Dżin z lampy Aladyna czy potwór Frankensteina. Jak AI i ChatGPT ułatwia pracę?

Justyna boi się przyznać, że korzysta z ChatuGPT w pracy. Woli pozorować pracę. Marta natomiast otwarcie mówi, że dzięki technologii ma więcej czasu dla siebie. Moja przygoda z narzędziami AI to zachwyty i rozczarowania. Oto opowieść o tym, jak szukamy swojego zawodowego miejsca w czasach cyfrowej rewolucji. . 

fot. Shutterstock.AI

Czy maszyny są genialnymi dżinami wypuszczonymi z cudownej lampy Aladyna po to, aby zaspokoić każdą potrzebę i pragnienie człowieka? Czy też są to potwory Frankensteina niszczące człowieka, który je stworzył?

Takie pytanie stawiał w eseju opublikowanym w 1938 roku na łamach "MIT Technology Review" (piśmie związanym z uczelnią Massachusetts Institute of Technology) Karl Taylor Compton. Ten amerykański fizyk stał wówczas na czele  MIT,  która zarówno wtedy, jak i dziś definiowała relacje między inżynierią, naukami ścisłymi i społecznymi. 

Był to czas, kiedy pytania Comptona były całkowicie zasadne. Wspomnienia Wielkiego Kryzysu nie tylko były wciąż żywe, ale z jego konsekwencjami dalej mierzyły się miliony amerykańskich rodzin. Ciągłe zawirowania gospodarcze i bezrobocie na poziomie około 20 procent budziły ogromny niepokój. Wszyscy martwili się o to, czy będą mieli pracę, która da im pieniądze niezbędne do przeżycia. Te obawy nasilała jeszcze nowa choroba, jak nazwał "bezrobocie technologiczne" brytyjski ekonomista John Maynard Keynes. Przestrzegał on przed sytuacją, w której postęp eliminuje stare zawody szybciej, niż tworzy nowe, co może skazać na bezrobocie kolejne rzesze ludzi. 

fot. shutterstock / Roman Samborskyi
fot. shutterstock / Roman Samborskyi

Karl Taylor Compton w swoim tekście podsumował debatę o rynku pracy w związku z postępem technologicznym. To, co było ważne blisko 90 lat temu, ważne jest i dziś. Zwłaszcza biorąc pod uwagę dzisiejsze obawy dotyczące wpływu sztucznej inteligencji oraz wielkich generatywnych modeli językowych na pracę milionów ludzi. 

Wielu z nas zadaje sobie pytanie, czy AI pozbawi nas pracy, a może "tylko" zmniejszy ogólne zapotrzebowanie na ludzki umysł i ręce. I choć – co pokazuje esej Comptona – obawy o przyszłość miejsc pracy nie są nowe, to wiele wskazuje, że nie zmierzamy ani w kierunku przyszłości bez pracy (w której wszystko będzie można zrobić za pomocą magicznego dżina, czyli AI lub innych technologicznych narzędzi), ani masowego bezrobocia, które przyniesie naszym społeczeństwom zagładę. 

Przestrzeń między dżinem Aladyna a potworami Frankensteina jest bowiem spora. I w niej próbują odnajdywać się pracownicy usiłujący nie tylko nie dać się rozjechać przez rozpędzony rydwan historii, ale wskoczyć na powóz i przejąć lejce tak, aby postęp wykorzystać na swoją korzyść.

Stenotypista

Sam takie próby mam za sobą. Nie wszystkie były udane. Za pomocą narzędzi opartych, na sztucznej inteligencji (jak twierdzą ich twórcy) chwilę po wybuchu boomu na ChatGPT próbowałem pozbyć się najżmudniejszej części mojego zawodu, czyli spisywania nagrań rozmów. 

Dziennikarze, zbierając materiał, rozmawiają z wieloma osobami. Nieraz są to bohaterowie tekstów. Innym razem to specjaliści z danej branży lub eksperci w wąskiej dziedzinie, którzy rozkładają złożoną rzeczywistość na czynniki pierwsze i pomagają nam ją zrozumieć. Wszystko po to, abyśmy mogli w prosty sposób przedstawić ją czytelnikom. To jednak nierzadko miesięcznie kilkanaście, a czasem i kilkadziesiąt godzin rozmów i tyle też nagrań do przepisania. Sprawny spisywacz dokonuje transkrypcji jednej godziny nagrania w dwie godziny. Czasem trochę dłużej. Oznacza to, że w najlepszym razie spędzam na przepisywaniu tego, co powiedzieli mi inni, kilkadziesiąt godzin każdego miesiąca. To ogrom czasu, który można wykorzystać na coś innego, choćby lepszy reasearch czy dokładniejszy fact checking.

Narzędzia oparte na AI (lub twierdzące, że są na niej oparte) obiecują usprawnić i przyśpieszyć proces spisywania. Transkrypcja godzinnego nagrania zajmuje im co najwyżej kilka minut. Problem w tym, że wciąż nie najlepiej radzą sobie z językiem polskim. Gubią słowa, przekręcają to, co powiedzieli rozmówcy, zmieniają sens całych zdań. Tak przynajmniej było około rok temu, kiedy próbowałem ułatwić sobie dzięki nim życie zawodowe .

Efekt? Niezły, ale wciąż daleki od ideału. Spisany tekst trzeba było mocno poprawiać i uważnie redagować, a nieraz i tak odsłuchiwać nagranie, aby sprawdzić, co rzeczywiście powiedział rozmówca, bo w tym, co spisała maszyna, trudno było doszukać się sensu. Po kilku miesiącach prób opanowania jednego czy drugiego programu poddałem się. Oszczędność czasu była żadna a w najlepszym razie niewielka. W przeciwieństwie do rosnącej frustracji. Uznałem, że wolę spisywać nagrania w tradycyjny sposób, szczególnie że powierzanie tego narzędziom rodziło wiele pytań, na które nie było odpowiedzi. Jak choćby to: czy nagrany głos, treść rozmowy są potem wykorzystywane w inny sposób? W lepszym razie do uczenia się modelu językowego, w gorszym do tworzenia deep fake’ów. 

Uświadomił mi to jeden z rozmówców, który na wstępie wywiadu powiedział, że nie życzy sobie, aby naszą rozmowę spisywało jakiekolwiek technologiczne narzędzie oparte na sztucznej inteligencji. Uszanowałem jego wolę, a późniejszych rozmówców pytałem o to, czy nie mają nic przeciwko, jeśli planowałem użyć AI. To jednak działo się sporadycznie, bo byłem już wówczas mocno rozczarowany jakością tego rodzaju nietanich przecież usług.

Po roku jednak dałem im drugą szansę, transkrybując testowe nagranie mojego głosu. Efekt był dużo lepszy. Program, którego użyłem, rzadziej przekręcał słowa, potrafił uporządkować tekst na rozmówców. Na wyciąganie daleko idących wniosków jest zbyt wcześnie, ale skok jakościowy jest zauważalny. A skoro postęp widać w mojej działce, niełatwej ze względu na język polski, uznałem że zapytam innych, jak narzędzia wykorzystujące AI zmieniły się na lepsze. Jak ułatwiły ich zawodowe życie? W końcu próby wykorzystania ich w codziennej pracy wydają się dziś niemal obowiązkowe. Choćby po to, aby nie zostać w tyle.

Odpowiedzi pod postem na LinkedIn były różnorodne. Ktoś dzięki modelom językowym mógł szybciej analizować dane. Ktoś szybciej zbierał informacje. Komuś innemu udało się zlecić napisanie kodu w Pythonie do aplikacji. Ktoś generował z ich użyciem obrazy. Ktoś prosił o wytłumaczenie zagadnień, których nie rozumiał. Ktoś streszczał artykuły do bullet pointów, które wykorzystywał do prezentacji, dzięki czemu zaoszczędził prawie dzień pracy. Ktoś przyznał, że ChatGPT pomaga w pisaniu wniosków grantowych, a ktoś inny, że jest pomocny w… ich streszczaniu i sprawdzaniu.

Najogólniejszy wniosek był taki: na maszynę zrzucamy to, co jest nudne, odtwórcze i co pozwala nam zaoszczędzić czas.  

Potwierdzałoby to tezę z raportu Goldman Sachs, którego eksperci szacują, że wpływ generatywnej sztucznej inteligencji na wzrost produktywności będzie wynosić około 1,5 proc. rocznie w ciągu najbliższych 10 lat. To dużo, ale nie na tyle, aby wyobrażać sobie przyszłość bez pracy. Bardziej prawdopodobne jest, i już to widzimy, że narzędzia wykorzystujące AI oraz modele językowe zmienią to, jak pracujemy. To również potwierdza wspomniany raport. 

fot. shutterstock / Roman Samborskyi
fot. shutterstock / Roman Samborskyi

Wynika z niego, że około dwie trzecie miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych jest "narażonych na pewien stopień automatyzacji przez sztuczną inteligencję". Jednak wniosek ten jest często błędnie interpretowany. Nie oznacza, że wszystkie te miejsca pracy znikną, ale że większość stanowisk zostanie poddana częściowej automatyzacji. Dla wielu pracowników nie będzie to oznaczało zwolnienia, lecz to, że AI czy inny LLM będzie towarzyszył im w wykonywaniu zadań.

Copywriter

To zresztą już się dzieje. Pokazuje to przykład Justyny, która w jednej z warszawskich agencji marketingowych przygotowuje treści dla instagramowych influencerów. Od prostych wpisów, które zamieszczane są pod zdjęciami, aż po sprzedawane przez nich e-booki.

– Wraz z jedną z influencerek pracowałyśmy nad przygotowaniem książki kucharskiej w formie e-booka. Kiedy skończyły się jej autorskie pomysły na przepisy na proste dania wegańskie, z pomocą przyszedł ChatGPT, który dostarczał nam gotowe przepisy. Lekko je modyfikowałyśmy i gotowe. Bez niego musiałabym siedzieć nad tym tygodniami, a tak w kilka godzin zapełniłyśmy resztę e-booka, który rozszedł się jak świeże bułeczki – opowiada Justyna, która zdradziła mi tę historię, pod warunkiem że zostanie anonimowa. 

Pytana, czy to uczciwe względem fanów i osób, które kupią e-booka, odpowiedziała: – Nie zauważą różnicy. Kupią wszystko, co ich ulubiona influencerka podsunie im pod nos, a przepisów i tak większość z nich nigdy nie sprawdzi – dodaje.

Dziś Justyna używa m.in. ChatuGPT do wielu swoich zadań i oszczędza na tym nawet kilkanaście godzin tygodniowo. Co robi z zaoszczędzonym czasem? Nie może wyjść z biura wcześniej, więc początkowo po prostu pozorowała pracę. Nie chciała przyznać się, że korzysta z narzędzi, które tak bardzo ułatwiają jej wykonywanie zadań, bo bała się, że szefowa zaraz dorzuci jej obowiązków.

– A wtedy nie miałabym nic z tego technologicznego postępu, którego dokonała ludzkość – mówi z uśmiechem. Ale przyznaje, że początkowo nie robiła nic nadzwyczajnego. Pierwsze tygodnie po prostu wlepiała wzrok w ekran. Oglądała seriale, słuchała podcastów i audiobooków, a kiedy pracowała z domu, wychodziła na spacer.

– Uznałam, że zwolnię tempo i odpocznę, bo po latach intensywnej pracy po prostu mi się to należy – opowiada Justyna.

Ale z czasem zaczęło jej to doskwierać. Odczuwała coś w rodzaju wstydu i wyrzutów sumienia. Z jednej strony względem pracodawcy, bo czuła, że nie jest do końca fair. Z drugiej zaś miała wrażenie, że powinna ten czas lepiej wykorzystać. Zaczęła brać udział w szkoleniach i kursach. Miała wreszcie czas na webinary, na które dotąd zwykle tylko się zapisywała. Mogła się rozwijać, a nie tylko stwarzać tego pozór na LinkedInie.

– Moje kompetencje rosły, więc zyskiwała na tym i moja firma, ale też ja, bo wiem, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. I nie chodzi o to, że ktoś mnie wtedy w akcie zemsty zwolni, ale że ktoś zrozumie, że to, co w kilka osób robimy w moim zespole, może robić narzędzie, którego skrycie używam. Uczę się, aby za jakiś czas zmienić pracę, bo w tej nie widzę szans na awans. Poza tym boję się, że gdy sprawa wyjdzie na jaw, zostanę uznana za leniwą, bo „nic sensownego z tym czasem nie zrobiłam”. Sama zaczynam tak o sobie myśleć – mówi Justyna.

W tych odczuciach Justyna nie jest odosobniona. Potwierdzają to badania Asany, która przepytała na temat sztucznej inteligencji w pracy 4,5 tys. menedżerów średniego i wyższego szczebla w USA i Wielkiej Brytanii. Wnioski? Ponad co czwarty z nich uznał, że obawia się, że zostanie uznany za leniwego, jeśli będzie używał AI, a co piąty czułby się jak oszust, korzystając z tej technologii.

W efekcie, tak jak Justyna, wielu wstydzi się przyznać, że korzysta z narzędzi sztucznej inteligencji czy modeli językowych. Obawiają się, że gdy to wyjdzie na jaw, będą uznani za mniej wartościowych, mniej twórczych. Ten wstyd zmusza ich do ukrywania przed szefami tego, w jaki sposób korzystają z technologicznych nowinek.  

fot. shutterstock / Roman Samborskyi
fot. shutterstock / Roman Samborskyi

Jak pokazują przeprowadzone na brytyjskich pracownikach badania Advertising Week Europe, postępuje tak co trzeci pracownik (34 proc.), a odsetek ten wzrasta do 42 proc. u przedstawicieli pokolenia Z.

– Pracownicy korzystający z AI czują, że odstają. Boją się krytycznej oceny ze strony współpracowników i szefów, bo może powstać poczucie, że idą na skróty – wyjaśniała w The Wired Rebecca Hinds z Work Innovation Lab w Asanie. Wspomniane badania tej firmy potwierdzają zresztą, że obawy są tym większe, im pozycja zawodowa niższa. Większy strach przed przyznaniem się odczuwają np. pracownicy marketingu – mniejszy programiści IT. 

Analityk

Obaw związanych z mówieniem o tym, jak narzędzia oparte na AI skróciły czas pracy, nie ma Marta Zalewska, była dyrektorka media relations w Nest Banku, a dziś współzałożycielka startupu AI Teammate, który tworzy wirtualnych pracowników, wspieranych sztuczną inteligencją właśnie.

– Dawniej narzędzia, które opierały się na AI, były drogie jak Ferrari. Było na nie stać wielkie korporacje, banki. Teraz, po przełomie, który nastąpił za sprawą ChatuGPT, są bardziej dostępne dla każdego. Oczywiście narzędzia te trzeba umieć obsłużyć, ale kiedy się tego nauczymy, nasza produktywność gwałtownie rośnie – mówi Marta Zalewska.

Oczywiście nauka nie jest ani łatwa, ani szybka. Do tego odbywa się warunkach ciągłej zmienności, bo rozpędzony rydwan technologicznego postępu wciąż ewoluuje. Ale kiedy już na niego wskoczymy, nauczymy się trzymać lejce i kontrolować konie, będziemy mogli wykorzystać go do naszych celów, np. szybciej realizując swoje zadania.

– Niedawno dostałam zamówienie na pewną obszerną analizę, która dzięki narzędziom, których używam, zajęła mi cztery dni. Ile zajęłoby mi opracowanie jej bez niej? Co najmniej dwa tygodnie. I tak jest niemal ze wszystkim, co robię – mówi Marta Zalewska i przyznaje, że użycie narzędzi opartych na AI pozwoliło jej skrócić czas pracy o około jedną trzecią.

– Wcześniej pracowałam osiem godzin dziennie, a czasami więcej. Teraz, gdy pracuję pięć godzin, to uważam, że mam już po kokardę. O 15 mogłabym zamykać laptopa i zająć się rodziną – mówi.

Ale przyznaje jednak, że często tego laptopa nie zamyka. Dlaczego? Zaoszczędzony czas postanowiła spożytkować na rozkręcanie wspomnianego startupu. – To dodatkowe zadanie, któremu nie mogłabym poświęcić czasu, gdyby nie te technologie. Dzięki nim w przyszłości czterodniowy tydzień pracy będzie normą, a trzydniowy będzie kolejnym celem – dodaje.

Menadżer

To jednak optymistyczna wizja, w której firmy otrzymane oszczędności czasu musiałyby choć w części oddać pracownikom, a nie spożytkować na zwiększenie produktywności, a więc i zysków. Pewne jest, że aby jedno i drugie było w ogóle możliwe, organizacje muszą poświęcić czas, aby wdrożyć nowe rozwiązania i złagodzić wspomniane obawy pracowników. Kiedy to się uda, produktywność wzrośnie, znacznie przewyższając poniesione nakłady.

Potwierdzają to niedawne badania Nielsen Norman Group, które pokazują, że wykorzystanie narzędzi AI w biznesie poprawia produktywność pracowników średnio o 66 procent. Aby odnotować taki wzrost, trzeba działać proaktywnie. Tymczasem wciąż wiele firm i ich liderów ma nastawienie znane z przejścia na pracę zdalną i hybrydową w pandemii, które można skrócić do słów: poczekamy, zobaczymy. Jest tak, bo obawiają się działać zbyt szybko w środowisku, w którym nie czują się pewnie.

fot. shutterstock / Roman Samborskyi
fot. shutterstock / Roman Samborskyi

To jednak nie pozostaje bez konsekwencji. Pracownicy liczą na wskazówki i szkolenia dotyczące wykorzystania AI w codziennej pracy. Jednak niewielu z nich faktycznie takie szkolenie otrzymuje.

Bez nich lęk przed AI jest całkowicie zrozumiały. Obawy masowo odczuwają też polscy pracownicy. Przyjrzał się temu EY Polska, z którego badań wynika, że powszechne wdrażanie innowacyjnych rozwiązań AI wzbudza niepokój u 71 proc. pracowników. 

Źródła tych obaw nie są oryginalne. To m.in. możliwość utraty pracy, zmniejszenia wynagrodzenia czy szansy na awans. Jednocześnie badani wskazują na pozytywne aspekty korzystania z rozwiązań opartych na AI. Aż 90 proc. z nich stosuje na co dzień przynajmniej jedno z nich, a 81 proc. uważa, że dzięki tej technologii będą bardziej produktywni.

Badanie EY wykazało również, że 77 proc. z nich czułoby się bardziej komfortowo, stosując nowe technologie, gdyby osoby ze wszystkich szczebli organizacji były zaangażowane w proces ich wdrażania oraz gdyby kierownictwo wyższego szczebla promowało korzystanie z nich w sposób odpowiedzialny i etyczny. Co więcej, oczekują od przełożonych konkretnych działań, gdyż zdaniem 73 proc. ankietowanych ich firma nie oferuje wystarczającej liczby szkoleń. Gdy jasnych wytycznych brakuje, obawy rosną.

– Przed zarządami firm stoi niełatwe zadanie przeprowadzenia transformacji technologicznej przy równoczesnym stawianiu człowieka w centrum. To pracownicy oraz ich emocje pozostają kluczowym podmiotem w czasie tej zmiany i wymagają szczególnej uwagi. Bez tego implementacja nowych technologii będzie jedynie połowiczna i nie przyniesie spodziewanych efektów. Liderzy powinni zadbać o podnoszenie kwalifikacji w obszarze AI u jak najszerszego grona pracowników. Ważna jest również zmiana myślenia, by zacząć odbierać sztuczną inteligencję jako rozszerzoną inteligencję, która współpracuje z człowiekiem. Te dwa elementy powinny się dopełniać, a nie wykluczać. Transformacja technologiczna wymaga proaktywnego przekształcania procesów pracy w taki sposób, aby uniknąć ograniczania pracowników do roli obserwatorów – zauważa Artur Miernik, lider zespołu People Consulting w EY Polska.

Jednocześnie przytacza inne badanie EY i University of Oxford’s Saïd Business School, z którego wynika, że dość rzadko udaje się wdrożyć takie zmiany technologiczne z sukcesem. Dlaczego? Właśnie ze względu na zapominanie o tym, że potrzeby człowieka powinny być najważniejsze.

fot. shutterstock / Roman Samborskyi
fot. shutterstock / Roman Samborskyi

– Kiedy pamiętamy o tym, że człowiek powinien być w centrum uwagi, mamy możliwość i czas, aby pracownika wyposażyć w wiedzę, umiejętności i wytłumaczyć mu wszystko, w tym to, jak ta zmiana wpłynie na jego pracę, stanowisko, sytuację zawodową itd. Wówczas lęk jest niższy, a skuteczność wdrożenia rośnie 2,6-krotnie. To gigantyczna różnica. Na firmach spoczywa więc ogromna odpowiedzialność – dodaje Artur Miernik.

Kolega

O tej odpowiedzialności we wspomnianym na wstępie eseju z 1938 roku pisał Karl Taylor Compton. Przekonywał on, że firmy muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za ograniczenie bólu związanego z jakąkolwiek transformacją technologiczną.

„Podstawowym kryterium dobrego zarządzania w tej sprawie, jak i w każdej innej, jest to, że dominującym motywem nie mogą być szybkie zyski, ale jak najlepsza ostateczna służba społeczeństwu” – pisał Compton.

Mimo upływu blisko 90 lat jego rady nie wydają się przestarzałe. W czasie kiedy narzędzia AI i modele językowe pozwalają uzyskać ogromną biznesową przewagę i osiągać jeszcze wyższe zyski, firmy razem z profitami powinny wziąć na siebie również odpowiedzialność za wpływ tej technologii na pracowników. Wtedy sztuczna inteligencja czy modele językowe zaczną być narzędziami jak każde inne, które wykorzystujemy w pracy, a nie budzącym strach potworem Frankensteina czy magicznym dżinem.   

Staną się naszym kolegą z biura.