Prawie jak Battlefield. Do trybu multiplayer w Call of Duty: WWII zawitały bitwy powietrzne - recenzja
The War Machine to drugie płatne DLC do drugowojennego Call of Duty: WWII. Dzięki niemu gracze po raz pierwszy mają okazję toczyć powietrzne bitwy wysoko nad Sycylią. Nie spodziewajcie się jednak doświadczenia na miarę Battlefielda.
![Prawie Battlefield. Do multi w Call of Duty: WWII zawitały bitwy powietrzne](/_next/image?url=https%3A%2F%2Focs-pl.oktawave.com%2Fv1%2FAUTH_2887234e-384a-4873-8bc5-405211db13a2%2Fspidersweb%2F2018%2F04%2FCall-of-Duty-WWII-The-War-Machine-33-e1524513128488.jpg&w=1200&q=75)
Czym się różni Battlefield od Call of Duty? Poprawnych odpowiedzi jest masa, ale wszystko rozbija się o jeden element - skalę. Sieciowa strzelanina DICE zawsze cechowała się otwartymi polami bitew do 64 graczy, po których porusza się piechota i ciężkie pojazdy. Nad ich głowami latają samoloty i helikoptery, a rzekami oraz morzami płyną różnej maści łodzie. Wszystko to jednocześnie, symulując wojnę na wielką skalę.
Call of Duty jest z kolei niezwykle kontaktowe. Gracze muszą być cały czas w ruchu, ścierając się w ciasnych korytarzach, na mapach pozbawionych bezpiecznych miejsc. Zaledwie 16 graczy toczy ze sobą bitwy na krótki i średni dystans, bez możliwości swobodnego wykorzystywania pojazdów. Albo biegasz i strzelasz, albo masz przeciwnika zaraz na swoich plecach. Gra jako snajper, zwiadowca czy technik jest w zasadzie niemożliwa.
Jeżeli od dłuższego czasu marzyły się wam pojazdy w Call of Duty, DLC The War Machine daje tego namiastkę.
Po raz pierwszy od czasów Call of Duty 2 gracze mogą dowolnie sterować maszynami na mapach wieloosobowych. Jeżeli jednak sądzicie, że nowy CoD jest teraz jak Battlefield, od razu muszę was wyprowadzić z błędu. Powietrzne bitwy to tylko krótki wycinek nowej misji sieciowej w trybie Wojna. Wojnami są wieloosobowe scenariusze, w których dwie grupy graczy dzielą się na atakujących i broniących. Fragi przestają mieć tutaj znaczenie, a najważniejsze staje się wypełnianie rozkazów.
Wraz z dodatkiem The War Machine do Call of Duty: WWII trafia nowa Wojna - Operation Husky. Scenariusz został podzielony na trzy etapy - atak/obronę na nazistowską siedzibę, atak/obronę centrali radiowej, a następnie ostateczną bitwę powietrzną. Oczywiście wcale nie musi do niej dojść - jeżeli atakujący nie poradzą sobie z dwoma pierwszymi etapami, samoloty nawet nie podrywają się z ziemi.
Gdy dochodzi do starcia nad Sycylią, graczowi towarzyszy mieszanka radości oraz rozczarowania.
Radości, bo ostatnia faza nowej Wojny to coś naprawdę odświeżającego. Możliwość pilotowania alianckiego lub niemieckiego myśliwca z okresu drugiej wojny światowej jest czymś diametralnie innym. Każdy moment, w której chociaż na moment znika lufa trzymanego karabinu, jest dla gracza szukającego nowości na wagę złota. Trwające nie więcej niż kilka minut starcie jest to kreatywne zwieńczenie trybu, w którym liczba zabójstw i zgonów nie ma większego sensu.
Niestety, już podczas pierwszego lotu odkryjecie, że powietrzne bitwy w Call of Duty: WWII są bardzo, bardzo grubo ciosane. Zapomnijcie o zaawansowanych manewrach unikowych. O przeciążeniu. O wykorzystaniu klap, oślepianiu pod światło i tak dalej. Powietrzna walka nad Sycylią jest prosta jak budowa cepa. Lecisz. Prujesz z karabinu. Zabijasz. Gdy masz kogoś na ogonie, jesteś w zasadzie martwy. Bez znajomych z mikrofonami tworzenie ciekawych zagrań jest w zasadzie niemożliwe.
Rozczarowująca jest także arena podniebnych zmagań. Polecisz odrobinę za nisko albo odrobinę za wysoko i już rozpoczyna się odliczanie. Mija sześć sekund i bum - twój samolot zamienia się w stertę poskręcanych szczątków. Niejasne granice oraz ciasna arena sprawiają, że walka jest intensywna i ciągła. Uczestnicząc w niej czułem się jednak jak mysz w klatce. Niestety, War Thunder to zdecydowanie nie jest. Chociaż i tak można pogratulować twórcom tej próby radykalnego odświeżenia trybów wieloosobowych.
The War Machine to coś więcej niż nowa Wojna. W pakiecie są trzy mapy wieloosobowe oraz mapa Zombies.
Niestety, wszystkie nowe areny do sieciowych zmagań zostały stworzone z myślą o starciach na bliskie oraz średnie odległości. Lekkim odstępstwem od tej reguły jest przepiękna Dunkierka, na której obszar samej plaży to jedna z bardziej otwartych przestrzeni, jakie widziałem grając w Call of Duty: WWII. Najbardziej spodobał mi się jednak kolorowy, charakterystyczny Egipt, który znajduje się na granicy realizmu oraz wymyślnych aren w stylu Unreal Tournamenta.
Pozornie ciekawa wydaje się nowa mapa dla trybu Zombies. Gracz trafia do samego Berlina. Gdy w mieście wybucha epidemia zombie, stolica nazistów jest już oblegana przez ZSRR. Niestety, Berlin wydaje się ciekawym miejscem wyłącznie na pierwszy rzut oka. W praktyce nowa arena prezentuje się bardzo nijako - wszędzie znajdują się ruiny, zniszczone budynki i ciasne korytarze. Grając w nowe Zombies czułem, jak gdybym przerabiał to miejsce setki razy w poprzednich miesiącach i latach.
The War Machine jest ciekawe, ale to nie przełomowy dodatek, dla którego kupuje się podstawową wersję gry. Kilkuminutowe starcia w powietrzu to za mało, aby przyciągnąć z powrotem do tytułu masę graczy. Równie dobrze można je zobaczyć na YouTube. Widząc jedną potyczkę nad Sycylią, widziałeś je wszystkie.