Uncharted: Zaginione Dziedzictwo to najlepsza gra akcji, jaką można sobie zafundować w wakacje - recenzja
Są takie momenty w życiu gracza, kiedy masz ochotę zapauzować rozgrywkę i przybić piątkę deweloperowi za doskonałą robotę. W Uncharted: Zaginione Dziedzictwo tych chwil miałem przynajmniej kilka. Pod względem mechaniki, grafiki oraz filmowej narracji to najlepsza gra tegorocznych wakacji.
Wbrew pozorom, Uncharted: Zaginione Dziedzictwo wcale nie było skazane na sukces. Za samodzielny, rozpisany na prawie 10 godzin zabawy dodatek odpowiada nieco inna ekipa niż za Uncharted 4. Niesamowity Neil Druckmann przestał być dyrektorem kreatywnym marki, pracując w czasie powstawania Zaginionego Dziedzictwa nad The Last of Us II. Za sterami projektu stanęli mniej rozpoznawalni pracownicy Naughty Dog, a sama gra początkowo miała być niczym innym jak… Uncharted 5!
Uncharted: Zaginione Dziedzictwo ostatecznie zostało potężnym, wielkim, długim i samodzielnym rozszerzeniem Uncharted 4.
Wraz z nowymi dyrektorami kreatywnymi zmienia się również główny bohater. Producenci dają odpocząć Nathanowi Drake’owi. Zamiast niego gracz steruje Chloe Frazer - zawadiacką kobietą, która zadebiutowała po raz pierwszy w Uncharted 2. Odmiana jest ożywcza, chociaż nie będę ukrywał… Nathan o wiele bardziej przypadł mi do gustu. To po części oczywiste. Scenarzyści mieli aż cztery okazje, aby Drake zaskarbił sobie moją sympatię. Chloe Frazer występuje w butach protagonistki po raz pierwszy. Kobieta ma niezwykle wysoko zawieszoną poprzeczkę.
Producenci dwoją się i troją, aby nadać łowczyni skarbów dodatkowej głębi. Udaje się to w umiarkowany sposób. O wiele lepiej wypada wachlarz jej ruchów oraz ciosów, za sprawą których bohaterka nabiera odrębnej tożsamości. Nathan Drake jest trochę jak barowy zawadiaka. Nieokrzesany. Brutalny. Bezpośredni. Frazer to na jego tle mistrzyni subtelności. Postać wydaje się znacznie bardziej dynamiczna, lekka, nawet zwinna. Jej ciosy są bardziej finezyjne, a ciche eliminacje wydają się naturalne jak śnieg w zimie.
Oczywiście w obu przypadkach cała rozgrywka sprowadza się do tego samego - eksplorowania pięknych lokacji, radzenia sobie z prostymi sekwencjami zręcznościowymi, rozwiązywania łamigłówek, cichego infiltrowania baz wroga oraz zwycięskiego wychodzenia ze strzelanin. Uncharted: Zaginione Dziedzictwo to reprezentant serii pełną gębą. Gdyby dodać kilka godzin rozgrywki, popracować nad głębią bohaterki i wprowadzić jeszcze kilka postaci pobocznych, te „5” spokojnie mogłoby znaleźć się w tytule. Bez cienia przesady. Producenci odwalili kawał naprawdę dobrej roboty.
Uncharted: Zaginione Dziedzictwo jest jak hollywoodzki film akcji. Doskonale nakręcony i złożony.
Oczywiście każda gra dąży do jak największej filmowości. Jednak Uncharted jest na tym polu nie do pobicia. Sposób, w jaki twórcy Zaginionego Dziedzictwa prowadzą narrację, to najwyższa możliwa półka. Wszystko tutaj płynie w doskonałym tempie. Walka, eksploracja, zagadka, znowu walka - akcenty rozgrywki są tak rozłożone, że nie da się nudzić. Samodzielny dodatek to całkowite zaprzeczenie powtarzalnej, schematycznej rozgrywki. Deweloperzy rzucają gracza do sportowego samochodu, wjeżdżają z nim na Circuit de la Sarthe, wciskają gaz do dechy i nie wypuszczają z bolidu do samej mety.
[gallery link="file" ids="584537,584538,584536"]
W tej produkcji nie ma, po prostu nie ma słabego momentu. Chociaż raczej żadna ze scen z Uncharted: Zaginione Dziedzictwo nie przejdzie do historii gier wideo, każda z nich jest zrealizowana na nieprzyzwoicie wysokim poziomie. To jeden z tych niewielu tytułów, podczas ogrywania których mówisz pod nosem „-cholera, ale to jest dobre”. Może nie tak epickie jak Uncharted 4, ale wciąż piekielnie przyjemne. W Zaginionym Dziedzictwie brakuje pewnego niemożliwego do przewidzenia geniuszu Druckmanna, ale to i tak poziom wyżej od znamienitej większości gier akcji. Albo dwa poziomy.
Jest jednak obszar, w którym Uncharted: Zaginione Dziedzictwo wydaje się lepsze nawet od Uncharted 4. To architektura lokacji. Twórcy z Naughty Dog już wcześniej eksperymentowali z kilkoma drogami do celu, a także odnogami prowadzącymi do sekretów i bonusów. W Zaginionym Dziedzictwie ten trend jedynie postępuje. Współczesne Indie pochłonięte fikcyjną wojną domową uginają się od uliczek, placyków i dachów, które można zwiedzić. Otwartość świata to naturalna konsekwencja rozwoju technologii i dobrze, że mistrzowie narracji z Naughty Dog to rozumieją. Kierunek jest odpowiedni.
W decyzji o zakupie samodzielnego dodatku może bardzo pomóc świetny tryb wieloosobowy.
Ten został żywcem wyjęty z Uncharted 4, a następnie poszerzony o elementy Zaginionego Dziedzictwa. Ktoś może zarzucić, że twórcy idą tym samym na łatwiznę, ale zupełnie się z tym nie zgadzam. Wymyślanie koła na nowo jest bez sensu, gdy ma się pod ręką naprawdę dobrą sieciową rozgrywkę. Multi w Uncharted 4 było zaskakująco udane. Miło, że dostęp do niego zyska każdy, kto zdecyduje się na zakup samodzielnego dodatku. To biznesowa decyzja, na której skorzystają zarówno producenci, jak i sami gracze.
Co do graczy, ci na pewno będą zadowoleni długością Uncharted: Zaginione Dziedzictwo. Samodzielny dodatek pokonałem w około 8 - 9 godzin. Jak na rozszerzenie dla filmowej gry akcji, to bardzo dobry wynik. Wiele podstawowych wersji gier w pełnej cenie oferuje znacznie krótszą zabawę. W przypadku Zaginionego Dziedzictwa stosunek ceny do zawartości jest bardzo, bardzo rozsądny. Zwłaszcza dla tych posiadaczy PlayStation 4, którzy mogą liczyć na rabat wynikający z posiadania rozszerzonej edycji Uncharted 4.
Największe zalety:
- Niezwykle wysoki poziom z Uncharted 4 został zachowany
- Grafika zwala z nóg
- Od 8 do 10 godzin to świetny wynik jak na dodatek
- Rozszerzenie nie wymaga podstawowej wersji gry, opowiada o odrębnej przygodzie
- Jeszcze więcej względnie otwartych lokacji
- Multiplayer z Uncharted 4 został wciśnięty w dodatek
Największe wady:
- Moje serce pozostaje przy Nathanie Drake'u
- Brakuje epickiej sceny, która przeszłaby do historii gier wideo
- Towarzysze broni czasami szaleli
Wyruszając w podróż do pięknych, egzotycznych oraz niebezpiecznych Indii nie można czuć się nabitym w butelkę. Biuro podróży Naughty Dog & Spółka jest niezmiennie warte polecenia.