REKLAMA

Nie dziwią mnie skrajne oceny Aliens: Fireteam Elite. To potworek, ale nie potrafię się oderwać

Z jednej strony zbiera przeciętne oceny w branżowych mediach. Z drugiej to sprzedażowy hit, m.in. w Wielkiej Brytanii. Gra Aliens: Fireteam Elite jest tak nierówna, że najchętniej odłożyłbym pada i o niej zapomniał. Nie potrafię jednak tego zrobić. Kolejny wieczór i wybór znów pada na Obcego.

Aliens: Fireteam Elite to potworek, ale nie mogę się oderwać
REKLAMA

Razem z dwójką innych graczy wychodzimy z ciasnego korytarza do wielkiej pieczary. Olbrzymia podziemna sala wydaje się pusta, ale to tylko pozory. Pierwsze bestie zaczynają pojawiać się na przeciwległym krańcu groty, widząc w nas zwierzynę do upolowania. Wkrótce sklepienie i ściany roją się od xenomorfów, widokiem przypominając pełne odnóż mrowisko. Niepokojący, ale jednocześnie na swój sposób piękny widok.

REKLAMA

Aliens: Fireteam Elite to kooperacyjna gra sieciowa, w której drużyna kosmicznych marines dzielnie walczy z Obcymi.

Wzorem Destiny, Diablo czy polskiego The Outriders, drużyna śmiałków zapuszcza się do samego legowiska wroga. Tylko współpraca graczy może zagwarantować im przetrwanie, zwłaszcza w późniejszych misjach. Wrogów jest bowiem znacznie więcej, amunicja lubi się szybko kończyć, natomiast życie marines nie odnawia się magicznie z upływem czasu. Każdy otrzymany cios ma tutaj znaczenie, każda apteczka jest na wagę złota, a każdy xenomorf może nam napsuć krwi. Zwłaszcza jeśli czyha na nas w ciemnym zaułku i powala z zaskoczenia.

Aliens: Fireteam Elite wykorzystuje klasyczną dynamikę kooperacyjnych gier sieciowych. Kosmiczni marines dzielą się na klasy o specjalnych umiejętnościach. Medyk stawia strefę leczącą, inżynier ma działko automatyczne, a wprowadzony z najnowszą aktualizacją phalanx korzysta z wielkiej tarczy. Nikt nie zmusza graczy do przyjmowania konkretnych ról, ale dobrze zbalansowana 3-osobowa drużyna ma znacznie większe szanse na przetrwanie niż skład samolubnych, gnających przed siebie Rambo.

Same misje - jak w większości gier co-op - nie są przesadnie odkrywcze. Zazwyczaj musimy przedostać się z punktu A do punktu B, od czasu do czasu broniąc danej strefy przed falami wrogów. Na szczęście w Aliens: Fireteam Elite walczymy nie tylko z xenomorfami, ale również syntetycznymi humanoidami, co nadaje palecie przeciwników odpowiedniego zróżnicowania. Tytuł w żaden zasadniczy sposób nie odświeża kooperacyjnych sieciowych strzelanin, z kolei w wielu obszarach oferuje mniej niż inne gry dostępne na rynku. Dlaczego więc gram w AFE już czwarty tydzień?

Syndrom sztokholmski: Aliens: Fireteam Elite jest bardzo trudne i kiepsko zbalansowane.

Przez kilka pierwszych misji dosłownie się przebiega. Gracz bez problemu rozprawia się z hordami Obcych, notując na liczniku po 300, 400 i 500 zatłuczonych bestii w każdym zadaniu. Gdy wydaje się już, że Aliens: Fireteam Elite to spacerek w parku, gra mniej więcej w środku kampanii znacząco podnosi poziom wyzwania. Nagle okazuje się, że granie na Rambo nie zawsze zdaje egzamin. Zaczyna się szukanie pomocy u towarzyszy. Eksperymentowanie z wyposażeniem. Wycofywanie. Testowanie nowych broni oraz taktyk. Dbanie o zróżnicowanie klas.

Zasady panujące w Aliens: Fireteam Elite są niezwykle bezwzględne. Jeśli nasza drużyna polegnie, misja kończy się niepowodzeniem. Nie możemy się odrodzić kilka pomieszczeń wcześniej, jak w Destiny. Nie możemy zacząć od punktu kontrolnego, jak w The Outriders. Dostajemy w twarz napisem Game Over i bezpowrotnie tracimy pół godziny postępu. Fatalna decyzja projektowa? Być może. Boli i frustruje? Na pewno. Odrzuca od gry? Zapewne część graczy. Jednak dla mnie takie wyzwanie jest uzależniające. Wychowany na dziesiątkach porażek podczas rajdów w Destiny, nie mam dosyć. Jeszcze jedna próba. I jeszcze. I znowu.

Gdy zwalam się wieczorem na kanapę, dociążany ciężarem mijającego dnia, Aliens: Fireteam Elite idealnie wpasowuje się w takie pół godziny rozgrywki. Porażka czy zwycięstwo - nie ma to większego znaczenia. Byle chwilę odpocząć, wyłączyć mózg i w coś postrzelać. Z kolei w AFE zdecydowanie nie brakuje celów do trafienia. Obcych na ekranie jest momentami cała masa, a poczucie zagrożenia z każdej strony stanowi silne DNA tej sieciowo-kooperacyjnej gry.

W Aliens: Fireteam Elite wiele rzeczy nie działa jak trzeba, ale ta gra ma coś pod spustem. Strzelanie daje frajdę.

Wielkie futurystyczne spluwy kosmicznych marines od samego początku mają gigantycznego kopa. Strzelanie - chociaż niezwykle powtarzalne - jest zadziwiająco przyjemne. Nie jest to ten sam cudowny model konsolowego ostrzału co w Destiny, ale serie z karabinu dają frajdę. Zwłaszcza, że - nieco wzorem pastiszowej serii Earth Defence Force - przeciwnicy szybko padają pod gradem pocisków, pozwalając graczowi poczuć się jak prawdziwy kosmiczny twardziel, jak w miałkich filmach sci-fi z lat 90.

Zestawiając Aliens: Fireteam Elite z dosyć podobnymi Destiny czy The Outriders, gra w uniwersum Obcego jest odczuwalnie mniejsza, gorsza, mniej dopracowana czy gorzej zbalansowana. Mimo tego o The Outriders zapomniałem w dwa tygodnie od premiery, a z Alienem bawię się już miesiąc, walcząc o przetrwanie w zadaniach na wyższych poziomach trudności. Sam do końca nie wiem dlaczego, bo nagrodom za grind daleko do efektowności charakterystycznej dla broni i pancerzy z gier MMO.

Największe zalety:

  • Gra ma to coś pod spustem broni
  • Twórcy umiejętnie bawią się popularnymi motywami uniwersum
  • Dobra cena już na premierę
  • Możliwość gry z botami
  • Zawartość taka jak nowe klasy i bronie w darmowych aktualizacjach
  • Wysoki poziom trudności to dla mnie duża zaleta...

Największe wady:

  • ...ale dla innych może być gigantyczną wadą
  • Kiepski balans klas, zwłaszcza medyka
  • Brak możliwości konfiguracji wyposażenia botów
  • Brak trybu quick play/kiepski match-making
  • Brak aktywności dla weteranów typu rajd
REKLAMA

Twórcy Aliens: Fireteam Elite zrobili taką sobie grę kooperacyjną, ale niezłą grę w uniwersum Obcego. Producenci umiejętnie grają na znanych i lubianych nutach, mieszając do uniwersum wątki Prometeusza. Nic w tej grze nie jest wybitne, nic nie stanowi modelowego wzoru do naśladowania, ale widok Obcych biegnących po ścianach i sufitach w kierunku drużyny graczy po prostu robi wrażenie. Gra jest trochę jak World War Z: nie powala, nie zachwyca, ale ma w sobie to coś, przez co sieciowe lobby nie świeci pustkami.

Dzisiaj wieczorem znowu będzie grany Obcy, chociaż w kolejce czeka Kena oraz WarioWare.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA