnych anglojęzycznych kręgach (którymi, zgodnie z prośbą czytelników, oczywiście się brzydzę) zwanych także achievementami.
Co więcej, w tej całej lawinie narzekania i chwalenia poszczególnych elementów, dla mnie szczególnie istotnym zarzutem były trudności z opanowaniem sterowania. Niemal każda gra robi to w inny sposób, wymaga uczenia się obsługi specyficznego kontrolera przez długi czas, a w konsekwencji, całość potrafi nieco zirytować. Konsola korzysta zresztą z kilku kontrolerów (przydałoby się posiadać więc już ten od tradycyjnego Wii), ale i tu pojawiają się uwagi co do rozmieszczenia przycisków.
Wśród wielu przeczytanych i obejrzanych od rana recenzji, najmocniej zaintrygowała mnie ta z The Verge, której konkluzja jest bardzo wyrazista - lepiej wstrzymajcie się z zakupem.
I teraz tak. Z jednej strony mamy masę sceptycznych opinii na temat Wii U, do których - choć konsoli jeszcze nie testowałem - nawet z odległości kilku tysięcy kilometrów czasem trudno się nie przychylić. Mamy też fakty, a wśród nich mało który przemawia za nowym wynalazkiem Nintendo. Z drugiej strony - to Nintendo, z masą nawet jeśli nie fanatycznych wyznawców, to po prostu wielkich fanów takiej konwencji gry video. Byłem w stanie zrozumieć fenomen Wii, nie do końca przemawiają do mnie handheldy japońskiego koncernu, mimo wszystko - sprzedają się, a fani te rozwiązania sobie chwalą.
Pytanie brzmi, w którym miejscu zaczyna się komercyjny sukces, a w którym - spektakularna klapa? Jeżeli Nintendo oczekuje procentowego sukcesu na skalę Nintendo Wii, to w teorii mogłoby nie mieć na to szans. Z drugiej strony - ma przynajmniej ze dwa lata przewagi nad ruchami potencjalnych konkurentów (ostatnio walczyła z nimi o rynek w bezpośrednim starciu), a konsolowcy są powoli wygłodniali nowych doznań i formy rozrywki. Za urządzeniem przemawia niska cena (w okolicy 1000 złotych w zależności od wersji). Nintendo to marka sama w sobie, szczególnie w Japonii, na dodatek w pełni samowystarczalna, a gry wielkich wydawców mogą być tylko dodatkiem. Dlatego paradoksalnie, nawet jeśli będzie to najgorsza konsola Nintendo od lat (nie oceniam, nie stwierdzam, teoretyzuję) to sprzyjające czynniki rynkowe wciąż mogą pozwolić na sukces. Jak to mówią? "Skazani na sukces", co?