REKLAMA

Jest jedna rzecz, która uzasadnia zakup iPhone’a 11 Pro Max - akumulator

Moi stali Czytelnicy wiedzą, że co roku kupuję nowy model iPhone’a. Taka praca, you know. Prawda jest jednak taka, że z roku na rok coraz trudniej jest znaleźć przekonujące argumenty za tym, by wymieniać flagowy model smartfona na nowy.

Jest jedna rzecz, która uzasadnia zakup iPhone’a 11 Pro Max - akumulator
REKLAMA

Nie będą Was przekonywał, że z iPhone’em 11 Pro Max jest jakoś przesadnie inaczej. Że nowe funkcje windują go mocno nad iPhone’a XS Max, z którego korzystałem wcześniej.

REKLAMA

Oczywiście sam przed sobą tłumaczę te coroczne wymiany smartfonów Apple’a tym, że:

a) jako szef ważnego medium technologicznego muszę być na czasie, jeśli chodzi o najnowsze rozwiązania w technologiach mobilnych,

b) jestem niepoprawnym gadżeciarzem, przy okazji fanem marki Apple,

c) mam zapędy kolekcjonerskie (nie tylko związane ze sprzętem Apple’a), więc każdy kolejny iPhone odnajduje później swoje miejsce na specjalnej półeczce.

Fakt faktem jednak, że z roku na rok lokomotywy marketingowe nowych modeli iPhone’ów - czyli nowe unikalne funkcje dla danego modelu - są coraz słabsze.

Nie jest to oczywiście coś nienormalnego. To zwyczajna kolej rzeczy. Gdy dana kategoria produktowa się starzeje, zmniejsza się także tempo innowacji. W przypadku smartfonów Apple’a to już nie czasy upgrade’u z pierwszego iPhone’a (tzw. modelu 2G) na 3G (czy 3GS) w latach 2007 - 2009, bądź też z modelu 7 na X (2016 - 2017).

W przypadku iPhone’a 11 Pro Max, którego aktualnie używam, główny marketingowy power położony został na fotografię - zarówno w ujęciu sprzętowym, jak i oprogramowania.

Prawdę mówiąc jednak, ja tego skoku jakościowego nie widzę. Żaden ze mnie fotograf i zdjęcia, które robię modelem 11 Pro Max niewiele różnią się (o ile w ogóle) od tych, które robiłem modele XS Max. Mówiąc wprost - dalej są beznadziejne. Co więcej, specjalista od fotografii mobilnej, na którego zdaniu mocno polegam, Marcin Połowianiuk, dowodzi, że potężnie reklamowana jako rewolucyjna funkcja deep fusion też raczej nie jest czymś przesadnie wspaniałym.

Jest jednak jedna rzecz, na którą chciałem zwrócić uwagę w kontekście iPhone’a 11 Pro Max, coś, co wyróżnia ten model na tle innych i uzasadnia przesiadkę z iPhone’a XS Max. To akumulator.

Mówiąc wprost - nie spodziewałem się tego. Oczywiście w przypadku nowych iPhone’ów, Apple, jak to ma w zwyczaju, zawsze mówi o zwiększonej wydajności akumulatora, o większej liczbie godzin na jednym ładowaniu baterii. Nigdy jednak wcześniej skok jakościowy w tym względnie nie był aż tak diametralny. Tak więc, nie nowe funkcje, nie nowy wyświetlacz, ani nawet super-hiper nowy moduł aparatów foto i kamer, lecz potężny skok wydajności akumulatora w iPhonie 11 Pro Max jest dla mnie jego najważniejszą cechą.

I choć to trochę na wyrost opinia, bo wydana po fakcie, czyli po zakupie, to bateria w iPhonie 11 Pro Max w pełni uzasadnia zakup nowego sprzętu.

Aby nie być gołosłownym, podam kilka przykładów.

Po raz pierwszy w historii przy biernym korzystaniu ze smartfona, tzn takim, że przez kilka godzin korzystam z niego okazjonalnie, lub prawie w ogóle, iPhone praktycznie nie odnotowuje rozładowywania baterii. Regularnie dostrzegam, że po zdjęciu go z ładowania o 6:15, o 12:00 wciąż mam go naładowanego w 94 - 96 proc.

Co więcej, raz nawet zrobiłem eksperyment, by sprawdzić jaki jest poziom rozładowania akumulatora w nocy, bez ładowania. Odkładając go na noc, ok 22:45, pokazywał 60 proc. naładowania. Gdy wstawałem o 6:15, licznik na baterii pokazywał 57 proc.

To 60 proc. o 22:45 nie jest przypadkowe. Regularnie kończę dzień na takim poziomie rozładowania akumulatora w iPhonie 11 Pro Max. To są dni, gdy głównie przebywam w biurze, nie przemieszczam się po mieście (poza jednym, dwoma wyjściami), a czas spędzony przed ekranem (mierzony statystykami Apple'a) nie przekracza 4,5 - 5h.

Nawet jednak, gdy zwiększę aktywność - gdy przebywam więcej na mieście, podróżuję samochodem, czy pociągiem, mam spotkania i w związku z tym polegam w pracy bardziej na smartfonie niż na komputerze, rzadko kiedy kończę dzień poniżej 40 proc. rozładowania akumulatora.

Nawet podczas podróży pociągiem na trasie Sosnowiec - Warszawa, którą robię regularnie średnio raz w tygodniu od wielu lat, gdy smartfon notorycznie poszukuje nowych stacji bazowych do połączenia się, gdzie występują dziury w zasięgu, iPhone 11 Pro Max ‚traci’ nie więcej niż 4, 5 proc. naładowania (w poprzednich modelach zdarzało się nawet po 25 - 30 proc. zjazdu).

Akumulatorowi w nowym iPhonie nie są także straszne ani kilkugodzinne oglądanie Netfliksa, ani wielokrotne długie sesje scrollowania na Instagramie (mój nowy nałóg, nawet nie wiem, jak do tego doszło).

REKLAMA

Komfort z tym związany jest na tyle duży, że po raz pierwszy w historii mojego korzystania z iPhone’ów łapię się na tym, że zapominam sprawdzać stan rozładowania akumulatora, że nie myślę o tym w trakcie dnia, nie sprawdzam nerwowo, czy aby nie trzeba szukać gniazdka, by podładować nieco smartfon.

Trudno mi nawet werbalnie wyrazić to, jakie to jest fajne.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA