Raport z rezerwatu. Przetestowałem kilka bezprzewodowych ładowarek i pora o tym porozmawiać
Przetestowałem trzy ładowarki bezprzewodowe i dwa powerbanki marki Mophie ze wsparciem Qi dedykowane iPhone’om. Po kilku tygodniach pora zdać raport z rezerwatu.
Ładowanie indukcyjne to technologia, która jest w użyciu od lat. Producentom smartfonów z Androidem nie udało się jednak jej spopularyzować i pozostawała niszą dla geeków. Dopiero po wielu latach ta bardzo przydatna funkcja trafiła do telefonów Apple’a. Od tego czasu producenci akcesoriów prezentują produkty wspierające ładowanie Qi znacznie chętniej.
To oczywiście prawda, że ładowanie indukcyjne jest wolniejsze niż ładowanie kablem. Widzę tu jednak analogię do słuchawek Bluetooth, w tym AirPodsów od Apple’a - nie grają one tak dobrze, jak słuchawki na kablu, ale rekompensują gorszą jakość dźwięku i wysoką cenę… wygodą. Wizja przyszłości bez kabli w ogóle, do której powoli zmierzamy, jest kusząca.
Droga ku niej jest za to wyboista.
Apple nieco skrewił. AirPower, czyli jedna duża ładowarka bezprzewodowa do iPhone’a, Apple Watcha i niewydanej jeszcze nowej wersji słuchawek AirPods, zapowiedziana została ponad rok temu. Miała trafić do sprzedaży „w 2018 roku”. Tymczasem słuch po niej zaginął, a czas leci. Na szczęście posiadacze iPhone’ów nie zostali na lodzie i mogą z modułu Qi skorzystać.
Apple podczas konferencji, na której prezentowany był iPhone X, zaproponował klientom, by w oczekiwaniu na AirPower przyjrzeli się produktom jego partnerów. Jednym z takich przedsiębiorstw jest Mophie. Firma tworzy różne akcesoria do urządzeń Apple’a od lat i już w 2017 roku można było nabyć bezprzewodową ładowarkę tej marki zaprojektowaną z myślą o telefonach Apple’a.
Od tego czasu oferta Mophie się rozrosła. Ponieważ od razu po premierze iPhone’a X nie zainteresowałem się tego typu akcesoriami, to po debiucie iPhone’a XS postanowiłem się tej technologii wreszcie przyjrzeć. Narzeczona zresztą też ma już iPhone’a ładowanego bezprzewodowo, więc przetestowałem w domu i poza nim od razu nie jedną ładowarkę, a cały zestaw akcesoriów wspierających Qi.
Ładowarki bezprzewodowe Mophie od razu polubiłem.
Podstawowy produkt w ofercie firmy, który był promowany jako jedna z ładowarek dedykowanych pierwszym iPhone’om ładowanym bezprzewodowo, to Mophie Wireless Charging Base. Mata, na której kładzie się telefon, jest płaska i okrągła. Jej średnica to około 10 cm. Na powierzchnię naniesiono okrąg z gumy - telefon leży dzięki temu stabilnie i nie zsuwa się.
Mophie Wireless Charging Base ładuje iPhone’y z mocą 7,5 W. Prąd co prawda uzupełniany jest wolniej niż z ładowarki kablowej od iPada, ale za to szybciej niż z tej, którą Apple dorzuca do pudełka z telefonami (daje ona moc zaledwie 5 W). Warto też dodać, że telefony marki Samsung są w stanie z ładowarki Mophie wycisnąć moc 10 W - ale to nie wina producenta ładowarki, tylko ograniczeń Apple’a.
W macie ładującej nie zabrakło natomiast diody sygnalizującej rozpoczęcie procesu ładowania. Dzięki temu po odłożeniu telefonu na matę nie trzeba go odblokowywać, by się upewnić, że ładowanie faktycznie się rozpoczęło. Po kilku tygodniach testów mogę stwierdzić, że ładowarka działa dokładnie tak, jak powinna, ale mimo wszystko mam do tego produktu kilka uwag.
W pudełku z Mophie Wireless Charging Base znalazła się jednoczęściowa ładowarka sieciowa.
Nie byłoby to problemem, gdyby nie fakt, że kabel wyposażono w autorskie złącze. Maty ładującej nie da się tym samym podpiąć bezpośrednio do portu USB, ani nawet zamienić przewodu na model w innym kolorze, który mniej rzucałby się w oczy na blacie biurka czy na szafce nocnej.
Może się też okazać, że przewód od ładowarki Mophie Wireless Charging Base okaże się zbyt krótki, by postawić ją w dogodnym miejscu bez przedłużacza. Po zgubieniu ładowarki dosztukowanie kolejnej sztuki będzie zaś dużo bardziej problematyczne niż wymiana kabla. Na szczęście firma ma w swojej ofercie inne produkty.
Jednym z nich jest Mophie Charge Steam Pad+.
Oba modele różnią się między sobą przede wszystkim ładowarką sieciową. Ta od Mophie Charge Steam Pad+ ma wtyczkę do gniazdka z wyjściem USB oraz port microUSB. Dzięki temu można podpiąć ją do zwykłej ładowarki do smartfona lub do portu w komputerze (zarówno do USB, jak i do USB-C) albo do huba USB (np. w monitorze).
Brak autorskiego złącza to dobra decyzja, aczkolwiek jeszcze lepsze od microUSB było Lightning lub USB-C. Jeśli ładowarka miałaby jeden z tych portów, to w razie potrzeby kabel można byłoby wyjąć z ładowarki bezprzewodowej i wpiąć bezpośrednio w urządzenie - iPhone’a (wariant Lightning) lub nawet nowego iPada (wariant USB-C).
Pozwoliłoby to naładować sprzęty dużo szybciej niż przy korzystaniu ze znacznie mniej wydajnej indukcji. Niestety takiego produktu w ofercie Mophie jeszcze nie widziałem. W oczekiwaniu na pojawienie się modelu z portem Lightning lub USB-C przetestowałem za to inną ładowarkę tej marki, którą można nazwać… podróżną.
Mophie Charge Steam Pad Mini trafiła na stałe do mojego plecaka.
Z dwóch mat ładujących Mophie Wireless Charging Base korzystamy z narzeczoną w domu, ale kolejna z ładowarek składających się na zestaw testowy towarzyszy mi teraz podczas podróży służbowych. W modelu Mophie Charge Steam Pad Mini producent zdecydował się również na microUSB, który jest znacznie praktyczniejszy od autorskiego złącza.
Ładowarka ma tylko 6 cm szerokości i 6 cm głębokości, ale aż 2 cm wysokości. Górna część obudowy została za to ścięta pod kątem, dzięki czemu położony na niej telefon jest lekko nachylony i łatwiej sprawdzić na nim np. treść ostatniego powiadomienia. Na szczęście dzięki wykończeniu z gumy smartfon się z niej nie zsuwa.
Mophie Charge Steam Pad Mini ma bardzo małe gabaryty i chętnie zabieram ją na wyjazdy. Niestety jej maksymalna moc to tylko 5 W - niezależnie od marki urządzenia, które się na niej ładuje. Z tego powodu telefon na tej ładowarce ładuję nocami. W ciągu dnia, gdy przychodzę na chwilę do hotelu się przebrać i czas mnie goni, posiłkuję się kablem.
W biegu korzystam natomiast od kilku tygodni z powerbanków wspierających Qi.
W plecaku cały czas noszę powerbanka Mophie Powerstation USB-C XXL, który pozwala mi nie tylko naładować szybko iPhone’a, ale również podładować MacBooka. Jest on jednak zbyt masywny, by zabierać go ze sobą w kieszeń, gdy wybieram się po całym dniu poza domem na kolację. Znacznie lepiej sprawdza się wtedy Mophie Charge Stream Powerstation Wireless.
Podpinanie w biegu kabla z jednej strony do powerbanka, a z drugiej strony do telefonu, to karkołomne zadanie. Zwisający kabel utrudnia też robienie zdjęć i prowadzenie rozmów. Na szczęście dzięki wsparciu dla ładowania bezprzewodowego mogę o tym zapomnieć. Teraz wystarczy, że nacisnę przycisk na obudowie powerbanka i przyłożę do niej telefon.
To rozwiązanie genialne w swej prostocie.
Mophie Charge Stream Powerstation Wireless ma przy tym gumowe wykończenie, więc nie obawiam się o to, że porysuję obudowę telefonu. Zbiera co prawda przez to wszelkie paprochy i okruchy, a powerbanka wyczyścić do końca nigdy mi się nie udało, ale pogodziłem się z tym. Po raz kolejny wygoda jest dla mnie ważniejsza niż pewne niedogodności.
Akumulator w urządzeniu ma pojemność 6040 mAh, a w obudowie znalazł się też moduł Qi. Mimo to Powerstation Wireless mierzy jedynie 11,3 cm x 6,7 cm x 1,7 cm. W ofercie producenta dostępna jest też ładowarka Powerstation Wireless XL o nieco większych gabarytach - 12,7 cm x 6,9 cm x 2 cm. Ogniwo w tym modelu jest w stanie pomieścić aż 10000 mAh.
W obu powerbankach ładowanie bezprzewodowe odbywa się z mocą 5 W.
Na szczęście w obudowie jest też dodatkowy port USB, który potrafi dostarczyć za to moc 10 W. Dzięki niemu można jednocześnie podładować telefon przez Qi i np. zegarek, słuchawki albo dowolne inne małe urządzenie elektroniczne za pomocą kabla. Ładunek w powerbanku uzupełnia się natomiast przez port USB-C. Nie daje on jednak prądu - trzech urządzeń naraz tymi akcesoriami więc się nie naładuje.
Po przetestowaniu obu modeli Powerstation Wireless zdecydowałem się nosić ze sobą na co dzień mniejszą wersję. Uznałem, że będzie wygodniejsza - i tak noszę w plecaku jeszcze większego powerbanka do ładowania MacBooka i Nintendo Switcha. Czekam też z niecierpliwością na model, który połączyłby największe zalety obu powerbanków Mophie, z których korzystam teraz naprzemiennie: ładowanie Qi i port USB-C PD.
A jeśli byłbym kierowcą, to z pewnością pomyślałbym o zakupie bezprzewodowej ładowarki do auta.
Posiadaczem czterokołowego pojazdu jednak nie jestem, więc ostatnią ładowarkę z zestawu testowego - Mophie Charge Stream Vent Mount - testowałem w samochodzie znajomego. To znacznie wygodniejsze rozwiązanie od typowych uchwytów samochodowych. Po włożeniu telefonu i odpaleniu nawigacji nie trzeba celować kablem w port. Podobnie jak inne produkty z tej rodziny, ładuje iPhone’a z mocą 7,5 W.
Przyznam jednak, że tak jak ładowanie bezprzewodowe z powerbanków i różnych wersji ładowarek było naprawę wygodne, tak nie mogę się doczekać, aż będzie… nieco szybsze. Oczywiście ładowarki ze wsparciem technologii Qi to świetny dodatek do samochodu i na szafkę nocną, ale i tak zestawu kabli z domu się w przewidywalnej przyszłości nie pozbędę.
Maty ładujące nie zastąpią mi też klasycznej stacji dokującej.
Po położeniu telefonu na płaskiej ładowarce indukcyjnej nie widzę, co wyświetla się na ekranie. Nie mogę podejrzeć od razu treści powiadomień. Z tego względu podczas pracy wolę telefon umieszczać na zwykłej stacji dokującej. Stoi ona w takiej odległości, że muszę się do niej nachylić, by stuknąć w ekran. Aby dobrze zadziałało wtedy Face ID, iPhone musi stać niemal prostopadle do blatu biurka.
W ofercie firmy Mophie widziałem oczywiście podstawkę Charge Stream Desk Stand, która w połączeniu z ładowarką Mophie Wireless Charging Base byłaby w stanie zastąpić mi pod tym względem klasycznego docka. Inne firmy produkują ładowarki o innej konstrukcji - ale ustawienie telefonu w pionie nie rozwiązuje i tak wszystkich problemów. Pozostaje jeszcze kwestia zgrywania danych.
Tak jak z iPhone’a podłączonego do stacji dokującej zgram szybko filmy, tak przy ładowarce indukcyjnej musiałbym zdać się na sieć bezprzewodową. Nawet router z Wi-Fi ac nie pozwala na tak szybki transfer, jak kabel. Niemniej jednak będę śledził rozwój ładowania bezprzewodowego. Nie mam żadnych wątpliwości, że jest to technologia przyszłości, która kiedyś kable wygoni z naszego życia całkowicie.