REKLAMA

Sony 24, 40 i 50 mm - trzy nowe stałki okiem trzech fotografów

Sony FE 24 mm, 40 mm i 50 mm to trio trzech nowych stałek wśród obiektywów Sony. Są to malutkie konstrukcje o świetnej jakości wykonania i zaskakująco wysokiej cenie. Sprawdziliśmy je we wspólnym teście przeprowadzonym przez trzech fotografów.

13.05.2021 05.07
Sony 24, 40 i 50 mm - trzy nowe stałki okiem trzech fotografów
REKLAMA

Trio nowych obiektywów stałoogniskowych Sony miało premierę pod koniec marca. Nowości od razu wpadły mi w oko, jako że jestem fanem niewielkich obiektywów. Uważam, że takie konstrukcje odczarowują aparaty pełnoklatkowe, bowiem sprawiają, że taki sprzęt można bez żadnych problemów przerzucić na pasku przez ramię i ruszyć z nim na spacer.

REKLAMA

Osobiście do takich spacerowo-rodzinnych zastosowań używam Sony FE 35 mm f/1.8, jednego z moich ulubionych obiektywów w ofercie Sony. W połączeniu z A7 III daje on rewelacyjną jakość zdjęć, a cały zestaw nie jest jeszcze przesadnie duży ani ciężki.

Szkopuł w tym, że zestaw może być jeszcze bardziej miniaturowy, co udowadniają nowe obiektywy.

Sony FE 24mm, 40mm i 50mm G - nowe trojaczki mają mnóstwo cech wspólnych.

Obiektyw jest na tyle mały, że mierząca ok. 1 cm szerokości osłona przeciwsłoneczna znacząco go powiększa.

Cała trójka z zewnątrz wygląda niemal identycznie. Wszystkie obiektywy mają te same wymiary zewnętrzne (zaledwie 45 mm długości i 68 mm szerokości) i tę samą średnicę filtra 49 mm. Pod kątem wizualnym różnią się jedynie osłonami przeciwsłonecznymi. Wszystkie obiektywy są też niebywale lekkie, a masa waha się od 162 do 174 g.

Z uwagi na małe rozmiary, jasność obiektywów jest dość kompromisowa. Taka jest cena miniaturyzacji. Sony FE 24 mm ma jasność f/2.8, a obiektywy 40 mm i 50 mm dostały marginalnie lepsze światło f/2.5.

Wszystkie trzy obiektywy mają tę samą średnicę gwintu filtrów wynoszącą 49 mm.

Pomimo zaskakująco małych rozmiarów wszystkie obiektywy należą do serii G, co w nomenklaturze Sony oznacza wyższą półkę. I rzeczywiście, to od razu widać. Konstrukcja jest metalowa i uszczelniana, a do tego na bardzo małej powierzchni obudowy udało się zmieścić wszystkie charakterystyczne elementy serii: pierścień przysłon, przełącznik trybu pierścienia (z klikiem lub bez), przełącznik AF/MF oraz jeden programowalny przycisk funkcyjny. Na obudowie trudno znaleźć miejsca, które nie pełnią jakiejś roli.

A co w środku? Każdy z obiektywów ma siedmiolistkową przysłonę, którą można domknąć do wartości f/22. Każdy ma też liniowy silnik AF zapewniający szybką i praktycznie bezgłośną pracę układu autofocusu. Obiektywy 40 i 50 mm mają po dziewięć niezależnych soczewek, a obiektyw 24 mm ma osiem soczewek w siedmiu grupach.

Trzy obiektywy Sony okiem trzech fotografów.

Korzystając z okazji, że w redakcji Spider’s Web mamy kilku zapaleńców fotografii, postanowiliśmy przeprowadzić wspólny test obiektywów.

Sony FE 50 mm f/2.5G trafił do Wrocławia w ręce Krzysztofa Basela. Sony FE 40 mm f/2.5 G wyruszył na północ, do Łukasza Kotkowskiego. Z kolei do mnie przyjechał szerokokątny Sony FE 24 mm f/2.8 G. Zobaczmy zatem, jak obiektywy sprawdziły się w praktyce.

Sony FE 50 mm f/2.5 G - Krzysztof Basel

Popularne w każdym systemie obiektywy typu 50 mm f/1.8 to szkła, które często towarzyszące twórcom już od samego początku drogi. Nic dziwnego: są zazwyczaj tanie, jasne, małe, lekkie i przynajmniej przyzwoite optycznie. Sony FE 50 mm f/2.5 G, chociaż ma identyczną ogniskową oraz jest mały i lekki (174 g), nie podąża dobrze utartą drogą poprzedników. Co przez to rozumiem?

Sony FE 50 mm f/2.5 G w zestawie jest sprzedawany ze sprytną, ale brzydką osłoną przeciwsłoneczną, którą można na stałe zamocować do obiektywu bez specjalnego zwiększania rozmiarów całej konstrukcji.

Tanie pięćdziesiątki są zazwyczaj przeciętnie lub kiepsko wykonane. Sony FE 50 mm f/2.5 G jest wykonany bardzo solidnie, dużo lepiej niż większość obiektywów o tej ogniskowej, ale nie aż tak dobrze, jak wzorowa Sigma C 45 mm f/2.8 DG DN. Tubus i osłona obiektywu są wykończone z zewnątrz aluminium, a całość jest odporna na pył i wilgoć.

Na obudowie znajdziemy dwa pierścienie: większy do zmiany ostrości oraz mniejszy, ale wyraźnie żłobiony pod follow focus pierścień przysłony. Oba pierścienie są ułożone tuż obok siebie, zatem można go przypadkiem ruszyć w trybie płynnej regulacji przysłony.

Sony FE 50 mm f/2.5 G testowałem w parze z Sony A7R IV

Ciekawym rozwiązaniem jest sprytna, ale brzydka osłona przeciwsłoneczna, którą można za stałe zamocować do obiektywu bez specjalnego zwiększania rozmiarów całej konstrukcji, ale z możliwością przymocowania dekielka.

Pod względem jakości obrazu jest bardzo dobrze. W środku znajdziemy 9 elementów w 9 grupach, 2 soczewki asferyczne i soczewka ED.

f/2.5
f/2.5 - crop 100%
f/2.8 - mniejsza winieta
f/2.8 - crop 100%

Ostrość obrazu jest dobra już od f/2.5. Oczywiście po bokach jest nieco gorzej, ale ogólnie zdjęcia wyglądają dobrze już od maksymalnie otwartej przysłony, co nie jest normą w pięćdziesiątkach. Przy f/2.8 jest wręcz rewelacyjnie, jak na tak małe szkło. Szkło dobrze radzi sobie także z flarami i blikami, których w praktyce niemal nie zauważyłem na zdjęciach. Sony FE 50 mm f/2.5 G oferuje też piękne, okrągłe bokeh.

Sony FE 50 mm f/2.5 G

Winieta pojawia się przy f/2.5, ale nie jest dużo większa niż w wielu pięćdziesiątkach f/1.8. W zakresie f/2.8-4 jest minimalnie dostrzegalna, a powyżej zupełnie znika.

Sony FE 50 mm f/2.5 G - aberracja na f/2.5
Sony FE 50 mm f/2.5 G - aberracja na f/2.5 / wycinek 100%

Słabą stroną obiektywu Sony FE 50 mm f/2.5 G jest aberracja chromatyczna, którą nawet mało wprawne oko dostrzeże, szczególnie przy f/2.5. Co gorsza, nie wystarczy przymknąć przysłony do f/2.8, aby się jej pozbyć. Kolorowe paski na podświetlanych krawędziach doskwierają nawet przy f/5.6. Chcąc zatem uzyskać obrazy pozbawione tych wad, trzeba sporo przymykać obiektyw. A przecież mamy dom czynienia z jednym z najciemniejszych szkieł tego typu.

Sony FE 50 mm f/2.5 G powinien dobrze sprawdzić się do zdjęć portretowych.

Sony FE 50 mm f/2.5 G to bardzo solidny, dobrze zaprojektowany obiektyw, który jest nie tylko mały i lekki, ale i oferuje wysoką jakość obrazu, poza problemami z aberracją. Jego największym problemem jest fakt, że na rynku jest cała masa szkieł o podobnej ogniskowej. Sony FE 50 mm f/2.5 G nie wyróżnia się na ich tle na wystarczająco, aby moim zdaniem zyskał większą uwagę twórców.

f/2.5 na pełnej klatce daje ładne rozmycie tła, a obraz w środku jest ostry.

Przede wszystkim nowy obiektyw został wyceniony na aż 3300 zł, co jest bardzo wysoką kwotą jak na tak ciemne szkło, a oferta pięćdziesiątek jest ogromna. Za ok. 1200 zł możemy kupić Sony E 50 mm f/1.8 OSS. Chcąc pójść zupełnie budżetowo, czeka Sony FE 50 mm f/1.8 za ok. 800 zł. Za 1500 zł kupimy obiektyw Samyang AF 45 mm 1.8 FE. Te konstrukcje wprawdzie nie zachwycają jakością wykonania czy optyką, ale kosztują połowę, a nawet 1/3 ceny nowej „pięćdziesiątki”. A to dopiero początek listy.

Obiektyw Sony FE 50 mm f/2.5 G jest malutki i bardzo lekki.

Za 2400 zł czeka genialnie wykonana i fajna optycznie Sigma C 45 mm f/2.8 DG DN. Miłośnicy zdjęć makro mogą się zainteresować modelem Sony FE 50 mm F2.8 Macro za ok. 2200 zł. Świetną propozycją jest Sony FE 55mm f/1.8 FE ZA Carl Zeiss Sonnar T*, który jest nie tylko mały i lekki, ale też dobry optycznie i dużo jaśniejszy. Przy tak ogromnej konkurencji, nie wróżę nowemu obiektywowi zbytniej popularności.

Sony FE 40 mm f/2.5 G - Łukasz Kotkowski

W przeciwieństwie do moich utalentowanych kolegów, ja fotografuję głównie zawodowo. Brak mi oka i umiejętności, by robić piękne zdjęcia na co dzień, więc do uwieczniania życia zwykle wystarczy mi smartfon. Patrząc na taki obiektyw jak Sony FE 40 mm f/2.5 nie oceniam go przez pryzmat tego, czy miło będzie się z nim szło na spacer albo uprawiało fotografię uliczną, tylko czy okaże się użyteczny, kiedy (jeśli) wrócą wyjazdy służbowe i konferencje. Jego niewielki rozmiar i masa wydały mi się bardzo kuszące, bo przy masie 173 g i długości raptem 45 mm jest trzykrotnie lżejszy i kilkukrotnie mniejszy od obiektywu 24-70 mm f/2.8, który zwykle zabieram na wyjazdy.

Ogniskowa 40 mm okazała się strzałem w dziesiątkę, choć nie do każdego obiektu. Plasuje się idealnie pomiędzy 35 mm, której personalnie nie znoszę i 50 mm, którą personalnie uwielbiam, a końcowy obrazek nie przypomina ani jednego, ani drugiego. W 40 mm jest coś unikalnego, swoisty look, który bardzo mi się podoba.

Niestety ta ogniskowa nie nada się do wszystkiego. W fotografii produktowej np. preferowane są dłuższe ogniskowe, ze względu na lepsze oddanie perspektywy. O ile nie był to problem, kiedy robiłem zdjęcia obiektom o nieregularnych kształtach, np. słuchawkom, tak wyraźnie było widać zniekształcenia na obiektach o regularnym kształcie, np. laptopach czy monitorach.

Dystorsja jest tu minimalna, zwłaszcza w porównaniu z obiektywem 24 mm, który testował Marcin, ale nadal jest widoczna (choć łatwo można ją skorygować). Bardzo wyraźna jest za to winieta przy fotografowaniu na przysłonach od f/2.5 do f/4. Można ją oczywiście łatwo usunąć w postprodukcji, ale bez usunięcia jest tak wyraźna, jakby była dodana w programie.

Jednak wadą, która zdyskwalifikowała Sony FE 40 mm f/2.5 w moim głównym zastosowaniu, jest aberracja chromatyczna. Poprzeczna aberracja nie jest mocno uciążliwa, ale występuje w niemal każdym scenariuszu przy kontrastowym oświetleniu sceny. Dużo większym problemem jest LOCA, czyli podłużna aberracja. Widać ją na każdym zdjęciu i nie da się jej w prosty sposób usunąć, co niestety w fotografii produktowej jest dyskwalifikujące, a może się okazać uciążliwe także przy fotografii reportażowej.

Sony FE 40 mm f/2.5 nadal jest jednak dobrą propozycją dla tych, którzy szukają uniwersalnego obiektywu do fotografii ulicznej albo podróżniczej, bo ma unikalny charakter. Nie mogę też nic zarzucić jego jakości działania ani jakości obrazka - ostrość, zwłaszcza w centrum kadru, jest w zupełności akceptowalna (choć na Sony A7rIII czasem bywało miękko na brzegach), a już na pewno na pochwały zasługuje bardzo szybki, celny i cichutki autofocus.

No i trzeba pochwalić ogólną jakość wykonania tego obiektywu; metalowa konstrukcja jest uszczelniana i bardzo solidna. Podobał mi się zwłaszcza pierścień do zmiany wartości przysłony, który z jednej strony stawia wyczuwalny opór, a z drugiej pozwala na bardzo precyzyjne nastawy.

Osobiście uważam jednak, że powyższe zalety to za mało, by usprawiedliwić obecną cenę tego obiektywu. 3200 zł za takie szkło to stanowczo zbyt dużo, zwłaszcza gdy spojrzymy na Sigmę C 45 mm f/2.8 DG DN, która oferuje bardzo zbliżone właściwości optyczne i konstrukcyjne, a kosztuje 2400 zł. Sam raczej na pewno nie wydałbym na niego pieniędzy, a też zastanowiłbym się trzy razy, nim poleciłbym jego zakup komuś innemu.

Sony 24 mm f/2.8 G - Marcin Połowianiuk

Obiektyw mocno zaskoczył mnie rozmiarem i masą, bowiem na żywo szkiełko wygląda na jeszcze mniejsze niż na zdjęciach, co wywołało uśmiech na mojej twarzy, bo aparat z obiektywem 24 mm f/2.8G staje się niemal kompaktowy.

Doceniam metalową konstrukcję, choć jednocześnie już po dwóch tygodniach testów widzę, że obiektyw może dość przeciętnie znieść próbę czasu. Na krawędziach powłoki pojawiło się kilka zadrapań i odprysków ukazujących goły metal, co nie powinno mieć miejsca w szkłach klasy G.

Obiektyw zaskoczył mnie ostrością. W przeciwieństwie do Łukasza oraz Krzysztofa fotografuję przy użyciu Sony A7 III wyposażonego w matrycę o rozdzielczości 24 megapikseli. Na tym sensorze obiektyw generował bardzo ostry obraz już od pełnego otworu przysłony. To m.in. w tym obszarze widać jakość obiektywu klasy G.

Co więcej, nawet przy w pełni otwartej przysłonie nie stwierdziłem żadnych problemów z aberracją chromatyczną, choć przy szerokokątnym, do tego nieprzesadnie jasnym obiektywie wysokiej klasy powinno być to oczywiste. To wszystko oznacza, że Sony 24 mm f/2.8 G nie trzeba w żadnej mierze przymykać, by osiągnąć optymalne rezultaty w kwestii jakości obrazka. Dobór przysłony będzie więc podyktowany wyłącznie zamysłem artystycznym.

A jeżeli jesteśmy już przy maksymalnie otwartym obiektywie, nieco rozczarowałem się możliwością rozmywania tła. Jasne, kombinacja 24 mm i światła f/2.8 nie daje nadziei na malowniczy bokeh, ale chciałbym zobaczyć choć odrobinę mniejszą minimalną odległość ostrzenia. Ta wynosi 18 cm, co przekłada się na powiększenie 0,19x. Jest to kolejny kompromis, na jaki trzeba się zgodzić, decydując się na miniaturowy rozmiar obiektywu.

Zdjęcie wykonane na minimalnej odległości ostrzenia. Sony FE 24mm F/2.8 G.

Dość zaskakujące okazało się wrzucenie zdjęć RAW do Lightrooma i porównanie ich z plikami JPG, bowiem zdradziło to ogromną dystorsję i idącą wraz z nią nieco za dużą winietę. Widać, że inżynierowie w małej konstrukcji nie mogli zniwelować tych wad optycznie, więc sięgnęli po programowe naprawianie zdjęć JPG w aparacie. Pamiętajmy jednak, że w przypadku wideo obie wady (dystorsja i winietowanie na pełnym otworze) będą widoczne. A jeśli jesteśmy przy wideo, dość rozczarowująco wypada również temat oddychania przy zmianie planu ostrości (focus breathing).

REKLAMA

Podsumowując, Sony FE 24 mm f/2.8 G jest obiektywem, którego prywatnie raczej bym nie kupił, ale który z pewnością ma miejsce w ofercie Sony. Uważam, że jest za drogi w stosunku do tego co oferuje (cena to 3300 zł), ale jeśli ktoś przełknie tę kwotę, otrzyma obiektyw miniaturowy, wykonany z metalu, uszczelniany, szerokokątny, ostry od pełnej dziury, z pierścieniem przysłon i całym dobrobytem serii G. Nawet jeśli powłoka lakiernicza z czasem nieco się zedrze, to konstrukcja wygląda na pancerną.

Grupa odbiorców Sony FE 24 mm F/2.8 G wydaje mi się dość wąska, ale widzę ten obiektyw w torbie podróżnika, dla którego liczy się każdy gram w plecaku. Szerokokątny obiektyw sprawdzi się w podróży, a niewielka masa w połączeniu z miniaturowym rozmiarem sprawią, że zestaw kojarzy się raczej z segmentem APS-C niż z pełną klatką.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA