Najlepsza polska gra w historii. Wiedźmin 3: Dziki Gon - obszerna recenzja Spider's Web
Miarowy stukot kopyt przerywało jedynie pochrząkiwanie wieprza z pobliskiej zagrody. Nieopodal bawiły się dzieci, a kobieta w tle skubała pierze. Słońce zachodziło, przepuszczając ostatnie promienie światła przez korony drzew i sitowie dachów. Brzózki delikatnie powiewały na wietrze, zwiastując nadchodzącą burzę. Dobry Boże, jaki Wiedźmin 3: Dziki Gon jest przepiękny!
Napisanie pełnej, kompletnej recenzji trzeciego Wiedźmina to jak walka ze sztormami przy wyspach Skellige. Próbować można, ale próżny to trud i zbędne znoje. Dziki Gon to ogrom składowych, wielki świat i mnóstwo smaczków do wychwycenia. Opisanie wszystkiego zamieniłoby prywatne wrażenia w esej na który życia nie starczy. Postanowiłem więc skupić się na elementach, które najbardziej rozkochały mnie w sobie i które najmniej przypadły do mojego gustu.
Wiedźmin 3: Dziki Gon – na czym grałem, ile czasu i w jaki sposób.
Pierwszy grywalny egzemplarz Dzikiego Gonu dotarł do mnie wraz z końcówką kwietnia. Była to edycja dla konsoli PlayStation 4 i to na niej opieram większość swoich wrażeń. Długo wyczekiwana gra została mi dostarczona w wersji 1.00. Warto jednak dodać, że nawet przez te 20 dni od rozpoczęcia przygody mistrzowie z CDP RED wciąż pracują nad kodem i go ulepszają.
Z Dzikim Gonem spędziłem ponad 70 godzin. Zdążyłem przejść główny wątek fabularny, większość dodatkowych zadań oraz wszystkie poszukiwania ekwipunku. Odkryłem około 80% mapy i wykonałem około 2/3 wiedźińskich zleceń na potwory. Tyle wystarcza, aby wyrobić sobie o dziele rodaków z CDP RED własne zdanie. To będzie skrajnie pochlebne – Wiedźmin 3: Dziki Gon to jedno z najlepszych cRPG w historii i jednocześnie najładniejsza gra, jaką kiedykolwiek widziałem na konsoli.
Nim jednak przejdę do superlatywów, chciałbym skoncentrować się na łyżce dziegciu w mojej beczce miodu.
Muszę zaznaczyć, że Wiedźmin 3 nie jest żadnym mesjaszem branży gier czy najlepszą produkcją w historii. To „zaledwie” jedno z najlepszych Role-Play z otwartym światem, którego zadania i dialogi po prostu nie mają sobie równych. Gra nie jest idealna. Posiada błędy, babole i wiele pomniejszych niedoróbek.
Co zabolało mnie najbardziej? Początkowo sterowanie daje się ostro we znaki. Ruchy Geralta z Rivii wydają się być ślamazarne i nieporadne. Gdy zacząłem skakać, ledwo powstrzymywałem śmiech. Pod względem gracji Wiedźmin przypominał grubo ciosane kawałki drewna, na których trenują inni łowcy potworów z Kaer Morhen.
Manewry takie jak natychmiastowe zawracanie, chodzenie po przewróconych drzewach czy skruszałych murach wymagają anielskiej cierpliwości. To zdecydowanie nie Assassin’s Creed. Na całe szczęście walka to zupełnie inna para wiedźmińskich kaloszy. Wywijanie mieczem i korzystanie z mocy znaków jest intuicyjne, efektowne i poprawnie wykonane, o czym dalej.
Męczyć mogą również czasy ładowania. Po wykonaniu szybkiej podróży do największych, najbardziej pamięciożernych obszarów ekran ładowania wyświetla się ponad minutę.
Piszę oczywiście o edycji gry dla PlayStation 4. Posiadacze potężnych komputerów z dyskami SSD zapewne nie będą mieli tego problemu. Inną kwestią jest to, że SSD o interesującej mnie pojemności wciąż kosztuje niemal tyle samo, co nowa konsola. Problem czasów ładowania znacząco blednie, kiedy weźmiemy pod uwagę, że wchodzenie i wychodzenie z zamkniętych pomieszczeń odbywa się dynamicznie i w czasie rzeczywistym!
Niesamowite osiągnięcie Polaków z CDP RED, które trzeba podkreślić. Nie udało się to ani w TES V: Skyrim ani w trzecim Falloucie. Natychmiastowe wchodzenie do zamkniętych obiektów robi kapitalne wrażenie i tylko potęguje ogrom, złożoność i pieczołowitość prac nad otwartym światem. Czapki z głów, panowie. Decyzja o tworzeniu gry jedynie na konsole nowej generacji i PC to najlepsze, co mogło przytrafić się Geraltovii z Rivii. No, zaraz po spotkaniu Yeneffer. No i Triss. No i kilku innych seksownych czarodziejek. No i tego sukkuba w zagajniku…
Innym alarmującym problemem Dzikiego Gonu są błędy uniemożliwiające ukończenie zadań. Takie babole to znak rozpoznawczy złożonych cRPG o otwartej strukturze świata. W żaden sposób nie usprawiedliwia to jednak polskich deweloperów. Jeżeli jednak zjedliście zęby na Morrowindzie, Falloucie czy poprzednich przygodach Geralta, wiecie, że to nic nowego.
Podczas swojej przygody w pogrążonych wojną Północnych Królestwach napotkałem na dwa zadania, których nie byłem w stanie ukończyć.
Miał na to wpływ szereg podjętych wcześniej decyzji, wydarzeń oraz relacji z postaciami niezależnymi. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że gracze po premierze nigdy nie uświadczą podobnych potknięć. Na całe szczęście niewypełnione zadania były całkowicie opcjonalne i nie wpływały na główny wątek fabularny. Biorąc pod uwagę liczbę bugów zaraz po premierze Skyrim czy New Vegas, polskim mistrzom kodu naprawdę nie poszło tak źle.
Wiedźmin 3: Dziki Gon to również cały szereg przeciętnych bądź co najwyżej poprawnie wykonanych elementów. Jednym z nich jest walka. Gdybym miał ją do czegoś porównać, byłaby to ułomna, mniej finezyjna wersja starć znanych z serii Assassin’s Creed. Geralta najczęściej otaczają grupy wrogów, na których najlepiej działa parowanie oraz kontrataki. Biały Wilk ewidentnie pobierał nauki u Altaira.
Początkowo walka wydała mi się monotonna i zwyczajnie nijaka. Dopiero bardziej wymagające starcia, przy użyciu magicznych znaków, olejów, petard, eliksirów i potężnych ataków zaczynają przynosić satysfakcję. Potyczki to jeden z tych elementów, które stają się lepsze i lepsze w miarę postępów w grze oraz napotykania bardziej niebezpiecznych przeciwników. Dopiero zabawa na wyższym poziomie trudności sprawia, że Dziki Gon obnaża swoje prawdziwe zębiska. No i wtedy zaczyna się prawdziwa przygoda.
Starcia w trzecim Wiedźminie są przy tym zadziwiająco krwawe i efekciarskie. Możemy rozpłatywać wrogów w pół, odcinać im głowy i pozbawiać kończyn.
Co rusz w powietrze poszybuje sprawnie odcięta łepetyna. Geralt kroi topielców niczym warzywa na drewnianej desce. Harpiom odpadają skrzydła, ludzie zajmują się płomieniami, z kolei na ubiorze Geralta pojawia się krew i jucha. Gdyby tego było mało, od czasu do czasu gra nagrodzi nas efektownym spowolnieniem czasu, dzięki czemu jeszcze dokładniej przyjrzymy się uroczystemu aktowi dekapitacji.
Na tym tle blado wypadają dodatkowe atrakcje Północnych Królestw, takie jak karciany hazard oraz wyścigi konne. To bardzo dobrze, że w Dzikim Gonie znalazły się mini-gry, ale na tle świetnie rozpisanych misji fabularnych oraz zadań pobocznych te są co najwyżej przeciętne. Ot, taka atrakcja kiedy już przejdziemy główny wątek i oczyścimy lokacje ze wszystkich sekretów. Pazaak z Knights of the Old Republic II pozostaje niezwyciężony.
Najwyższy czas zająć się tym, co Dzikim Gonie najlepsze. Gdybym miał wskazać jeden element gry, dzięki któremu nie potrafię się od niej oderwać, zdecydowanie byłby to otwarty świat.
Świat naprawdę jest olbrzymi. Nie jest to największe wirtualne środowisko w historii gier komputerowych, ale wcale nie musi nim być. Ilość detali jest po prostu porażająca. Gdziekolwiek się nie udasz, zawsze napotkasz na swojej drodze coś ciekawego. To jaskinię potwora, to wioskę z zadaniami, to pozornie opuszczony dworek, to pola uprawne po których grasuje południca… Zewsząd coś wyrasta spod ziemi, chce opowiedzieć ci swoją historię bądź rozerwać się na strzępy.
Uczucie wolności jest fantastyczne! Te tylko wzmaga możliwość podróżowania konno i za pomocą łodzi. Po kilku pierwszych godzinach zabawy Geralt może pojawić się gdzie tylko najdzie gracza ochota. Widzisz majaczący w oddali szczyt góry? Nie ma żadnego problemu, możesz się tam wspiąć. Intryguje cię wysepka kilkaset metrów od plaży? Zawsze możesz tam dopłynąć. Podziwiasz olbrzymie zamczysko za którym chowa się słońce? Możesz być pewien, że da się do niego wejść, ograbić je i (najprawdopodobniej) poznać jego mroczną tajemnicę. Cały świat stoi otworem i tylko od ciebie zależy, gdzie się udasz.
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby mieć w głębokim poważaniu główny wątek fabularny i zająć się problemami mieszkańców Północnych Królestw. Zadań i zleceń jest w bród. Dodatkowo można parać się alchemią, poszukiwaniem składników na najlepsze bronie i pancerze, czytaniem wielu ciekawych książek, napadaniem na potwory czy odkrywaniem skrzętnie skrytych skarbów. W grze Wiedźmin 3: Dziki Gon nie da się nudzić nawet na moment. Wszystko właśnie za sprawą otwartej struktury świata.
Szczególnie raduje, że wiedźminski świat naprawdę żyje i zmienia się wraz z poczynaniami głównego bohatera.
Początkowo miałem wrażenie, że Północne Królestwa to tylko przepiękna, ale jednak martwa pocztówka z setkami postaci NPC, które nie posiadają unikalnych linii dialogowych. Dopiero po kilkudziesięciu godzinach wojen, zleceń i intryg można dostrzec zmiany, które kształtują całe otoczenie.
Zmienia się linia frontu zmagań bitewnych. Mieszczanie oraz chłopi inaczej reagują na obecność Geralta. Lokalne społeczności zapamiętują grzechy gracza równie dobrze, co jego zasługi. Zmieniają się detale, takie jak proporce powiewające na wietrze czy patrole na kupieckich traktach. Raz dana lokacja jest w posiadaniu jednego władcy, kiedy indziej drugiego – to niesamowite, obserwować tę powolną, ale jednak ewolucję. Częściowo ma na nią wpływ gracz, częściowo siły znacznie od niego potężniejsze.
Bardzo spodobało mi się, że otwarte środowisko Dzikiego Gonu równie dobrze mogłoby istnieć bez Geralta z Rivii. Dzieci biegają i bawią się dookoła chat. Pijani chłopi podlewają okoliczne drzewa. Wiejskie baby skubią kury i robią przepierkę. Strażnicy rozmawiają ze sobą o polityce. Napotkane w nocy postacie wyciągają pochodnie bądź udają się do łóżek. W czasie ulewy uciekają przed deszczem pod zadaszenia, w czasie słońca zażywają świeżego powietrza. Skala i ogrom takich detali jest przytłaczająca.
Mocniej od żywego, wielkiego i pełnego detali środowiska zachwyca chyba tylko warstwa wizualna. Wiedźmin 3: Dziki Gon to najładniejsze cRPG, w jakie kiedykolwiek grałem.
Ani modele postaci nie wypadają jakoś rewolucyjnie, ani wnętrza budynków nie wgniatają w ziemię. Wystarczyło jednak wyjść ze stęchłej ruiny w wielki świat i już uśmiech od ucha do ucha pojawiał się na mojej twarzy. Pod tym względem Wiedźmin 3: Dziki Gon to permanentny spektakl niesamowitych obrazów. Co świetne, obrazów stworzonych w sposób losowy, za sprawą zmiennego cyklu pogodowego i dobowego.
Podczas zabawy na PS4 wykonałem ponad 720 zrzutów ekranowych. Każdy z nich to moment w grze, który wydał mi się nadzwyczaj piękny i godny uchwycenia. Samo to najlepiej mówi o tytanicznej pracy, jaką magicy z CDP RED wykonali, aby zapewnić swoim fanom niesamowite doznania wizualne. Polscy producenci stanęli na wysokości zadania. Stanęli po stokroć. Żadna inna gra nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Nawet The Order 1886 czmycha z podkulonym ogonem.
Co trzeba podkreślić, powalająca warstwa wideo to nie zasługa wysokich rozdzielczości czy licencjonowanych, zaawansowanych efektów graficznych. Na piękno trzeciego Wiedźmina składa się charakterystyczny, słowiański, swojski klimat. Budują je niesamowite burze oraz deszczowe dni tak szare, że nic tylko szukać stryczka. To zasługa niesamowitych wschodów i zachodów słońca, klimatycznej mgły czy przytłaczającej zmysł wzroku ilości detali. Skyrim, Dragon Age czy Mass Effect mogą się po prostu schować.
Trzecim solidnym filarem Dzikiego Gonu jest narracja, kreacja postaci oraz jedyne w swoim rodzaju zadania i zlecenia.
Już od pierwszej odsłony serii twórcy z CDP RED mieli ode mnie olbrzymiego plusa za walkę z generycznym, typowym grubo ciosanym Role-Play. Wiecie, coś w stylu „przynieś mi dziesięć jaj”, „eskortuj małą dziewczynkę” czy „zabij 15 przeciwników jednego, konkretnego, znienawidzonego typu”. Wzorem prozy Sapkowskiego polscy twórcy starali się kolportować do kodu zadania nieprzeciętne, zabawne, szokujące i nieoczekiwane. W Dzikim Gonie udało im się to lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie ma znaczenia, czy mówimy o głównej misji fabularnej, pobocznym zadaniu czy zleceniu na potwory – większość tych wyzwań to prawdziwe perły. Czego tutaj nie ma… Spotykamy smoka, który nie jest smokiem. Odnajdujemy wampira z zamiłowaniem do alkoholu. Natrafiamy na podróbkę samego Geralta. Śledzimy życie miłosne Jaskra. Pijemy na umór z druidami. Toczymy bitwę na śnieżki, a nawet wędrujemy po równoległych planach i światach. Naprawdę długo by wymieniać. To wszystko zadania z absolutnie pierwszej ligi. Niewypełnianie dodatkowych misji to prawdziwa zbrodnia, naprawdę.
Równie satysfakcjonująca jest główna oś fabularna. Ta prowadzi do iście epickiego finału. Rodzimi producenci wiedzą, jak grać na emocjach graczy, dając nam kilkudziesięciogodzinny seans niesamowitej, filmowej rozgrywki. Gdy już myślałem, że jestem na finiszu mojej przygody, sprawy nabierały jeszcze i jeszcze większego rozmachu. Dziki Gon starcza na naprawdę długo, nie nudząc ani na moment.
Wszystko tutaj zagrało – postacie z książek Sapkowskiego i poprzednich odsłon gier. Personalne problemy bohaterów, jak również konflikt w skali makro. Własnoręcznie tworzone relacje interpersonalne. Wybory, które naprawdę wpływają na zakończenie i zmieniają świat gry. Mnóstwo aluzji do współczesnej popkultury (o czym w osobnym tekście). Odpowiednia dawka humoru i świetnie wyreżyserowane sceny rozmów. Wszystko spaja niesamowita muzyka. Na gorąco po napisach końcowych wydaje się, że najbardziej udana z całej trylogii.
Najlepsze jest w tym wszystkim, że po zakończeniu epickiej historii możemy grać dalej, czyszcząc mapę i czekając na pierwsze darmowe oraz płatne DLC.
No dobrze, mamy zalety, mamy wady i co najwyżej poprawne elementy. Teraz trzeba odpowiedzieć na pytanie, jak Wiedźmin 3: Dziki Gon spisuje się pod względem samej frajdy z rozgrywki. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości – gra jest po prostu kapitalna. Dla wielu będzie to najlepsza produkcja cRPG ostatnich lat. Gra Polaków deklasuje zaskakująco dobre Dragon Age: Inkwizycję i staje na najwyższym miejscu podium konsolowych Role-Play.
Wiedźmin 3: Dziki Gon po prostu się nie nudzi. Po ponad 70 godzinach ma się ochotę na więcej i więcej. Jeżeli czyta to ktoś z CDP RED – nawet nie myślcie o chwili przerwy! Czekam na kolejne niesamowite scenariusze, zadania i wyzwania. Jestem głodny dalszej rozgrywki na najwyższym możliwym poziomie. Nie jest idealnie, ale do mojego osobistego ideału brakuje naprawdę niewiele.
Dostaliśmy najlepszą odsłonę Wiedźmina w historii tej serii. Dostaliśmy najlepsze cRPG na konsole ósmej generacji i naprawdę godne zakończenie popularnej trylogii. Dostaliśmy jednocześnie obietnicę czegoś większego, czegoś naprawdę wspaniałego, co narodzi się w kilka następnych lat. Jeżeli kolejne produkcje CDP RED będą w podobnej jakości, nie mam żadnych wątpliwości, że już niebawem centrum najlepszych światowych produkcji cRPG będzie Polska. BioWare, Obsidian, Bethesda mają się z czego uczyć.
Wiedźmin 3: Dziki Gon to absolutna pierwsza liga i produkcja, w którą po prostu trzeba zagrać. No ale przecież wiedziałeś to już wcześniej i dawno temu złożyłeś zamówienie na grę, prawda?
Wiedźmin 3: Dziki Gon - recenzja wideo
Do tej pory w cyklu "Tydzień z Wiedźminem" ukazały się następujące materiały:
- AMA - Przeszliśmy Wiedźmina 3: Dziki Gon. Pytajcie o co chcecie (konkurs z wiedźmińskimi nagrodami)
- Wiedźmin 3: Dziki Gon – gdzie kupić, jeśli spóźniłeś się z preorderem
- Trudno się z tym pogodzić, ale Wiedźmin 3: Dziki Gon raczej będzie wyglądał gorzej niż na pierwszych zwiastunach
- Wiedźmin 3: Dziki Gon – recenzja wideo najlepszej polskiej gry w historii
Czytaj również: