Prawie jak Battlefield. Do trybu multiplayer w Call of Duty: WWII zawitały bitwy powietrzne - recenzja
The War Machine to drugie płatne DLC do drugowojennego Call of Duty: WWII. Dzięki niemu gracze po raz pierwszy mają okazję toczyć powietrzne bitwy wysoko nad Sycylią. Nie spodziewajcie się jednak doświadczenia na miarę Battlefielda.
Czym się różni Battlefield od Call of Duty? Poprawnych odpowiedzi jest masa, ale wszystko rozbija się o jeden element - skalę. Sieciowa strzelanina DICE zawsze cechowała się otwartymi polami bitew do 64 graczy, po których porusza się piechota i ciężkie pojazdy. Nad ich głowami latają samoloty i helikoptery, a rzekami oraz morzami płyną różnej maści łodzie. Wszystko to jednocześnie, symulując wojnę na wielką skalę.
Call of Duty jest z kolei niezwykle kontaktowe. Gracze muszą być cały czas w ruchu, ścierając się w ciasnych korytarzach, na mapach pozbawionych bezpiecznych miejsc. Zaledwie 16 graczy toczy ze sobą bitwy na krótki i średni dystans, bez możliwości swobodnego wykorzystywania pojazdów. Albo biegasz i strzelasz, albo masz przeciwnika zaraz na swoich plecach. Gra jako snajper, zwiadowca czy technik jest w zasadzie niemożliwa.
Jeżeli od dłuższego czasu marzyły się wam pojazdy w Call of Duty, DLC The War Machine daje tego namiastkę.
Po raz pierwszy od czasów Call of Duty 2 gracze mogą dowolnie sterować maszynami na mapach wieloosobowych. Jeżeli jednak sądzicie, że nowy CoD jest teraz jak Battlefield, od razu muszę was wyprowadzić z błędu. Powietrzne bitwy to tylko krótki wycinek nowej misji sieciowej w trybie Wojna. Wojnami są wieloosobowe scenariusze, w których dwie grupy graczy dzielą się na atakujących i broniących. Fragi przestają mieć tutaj znaczenie, a najważniejsze staje się wypełnianie rozkazów.
Wraz z dodatkiem The War Machine do Call of Duty: WWII trafia nowa Wojna - Operation Husky. Scenariusz został podzielony na trzy etapy - atak/obronę na nazistowską siedzibę, atak/obronę centrali radiowej, a następnie ostateczną bitwę powietrzną. Oczywiście wcale nie musi do niej dojść - jeżeli atakujący nie poradzą sobie z dwoma pierwszymi etapami, samoloty nawet nie podrywają się z ziemi.
Gdy dochodzi do starcia nad Sycylią, graczowi towarzyszy mieszanka radości oraz rozczarowania.
Radości, bo ostatnia faza nowej Wojny to coś naprawdę odświeżającego. Możliwość pilotowania alianckiego lub niemieckiego myśliwca z okresu drugiej wojny światowej jest czymś diametralnie innym. Każdy moment, w której chociaż na moment znika lufa trzymanego karabinu, jest dla gracza szukającego nowości na wagę złota. Trwające nie więcej niż kilka minut starcie jest to kreatywne zwieńczenie trybu, w którym liczba zabójstw i zgonów nie ma większego sensu.
Niestety, już podczas pierwszego lotu odkryjecie, że powietrzne bitwy w Call of Duty: WWII są bardzo, bardzo grubo ciosane. Zapomnijcie o zaawansowanych manewrach unikowych. O przeciążeniu. O wykorzystaniu klap, oślepianiu pod światło i tak dalej. Powietrzna walka nad Sycylią jest prosta jak budowa cepa. Lecisz. Prujesz z karabinu. Zabijasz. Gdy masz kogoś na ogonie, jesteś w zasadzie martwy. Bez znajomych z mikrofonami tworzenie ciekawych zagrań jest w zasadzie niemożliwe.
Rozczarowująca jest także arena podniebnych zmagań. Polecisz odrobinę za nisko albo odrobinę za wysoko i już rozpoczyna się odliczanie. Mija sześć sekund i bum - twój samolot zamienia się w stertę poskręcanych szczątków. Niejasne granice oraz ciasna arena sprawiają, że walka jest intensywna i ciągła. Uczestnicząc w niej czułem się jednak jak mysz w klatce. Niestety, War Thunder to zdecydowanie nie jest. Chociaż i tak można pogratulować twórcom tej próby radykalnego odświeżenia trybów wieloosobowych.
The War Machine to coś więcej niż nowa Wojna. W pakiecie są trzy mapy wieloosobowe oraz mapa Zombies.
Niestety, wszystkie nowe areny do sieciowych zmagań zostały stworzone z myślą o starciach na bliskie oraz średnie odległości. Lekkim odstępstwem od tej reguły jest przepiękna Dunkierka, na której obszar samej plaży to jedna z bardziej otwartych przestrzeni, jakie widziałem grając w Call of Duty: WWII. Najbardziej spodobał mi się jednak kolorowy, charakterystyczny Egipt, który znajduje się na granicy realizmu oraz wymyślnych aren w stylu Unreal Tournamenta.
Pozornie ciekawa wydaje się nowa mapa dla trybu Zombies. Gracz trafia do samego Berlina. Gdy w mieście wybucha epidemia zombie, stolica nazistów jest już oblegana przez ZSRR. Niestety, Berlin wydaje się ciekawym miejscem wyłącznie na pierwszy rzut oka. W praktyce nowa arena prezentuje się bardzo nijako - wszędzie znajdują się ruiny, zniszczone budynki i ciasne korytarze. Grając w nowe Zombies czułem, jak gdybym przerabiał to miejsce setki razy w poprzednich miesiącach i latach.
The War Machine jest ciekawe, ale to nie przełomowy dodatek, dla którego kupuje się podstawową wersję gry. Kilkuminutowe starcia w powietrzu to za mało, aby przyciągnąć z powrotem do tytułu masę graczy. Równie dobrze można je zobaczyć na YouTube. Widząc jedną potyczkę nad Sycylią, widziałeś je wszystkie.