Nie, nie jechałem koleją magnetyczną w Chinach. Ja nią pędziłem
Nic nie wskazuje na to, żeby ten przejazd pociągiem był w jakikolwiek sposób odmienny od tysięcy innych, odbywających się właśnie na świecie. Ziewający lub wpatrzeni w ekrany smartfonów pasażerowie późnowieczornego kursu, siedząc na mizernej jakości fotelach pokonują po prostu dystans od jednej stacji do drugiej. Wszystko wydaje się całkowicie zwykłe, normalne. Do czasu, kiedy spojrzymy na mocno wyeksponowany prędkościomierz, który uświadamia nam, że poruszamy się z prędkością… ponad 300 km/h.
Aż 300 km/h i zaledwie 300 km/h. Aż, bo to i tak o wiele więcej, niż są w stanie zaoferować nam pociągi chociażby w Polsce. Zaledwie, bo maksymalna prędkość możliwa do uzyskania przez ten pociąg to około 500 km/h w warunkach testowych, natomiast w normalnym użytkowaniu wynik ten jest niższy o około 60 km/h.
Co najciekawsze, szanghajski Transrapid, bo o nim właśnie mowa, oferuje… różne prędkości w różnych porach dnia. Chińska kolej magnetyczna (wykonana przez niemiecką firmę za miliardy yuanów) funkcjonuje w 5 własnych ministrefach czasowych. Rankiem, od 7 do niemal 9 rozpędza się do 300 km/h. Od 9 do prawie 11 wciska w fotel z prędkością 430 km/h, żeby między 11 a 15 znów zwolnić do 300 km/h. Od 15 przez niecałą godzinę znów przyspiesza do 430 km/h, aby pod koniec dnia, między 16 a 21:42 znów „snuć się” z 300 km/h na liczniku. Dwa ostatnie kursy dodatkowe, o 22:15 i 22:40 utrzymują tę samą prędkość.
Zmienna jest także częstotliwość odjazdów - rankiem pociąg rusza z jednej ze swoich dwóch stacji co 20 minut, w szczycie kursuje co 15 minut, a po 19 wraca do 20-minutowych interwałów.
Mi niestety udało się trafić na najwolniejszy przejazd, gdzie wskaźnik ledwo przekraczał 300 km/h, choć i tak będzie to doświadczenie, które trudno zapomnieć. Nawet pomimo tego, że wszystko zdawało się działać przeciwko Transrapidowi, czyniąc całą podróż raczej normalną.
Pomijając bowiem samą prędkość, wszystko wydaje się tu bowiem takie… absolutnie zwyczajne. Możliwe, że nie przed każdym wejściem na peron nasz bagaż jest szczegółowo prześwietlany, ale w końcu jedziemy na lotnisko - jakieś procedury bezpieczeństwa muszą być.
Po krótkim sprawdzeniu bagażu lądujemy w końcu tuż przed oczekującym na nas pociągiem. Bilet w jedną stronę kosztuje 50 yuanów, czyli mniej więcej 30 zł. Sporo, jak na przejazd pociągiem, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę długość trasy. W przypadku Transrapida to zaledwie 30 km. Z drugiej strony, to bardzo niewiele, jeśli brać pod uwagę to, co zyskujemy. Na drugim końcu dwustacyjnej trasy możemy znaleźć się, w zależności od prędkości w danej godzinie, w ciągu mniej niż 10 minut. Podróż z tego samego miejsca samochodem lub busem, przez wiecznie zakorkowane szanghajskie drogi szybkiego ruchu, zajęłaby kilkukrotnie więcej czasu. Zatrzymujące się co chwila metro też nie byłoby w stanie zaoferować tak komfortowej podróży.
Wchodzimy do wnętrza pociągu z przyszłości i tu… drobne rozczarowanie. Po raz kolejny okazuje się, że ten rozwijający kosmiczne prędkości pociąg wygląda w środku całkowicie zwyczajnie. Gdyby ktoś dołożył na fotelach białe „zagłówki” z logo PKP, mógłbym przez chwilę pomyśleć, że to nie trasa na lotnisko Pudong, a np. w Rudawy Janowickie.
Szybko zostawiamy bagaż w wyznaczonym miejscu na końcu każdego z wagonów i zajmujemy miejsca. Nadal jest absolutnie zwyczajnie. Dwie kolumny po trzy rzędy umiarkowanie wygodnych foteli, okrytych najzwyklejszą, niespecjalnie dobrze dopasowaną tkaniną, ciągną się wzdłuż raczej burych ścian pociągu. Nad nami, jak to zwykle bywa, miejsce na mniejszy bagaż. Stoliczków brak - w końcu komu mogą się przydać podczas trwającej kilka minut podróży? Na szczęście miejsca na nogi jest całkiem sporo, więc można odprężyć się po całodniowej wędrówce po przytłaczających ulicach Szanghaju.
Ruszamy, i właśnie - można byłoby spodziewać się, że przyspieszenie do 300 km/h, czy nawet sama jazda z taką prędkością, wciśnie człowieka w fotel i nie pozwoli mu wyjść z niego aż do pełnego zatrzymania. Nic bardziej mylnego - prawdę mówiąc, zajęty fotografowaniem foteli i innych elementów wyposażenia pociągu, praktycznie przegapiłem moment startu i rozpędzania się pociągu. Ot, po prostu ruszył, tak jak rusza każdy inny pociąg na świecie.
Do tego ruszył dość powoli - rozpędzenie się do maksymalnych dla danej godziny 300 km/h zajmuje mu „aż” ponad 2 minuty. Nie ma tu żadnego wciskania w fotel - jedynie obraz za sporymi oknami porusza się z coraz większą prędkością. Niestety z racji tego, że o tej godzinie w Szanghaju było już całkowicie ciemno, trudno było zlokalizować jakikolwiek punkt odniesienia, który byłby w stanie zobrazować odpowiednio tę prędkość. Błyskawicznie znikające za nami światła bloków pnących się pod niebo wzdłuż trasy, czy pojawiające się tylko na chwilę sylwetki samochodów pędzących po pobliskich autostradach były jednak na potrzeby chwili całkowicie wystarczające.
Sama podróż przebiegła do samego końca również… całkowicie zwyczajnie. Magnetyczna kolej nie okazała się przesadnie cicha - nie było głośno, może i nawet było ciszej niż w zwykłym pociągu, ale też nie można mówić o absolutnej ciszy. Wątek akustyczny, jak podają liczne źródła, ma być raczej istotny dla obiektów i osób znajdujących się na zewnątrz pociągu, niż w jego wnętrzu. Co w takich gigantycznych metropoliach jak Szanghaj może mieć spore znaczenie.
Można było natomiast bez większych problemów przemieszczać się po jadącym z taką prędkością pociągu, nie musząc co chwila łapać się foteli innych pasażerów. Nie było idealnie „gładko”, ale tu czuć było różnicę między „maglevem” a zwykłym pociągiem.
I nim się człowiek obejrzy, błyskawiczna przejażdżka kończy się informacją o tym, że stacja docelowa została osiągnięta. W autobusie siedziałbym jeszcze dobre 20-30 minut, tutaj - wysiadam prosto na lotnisko, dodatkowy czas mogąc spędzić jak mi się tylko podoba. Właśnie za to prawdopodobnie płaci się więcej w kasie biletowej Transrapida - za oszczędność czasu.
Niestety minie jeszcze sporo czasu, zanim podobne pociągi umożliwią równie szybką podróż po innych częściach świata, albo chociażby do innych części Chin. Owszem, plany rozbudowy istnieją, ale jak na razie trasa na lotnisko lub z lotniska jest jedną z niewielu na naszym globie, a do tego najdłuższą, z jakiej można skorzystać.
Można przy tym zadać dziś inne pytanie - nie „kiedy”, a „czy w ogóle”. Pomimo niewątpliwych zalet, takich jak wysoka prędkość, niższe koszty utrzymania linii, mniejsze zużycie energii czy niższy poziom generowanego hałasu, kolej magnetyczna ma też ogromne wady. Przede wszystkim astronomiczny jest koszt budowy odpowiedniej infrastruktury i zakupu pociągów. Zaledwie 30-kilometrowy odcinek szanghajski kosztował rząd Chin ponad miliard dolarów.
Możliwe więc, że - mając tańsze, bardziej „klasyczne” wyjścia - mało który kraj zdecyduje się ostatecznie na kolej magnetyczną. Choć pomarzyć o trwającej nieco ponad godzinę podróży z Warszawy do Wrocławia zawsze można…