REKLAMA

Paczałem w ACTA, czyli słów kilka o debacie w Kancelarii Premiera

Obejrzałem (prawie całą) transmisję na żywo z debaty na temat ACTA w Kancelarii Premiera w sieci (tzn. to, na co pozwalał streaming na TVPParlament.pl i Gazeta.tv) i cieszę się, że nie zdecydowałem się - mimo zaproszenia - na bezpośredni w niej udział. Tak jak przypuszczałem, nie była to debata, lecz nieskoordynowany potok różnych wypowiedzi. W takiej formule - mówiąc najbardziej oględnie - premier nie miał nawet z kim przegrać, bo większość biorących udział w spotkaniu po stronie opozycyjnej nie miało odpowiedniego doświadczenia w tego typu dyskusjach i swoimi wypowiedziami sami się dyskwalifikowali. I wcale mnie to nie dziwi - niełatwo jest wygrać na słowa z doświadczonymi politykami. 

Paczałem w ACTA, czyli słów kilka o debacie w Kancelarii Premiera
REKLAMA

Nie chcę oceniać, czy to PRowy zabieg premiera, czy szczera chęć zorganizowania debaty z przedstawicielami blogerów, serwisów internetowych i generalnie internautów, ale jestem przekonany o jednym - premier i przedstawiciele rządu przychodząc na to spotkanie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że zwycięstwo mają w kieszeni. I trudno się temu zbytnio dziwić - tak, jak przedstawiciele internetu, którzy poszli na debatę, tak i strona rządowa traktowali to spotkanie jako pojedynek, więc każdy przygotował się do tego tak, by wygrać.

REKLAMA

Blogerzy (głównie polityczni, którzy pojawili się na spotkaniu w Kancelarii Premiera), przedstawiciele różnych instytucji pozarządowych i większość tych, którym udało się zabrać głos padli ofiarą samych siebie - większość przyszła z oświadczeniami, które odczytywali w ramach swojego głosu. Oświadczeniami kiepsko napisanymi, kipiącymi zacietrzewieniem i mocnymi oskarżeniami, na dodatek słabo odczytanymi z większością możliwych do popełnienia błędów oratorskich, bez związku z poprzednimi wypowiedziami. Szybko podchwycił to premier, który - jak sam powiedział - odpowiadał na kolejne "manifesty" (w domyśle: a nie na argumenty), czym infantylizował, demaskował i łatwo zbijał argumenty w kolejnych oświadczeniach. Potem już mało mówił, bo uczestnicy siedzący na przeciw strony rządowej zaczęli dyskutować pomiędzy sobą i nastąpił potok mało zrozumiałych długich wypowiedzi. Na dodatek jeden z pierwszych wypowiadających zaczął od stwierdzenia "paczałem w ACTA", czym - niestety - odpowiednio ustawił poziom medialnego odbioru "tych od internetu". Jeszcze inny (nie chcę wskazywać palcem, ale to całkiem zasłużona postać dla polskiej informatyki) mówił coś o "mikropłatnościach iTuba".

REKLAMA

Premier przyszedł dobrze przygotowany pod kątem strategicznym - zaczął od przeprosin za błędy rządu poczynione przy okazji pracy nad ACTA, czym odpowiednio zmiękczył nabuzowanych interlokutorów. Potem prostymi trickami oratorskimi celnie zbijał kolejnych pytających. A potem już nic nie musiał mówić, bo gadali inni. Gadali i gadali kompletnie o niczym, zarówno ci po stronie rządowej, jak i ci po stronie przedstawicieli świata internetu.

Potem po ojcowsku podsumował spotkanie premier mówiąc coś na kształt: słuchajmy siebie nawzajem - my was, a wy nas. I tyle w zasadzie zapamiętamy z tej "debaty", bo potem to już był tylko niewiele wnoszący do sprawy słowotok.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA