REKLAMA

Monsieur, selfie stick? Czyli o najpopularniejszej pamiątce z wakacji w Paryżu

Miasto artystów, zakochanych i… kijków selfie. Tak właśnie wygląda Paryż w 2015 roku. Właśnie wróciłem z tygodniowego urlopu, który spędziłem w tym mieście i z przerażeniem stwierdzam, że selfiestick jest popularniejszy od samej wieży Eiffla. Przypadkiem odkryłem też idealny zestaw fotograficzny na wakacje.

Monsieur, selfie stick? Czyli o najpopularniejszej pamiątce z wakacji w Paryżu
REKLAMA
REKLAMA

Ostatni raz byłem w Paryżu 13 lat temu, a wiec na długo przed rewolucją mobilną. Ba, było to w czasach, kiedy aparaty cyfrowe dopiero zaczynały wchodzić pod strzechy. Zdjęcia z tego wyjazdu są jednymi z ostatnich, które wykonałem na kliszy z przymusu, a nie z czystej chęci.

13 lat temu najpopularniejszą pamiątką z Paryża była miniaturka wieży Eiffla. Dziś jest to selfiestick

Przez te 13 lat w Paryżu z jednej strony zmieniło się niewiele, a z drugiej, całkiem sporo. Wszystkiego jest jakby więcej. Kolejki do zabytków jeszcze bardziej się wydłużyły, ceny w restauracjach poszybowały w górę, a tłum żądny zobaczyć Mona Lisę w Luwrze jest przepotężny.

Tak jak i w większości turystycznych destynacji, tak i w Paryżu trwa w najlepsze moda na selfie. A te najłatwiej jest wykonać przy użyciu specjalnego kijka. Tego trendu nie mogli przeoczyć lokalni handlarze uliczni, którzy obecnie sprzedają tylko dwie (dosłownie!) rzeczy: miniaturki wieży Eiffla i kijki selfie. Przy czym tych pierwszych prawie nikt nie kupuje, a kijek selfie ma niemal każdy.

„Monsieur, selfie stick?”

To chyba najpopularniejsze hasło, jakie słyszałem spacerując w centrum Paryża. Przy każdej atrakcji turystycznej czarnoskórzy sprzedawcy oferują kijki selfie dosłownie co 100 metrów. Na szczęście nie są tak nachalni, jak ich arabscy koledzy/konkurenci.

Kijki są kusząco tanie, bo kosztują tylko 5 euro za sztukę. To chyba ten fakt świadczy o ich popularności. Na każdym kroku widać nad głowami tłumu charakterystyczne teleskopowe konstrukcje zwieńczone smartfonem. I nie ma godziny, bo komuś smartfon nie spadł z kijka prosto na ziemię.

Wbrew pozorom korzystają z nich nie tylko azjatyckie nastolatki, ale i osoby w podeszłym wieku. Kiedy małe dziecko robiło ujęcie całej rodziny selfie stickiem, jego mama z nieukrywaną radością stwierdziła, że to coś genialnego. Kijek selfie łączy pokolenia!

Kijek selfie to abstrakcja, ale fotografia mobilna już nie

Z roku na rok z pewnym niedowierzaniem obserwuję tempo, z jakim smartfony zastępują tradycyjne aparaty w dłoniach turystów. Każde kolejne wakacje i każdy wyjazd utwierdzają mnie w przekonaniu, że aparaty są spychane w coraz odleglejszą niszę.

Do tej pory nie godziłem się z takim stanem rzeczy, dźwigając dzielnie torbę foto, w której miałem aparat z kilkoma obiektywami. W tym roku jednak po raz pierwszy dołączyłem do grona mobilnych wakacyjnych pstrykaczy… choć na razie tylko jedną nogą. Zrozumiałem, że fotografowanie smartfonem nie musi być równoznaczne z byciem fotograficznym ignorantem. Przewaga smartfona wynika z chłodnej kalkulacji. To się po prostu opłaca – i to na różnych płaszczyznach.

Nie wyobrażam sobie wyjazdu bez aparatu

Dla osoby związanej z fotografią nawet stricte wakacyjny wyjazd nie może obyć się bez zdjęć. Podczas całodniowych spacerów wydarza się tyle rzeczy, że zwariowałbym żyjąc ze świadomością, że nie mogłem ich uwiecznić. Mimo wszystko aparat zawsze jest problemem. Każde wyjście to dylemat – zoom, czy dwie stałki? A może „spacerzoom” z jedną stałką? I czy dziś będzie mi potrzebny filtr polaryzacyjny? A co z zapasowym akumulatorem?

Choć z czasem u świadomego fotografa na wakacjach ilość sprzętu maleje, to dylematy pozostają. Kilka lat temu zabierałem z sobą minimum 3 obiektywy, kilka filtrów, statyw i masę niepotrzebnych drobiazgów. Na wyjazd do Paryża wziąłem ze sobą tylko bezlusterkowca Fujifilm z dwoma obiektywami: uniwersalnym i dość jasnym zoomem 18-55mm f/2.8-4.0 i jasną stałka 35mm f/1.4. W praktyce jednak zabierałem z sobą tylko jedno szkiełko, a drugie zostawało w wynajętym mieszkaniu.

Przed wyjazdem myślałem, że będzie to sytuacja idealna. Aparat z jednym szkiełkiem w małej torbie foto to przecież lekki, mały, a przy tym bardzo funkcjonalny zestaw. Tyle tylko, że w zderzeniu z dziesięciogodzinnym zwiedzaniem i z temperaturami rzędu 36 stopni, fotograficzne aspiracje nagle wyparowują. Przeszkadza wszystko – konieczność zdejmowania dekielka, ustawianie parametrów ekspozycji, a nawet głupia zmiana ogniskowej, do której trzeba zaangażować drugą rękę.

I w ten oto sposób z każdym kolejnym dniem coraz mniej fotografowałem aparatem, a coraz więcej smartfonem.

Mając w kieszeni Samsunga Galaxy S6 byłem zachwycony jakością zdjęć, a jednocześnie niepewny, czy będą one wyglądać równie spektakularnie na skalibrowanym monitorze, co na przesyconym i diabelsko ostrym wyświetlaczu Super AMOLED. Jak wyszło porównanie zdjęć ze smartfona w stosunku do aparatu – opowiem w następnym wpisie. Teraz chcę się skupić na wygodzie, która jest miażdżąca w przypadku smartfona.

Wiem, że Samsung Galaxy S6 to obecnie high-end, na który nie każdy może (bądź chce) sobie pozwolić. Tyle tylko, że jako fotograf zacząłem się zastanawiać nad sensem inwestowania w kolejne obiektywy. Zamiast kupować kolejne szkło, może lepiej jednak zainwestować w dobry, fotograficzny smartfon? Za 2200 zł można mieć już bardzo przyzwoity „wakacyjny” obiektyw, bądź można kupić całego smartfona ze świetnym aparatem. Okazuje się, że w warunkach wakacyjnych ten drugi wcale nie musi odbiegać jakością zdjęć, a zyskuje czymś bezcennym: brakiem irytacji. Bo nic nie irytuje tak, jak ciągłe zmiany obiektywu.

W ten sposób doszedłem do idealnego zestawu wakacyjnego dla wymagającego fotografa. Jest to fotograficzny smartfon i malutki aparat z jeszcze mniejszą stałką. Ten pierwszy posłuży do ogólnych ujęć, a ten drugi pozwoli łapać detale, robić portrety i fotografować wieczorem i w nocy. To idealny zestaw na rok 2015. Wszystko jednak wskazuje na to, że w 2016 lub w 2017 roku wystarczy nam tylko foto-smartfon.

Przy okazji mam zagadkę

REKLAMA

Połowa zdjęć w tekście pochodzi ze smartfona (Samsung Galaxy S6), a połowa z dedykowanego aparatu (Fujifilm X-E1 z obiektywem 18-55mm f/2.8-4.0). Dane EXIF celowo wyciąłem ze zdjęć. Kadry pochodzą wprost z aparatów i nie były w żaden sposób obrabiane. Sprowadziłem je tylko do wspólnych proporcji i zmniejszyłem. Czy jesteś w stanie rozpoznać zdjęcia ze smartfona?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA