Wyobraź sobie, że routery Wi-Fi są nielegalne. Koszmar? Do teraz tak było na Kubie
Własne Wi-Fi na Kubie wreszcie będzie legalne. Włodarze wyspy zalegalizowali prywatne sieci Wi-Fi i wprowadzili pozwolenie na import routerów.
Brak internetu lub nielegalne anteny, przemycany sprzęt i tłumaczenie wkurzonym turystom, że nie możesz dać im hasła do Wi-Fi, bo Wi-Fi w hotelu po prostu nie ma - to wszystko ma już niebawem odejść do przeszłości. Na Kubie kończy się era mocno ograniczonego dostępu internetu. Zaczyna się era tylko trochę ograniczonego.
Internet? Po co komu internet w komunistycznym raju?
Świat z dobrodziejstw Wi-Fi może się cieszyć już od dwudziestu lat. Z perspektywy rządu Kuby wszystko wygląda inaczej. Jeśli wiadomo, że słuchać warto tylko lidera i jego partii, jedyne słuszne wiadomości dostarczają rządowe media, a w sieci szaleje nieokiełznana amerykańska propaganda, to rzeczywiście można dojść do wniosku, że ten cały internet jest poważnie przereklamowany. Powoli jednak nawet oni dostrzegają, że liberalizacja dostępu do sieci ma swoje dobre strony.
Pierwsza poważna zmiana nastąpiła w 2013 r., kiedy to Kuba zaczęła korzystać ze światłowodu łączącego ją z Wenezuelą. To drastycznie poprawiło jakość internetu dostępnego na wyspie i choć z internetowego przełomu skorzystali wtedy przede wszystkim przedstawiciele rządu i turyści, drzwi do kolorowego świata memów i mediów społecznościowych zostały nieco szerzej uchylone.
W 2015 r. nastąpiło dalsze ocieplenie stosunków rządzących Kubą z internetem. To wtedy pojawiła się zawrotna liczba 35 otwartych hot spotów, rządowe kafejki internetowe zaczęły oferować szybszy internet w niższej cenie, a sieć szerokopasmowego internetu rozprzestrzeniła się na cały kraj na kilka nowych ulic (nowe podłączenia naprawdę idą wolno). Już w 2016 r. niecałe 39 proc. Kubańczyków korzystało z sieci (dla porównania w Polsce było wtedy 73,3 proc. takich szczęśliwców).
Więcej internetu!
Nowe przepisy nie oznaczają, że do tej pory na Kubie nie było w ogóle prywatnych sieci Wi-Fi. Jak to często z tego rodzaju przepisami bywa, sieci były, ale nielegalne, a władze przymykały na nie oko. Mieszkańcy, którzy chcieli skorzystać z zagrażających państwu routerów, musieli je przeszmuglować na wyspę, a potem tworzyć nielegalne sieci lokalne.
Od 29 lipca to się zmieni. Nowy sprzęt będzie mógł przybywać w glorii i chwale fabrycznych opakowań, a nie podróżować poupychany pod czwartym dnem ukrytych w łodziach waliz. To duża zmiana szczególnie dla branży turystycznej, której przedstawiciele wreszcie, będą mogli oferować swoim klientom Wi-Fi.
Sytuacja na Kubie od lat nie była tak trudna.
Kryzys gospodarczy kwitnie, a sytuacja na Kubie ze złej przeradza się w fatalną. Kuba nie ma rozwiniętej własnej produkcji, a niemal dwie trzecie jedzenia potrzebnego do wyżywienia obywateli pochodzi z importu. Żeby zapobiec eskalacji kryzysu, władze wprowadziły racjonowanie tego, ile jeden klient może kupić. Największym problemem jest niedobór podstawowych produktów takich jak jajka, ryż, drób czy mydło.
Władze za zła sytuację gospodarczą winią embargo wprowadzone przez Donalda Trumpa, ale to tylko część prawdy. Na sytuacji wyspy odbiły się też problemy Wenezueli. Do tej pory eksportowała ona ropę na Kubę, którą ta mogła z zyskiem dalej sprzedawać.
Jak informuje National Post, Minister handlu Betsy Diaz Velazquez w wystąpieniu w telewizji poinformowała, że choć w marcu wyprodukowano o 900 tys mniej jajek, niż wynosi dzienne zapotrzebowanie na nie Kubańczyków, to w połowie kwietnia niedobór zmalał do 600 tys. Tysiące ludzi stojących w ogromnych kolejkach odetchnęły z ulgą.
Kuba nie boi się internetowej wiosny.
Według lokalnych i dobrze poinformowanych, bo rządowych, mediów, nowe przepisy mają pomóc w rozwoju turystyki. Nawet widok najwspanialszych gór, najstarszych samochodów i najponętniejszych cygar nie pomoże, kiedy człowiek zachodu dowie się, że w hotelu nie będzie mógł skorzystać z Wi-Fi. No bo co to za wakacje bez nosa w Facebooku i możliwości wrzucenia na Instagram zdjęcia swojego cuba libre z darmowego Wi-Fi w barze?
Internet nie jest jednak tylko ekwiwalentem chleba, który można rzucić społeczeństwu, żeby wyciszyć odgłosy burczenia w brzuchach i zwabić turystów. Może być też niebezpieczny.
Stany Zjednoczone próbowały już w latach 2009 - 2012 stworzyć na wyspie serwis ZunZuneo, kubańską alternatywę Twittera. Plan był prosty – zaangażować jak najwięcej ludzi w projekt, zaczynając od niewinnych treści dotyczących piłki nożnej, muzyki czy pogody. Dopiero gdy w sieci znalazłoby się odpowiednio wielu Kubańczyków, zaczętoby dystrybuować treści polityczne, które mogłyby zainspirować mieszkańców wyspy do obalenia władzy lub przynajmniej zorganizowania masowych protestów.
W najlepszych miesiącach z serwisu korzystało ponad 40 tys. osób, jednak plan nigdy nie został zrealizowany do końca. Ze względu na konieczność ukrywania zaangażowania Stanów Zjednoczonych przed kubańskim rządem, projekt był drogi. Skończył się, gdy skończyły się pieniądze.
Brzmi to jak próba zainspirowania arabskiej wiosny na Kubie. Według wielu, fala protestów, która przetoczyła się między innymi przez Tunezję, Egipt, Jordanię, Jemen, Bahrajn, Libię, Syrię i Irak wybuchła właśnie dzięki internetowi, a dokładniej dostępowi do mediów społecznościowych.
Twitter i Facebook pomagały protestującym się komunikować i koordynować działania, a przede wszystkim pełniły funkcję alternatywnego dla oficjalnych mediów źródła informacji. O to, jaki realny wpływ miały media społecznościowe na przebieg i wybuch protestów w latach 2010 - 2012 badacze dalej się spierają, ale władze Kubańskie muszą zdawać sobie sprawę z tego, że potencjalnego zagrożenie istnieje nie tylko w głowach akademików.
Dająca obywatelom dostęp do Wi-Fi władze zachowują swojego asa w rękawie. Jedynym dostawcą internetu, z którego będą mogli skorzystać Kubańczycy, jest kontrolowana przez rząd firma telekomunikacyjna Etecsa.