Roślinne kiełbasy wpadły w spiralę absurdu. Polska branża mięsna niczym oblężona twierdza
Nie będą nam mówić, że czarne jest białe, a białe jest czarne! Nie będą nas oszukiwać, że roślinna kiełbaska to prawdziwa kiełbaska! Polska branża mięsna domaga się, oczywiście w trosce o dobro konsumenta, by roślinne zamienniki wymyśliły sobie swoje własne określenia, zamiast podbierać tradycyjne, przekazywane z dziada pradziada nazwy. Czy możemy zatrzymać tę spiralę absurdu?
Mówię ci, Grażyna - wchodzę ostatnio do sklepu, normalnie robię zakupy, jakieś mleko, jakieś ziemniaki, no i wrzuciłam do koszyka tej kiełbasy, takiej no, w innym opakowaniu. I mówię ci, podchodzę do kasy, kładę zakupy na taśmę, a tam jakieś roślinne widzimisię! No jak to co zrobiłam? Wepchnęłam to nie-wiadomo-co w jakiś karton z gumami do żucia przy kasie, niech się kasjerka martwi i szybko wróciłam po prawdziwą śląską, Tadek przecież by nie wytrzymał, jakbym mu przyniosła takie coś. Mówię ci, Grażyna, ci młodzi to wydziwiają...
Mam wrażenie, że tak sobie wyobrażają konwersacje konsumentów przedstawiciele polskiej branży mięsnej. I są to dla nich opowieści jak z horroru, bo bardzo się starają, aby do takich tragicznych pomyłek nie dochodziło w rzeczywistości.
Polska branża mięsna walczy o zakaz jak we Francji
Polacy, jak wiadomo, bardzo by chcieli mieć wszystko jak zagranicą, bo - jak wiadomo - trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie płotu. Nie dziwi mnie zatem, że tuż po tym, jak Francja wprowadziła zakaz używania nazw zarezerwowanych dla produktów mięsnych względem produktów roślinnych, Polacy zechcieli mieć ten sam zakaz. W końcu Francuzi to naród o przebogatej tradycji kulinarnej, więc trzeba się nimi wzorować!
Osobiście nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, zrobić z Polski drugą Francję - na pewno nie chcielibyśmy przedmieść Warszawy wzorowanych na przedmieściach Paryża, z ich niechęcią do wyrzucania śmieci do pojemników - jednak przedstawiciele polskiej branży mięsnej bardzo by chcieli, by francuski zakaz zaczął obowiązywać także u nas, a najlepiej to na terenie całej Unii Europejskiej.
W końcu nie można dopuścić, by dochodziło do tragicznych pomyłek, np. kupienia kiełbasy roślinnej zamiast kiełbasy śląskiej, czy roślinnej parówki zamiast prawdziwej parówki z mięsa... a nie, czekaj.
Tak czy inaczej, polski przemysł mięsny chce, żeby schabowy pozostał schabowym, a kiełbasa kiełbasą. To znaczy mamy tak nazywać tylko produkty mięsne, a te roślinne to niech sobie znajdą nowe określenia, tak jak napoje roślinne musiały przestać być nazywane "mlekiem".
Zakaz nazywania roślinnych zamienników na wzór mięsa to absurd
Zmian na modłę Francji oczekują czołowi przedstawiciele polskiej branży mięsnej, którzy wypowiedzieli się dla serwisu Wiadomości Handlowe. Czytamy tam np. wypowiedź Tomasza Parzybuta, ze stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP, które to rozpoczęło już proces lobbowania za przyjęciem francuskich zakazów także nad Wisłą:
Innym przedstawicielom branży chodzi o dobro konsumentów, którzy przecież mogą się pomylić i nieopatrznie wziąć z półki opakowanie roślinnego zamiennika, zamiast prawdziwego mięsa. Aleksander Dargiewicz, prezes organizacji producentów trzody chlewnej Polpig, uważa, że klient potrzebuje rzetelnych informacji, by rozróżniać niuanse, jakie niesie ze sobą produkcja żywności.
Wtóruje mu Andrzej Kowalski, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu JBB Bałdyga:
Jak to dobrze, że klient wchodząc do sklepu mięsnego i mając do wyboru 50 różnych rodzajów szynek, 30 gatunków kiełbasy i drugie tyle parówek nie jest zdezorientowany. Ale to przecież co innego prawda?
Trzeba zadbać, żeby klient się nie zgubił, zwłaszcza w marketach, które zazwyczaj i tak umieszczają produkty roślinne w specjalnie wydzielonej sekcji, nie mówiąc już o tym, że absolutnie każdy roślinny zamiennik mięsa ma na opakowaniu dopisek o tym, z czego jest zrobiony.
Nie ma sytuacji, w której obok siebie leży luzem szynka z indyka i szynka sojowa, a konsument stoi biedny i zagubiony, nie wiedząc, jak je od siebie odróżnić. Wprost przeciwnie - to wyroby roślinne są zawsze dobrze oznaczone, wyraźnie opisane i naprawdę trzeba trudno się nie zorientować, że produkt z wielkim napisem ROŚLINNE w istocie nie jest wytworem mięsnym.
Polska branża mięsna zaczyna cierpieć na syndrom oblężonej twierdzy
Polscy rzeźnicy już wiedzą, że koniunktura im nie sprzyja. Świat poszedł naprzód, kolejne pokolenia są coraz bardziej świadome i coraz więcej osób albo porzuca spożywanie mięsa kompletnie, albo decyduje się na zakup mięs ze zrównoważonych hodowli, np. drobiu z wolnego wybiegu czy wołowiny od szczęśliwych krów wypasanych na łąkach.
Coraz więcej osób wie już, jak wygląda przemysł mięsny i odwraca się od niego albo ze względu na kompletny brak humanitaryzmu, albo ze względu na fakt, że hodowla i sprzedaż mięsa odpowiada za ogromną część światowych emisji gazów cieplarnianych, a branża mięsna i mleczarska to jedni z największych trucicieli planety na świecie.
Nic dziwnego, że branża czuje się atakowana; w miarę wzrostu świadomości społecznej ich notowania spadają, a też z roku na rok pojawia się coraz więcej zamienników, które nie powodują nawet w ułamku tak wielkich szkód środowiskowych, o cierpieniu zwierząt nie wspominając.
Nie trzeba dziś zabijać krowy, by zjeść pysznego burgera. Nie trzeba tłoczyć kurczaków w ciasnych boksach, aby przyrządzić wyśmienity gyros. Nie ma konieczności zużywania abstrakcyjnych ilości wody i terenów pod uprawę paszy dla bydła, podczas gdy te same tereny można by przeznaczyć na uprawianie żywności dla ludzi. Są tylko dwa powody, dla których jeszcze jemy mięso - bo lubimy i bo jesteśmy do tego przyzwyczajeni.
I ten drugi problem rozwiązuje właśnie nazewnictwo pokroju "roślinne kiełbaski" czy "kotlet sojowy". Ich producenci wypuszczają na rynek produkty, do których klienci są przyzwyczajeni, opakowują je w tę samą formę i starają się nadać im jak najbardziej zbliżony smak, właśnie po to, by ułatwić konsumentom przestawienie się na bezmięsną dietę bez konieczności rezygnacji z tego, co dla nich znajome.
Nie jest łatwo przekonać kogoś, kto całe życie zjadał na obiad schabowe, żeby nagle zastąpił kotlet gotowanymi strączkami. O wiele łatwiej jest za to przekonać takiego delikwenta, żeby schabowy zastąpił innym kotletem, o podobnym wyglądzie i smaku, który jednak nie ma w składzie choć grama mięsa.
A że ceny są coraz niższe, a roślinne zamienniki z roku na rok coraz lepsze, to w końcu konsument przestanie zwracać uwagę na to, czy to mięso, czy nie mięso. A gdy pozna korzyści środowiskowe roślinnych zamienników, być może zacznie nawet świadomie wybierać te produkty, które nie powodują dewastacji planety.
I to właśnie jest nie w smak branży mięsnej, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Ta branża cierpi na tę samą przypadłość, co Kościół Katolicki - choć mięsożercy są w znakomitej większości, to już dziś czują się oblegani w swojej twierdzy, jakby cały świat był przeciwko nim.
Dlatego drodzy przedstawiciele branży mięsnej, przestańcie za przeproszeniem pitolić, że chodzi wam o jakiekolwiek dobro konsumenta. Chodzi wam tylko i wyłącznie o wasze przetrwanie. I wiele firm mięsnych to rozumie; już dziś wiedzą, skąd wieje wiatr, więc pomału przestawiają mięsne linie produkcyjne na bezmięsne zamienniki.
W sukurs branży idą też politycy (rzekomo) pilnujący interesu polskiej wsi. Już w ubiegłym roku lider PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz zapewnił swoich wyborców, że nie da im odebrać schabowego:
Smutna pointa tego tekstu jest taka, że zakaz nazywania roślinnych zamienników mięsnymi nazwami najprawdopodobniej wejdzie w życie. Nie mam co do tego wielkich wątpliwości, zważywszy na fakt, jaką potęgą w Polsce jest branża mięsna i mleczarska. Przedstawiciele tego lobby powinni jednak pamiętać, że zmiana z "mleko" na "napój" wcale nie sprawiła, że ludzie przestali kupować napoje roślinne. Wprost przeciwnie, kupują ich coraz więcej.
Powinni też pamiętać, że zapewne tak samo stanie się z kabanosami roślinnymi, gdy będą musiały zmienić nazwę np. na roślinne pałeczki, bo Polacy z roku na rok coraz chętniej kupują roślinne zamienniki.
Żadne semantyczne triki nie sprawią też, że mięso przestanie być mięsem, a jego produkcja na masową skalę będzie przyczyniać się w ogromnym stopniu do degradacji środowiska naturalnego i globalnego ocieplenia. Ale hej, póki co to w innych krajach asfalt się topi od upałów, więc niech oni się martwią, a pogryzajmy sobie schabowe w spokoju. Przecież nas zmiany klimatyczne nie dotyczą, prawda? Prawda?