REKLAMA

Piotr Lipiński: MUZEA DOTYKALNE, czyli seksowne jak smartfony

Kiedy w Muzeum Powstania Warszawskiego usłyszałem strzały, pomyślałem, że Polska się zmieniła. Bo polskie muzea pokazują wreszcie nie tylko przeszłość, ale też teraźniejszość. Czasami nawet przyszłość. Dziś są naszpikowane nowoczesnymi technologiami. Muzea stały się seksowne jak smartfony.

02.11.2014 18.28
Piotr Lipiński: MUZEA DOTYKALNE, czyli seksowne jak smartfony
REKLAMA
REKLAMA

Jeśli ktoś przestaje czytać tekst po dotarciu do słowa „muzeum”, to popełnia spory błąd. To określenie przestało odnosić się do nudnego miejsce, w których kurz wisi w powietrzu, a na stołeczku siedzi pani kustosz. Dziś to pomniki nowoczesnych technologii, służących opowiadaniu wciągających historii.

Dawniej polskie muzeum to była świątynia. Wchodziło się do niego z nabożnym szacunkiem, najlepiej zdejmując buty. Dzięki temu zwiedzanie po polsku stało się najnudniejszą rzeczą na świecie. Gorszą od przemówień towarzysza Władysława Gomułki (przechowywany w Sevres polski wzorzec nudy). Gdy w dzieciństwie wyjeżdżałem gdzieś na wycieczkę szkolną, ciarki mi chodziły po grzbiecie na myśl o ujętych w programie muzeach. Przy wejściu należało na buty założyć specjale papucie, a później ślizgać się w nich pomiędzy kolejnymi salami. Przy czym i tak najzabawniejsze było owo ślizganie, bowiem ekspozycje były interesujące jak powieści Elizy Orzeszkowej.

Ówczesne muzea dość często eksponowały to, co dziś wyrzucamy na śmietnik

Jakieś kopie dokumentów, jakieś gipsowe popiersia o wartości ogrodowych krasnali. Najważniejsze były szybki, o które nie wolno się było opierać. Żeby nie zabrudzić. Bo jakby ktoś zostawił odcisk dłoni, to by go sprzątaczki usunęły w następnej pięciolatce. Na tym polegała gospodarka planowa.

W ideę ówczesnego polskiego muzeum wpisana była atawistyczna nienawiść do fotografujących. Pomyślałbym, że chodzi o biznes. Żeby lepiej sprzedawały się miejscowe pocztówki. Ale to nie mogła być prawda. W PRL-u nikomu na pieniądzach nie zależało. Chodziło raczej o pokazanie, kto tu rządzi. Do dziś czasami daje się to zauważyć. Kiedy kilka lat temu byłem w jaskini Raj (to co prawda nie muzeum, ale sposób myślenia o zwiedzających podobny), gdzie okazało się, że zdjęcia można robić tylko za zgodą dyrektora. Widziałem na świecie jaskinie, w których zmieściłoby się sto Rajów. Wszędzie za możliwość fotografowania bez flesza wystarczyło zapłacić. Ale u nas od pieniędzy wciąż ważniejsza była pieczątka.

Jak wyglądały kiedyś muzea w Polsce? Nadal można to zobaczyć. Wystarczy wybrać się do Muzeum Techniki w Warszawie. To właściwie muzeum muzeów. Kiedy odwiedziłem je całkiem niedawno, w sali poświęconej podbojowi kosmosu poczułem się jak w wehikule czasu. Wszystko wyglądało tak, jak to zapamiętałem z mojego dzieciństwa. Czyli z lat 70. ubiegłego wieku. Niestety, moich emocji w żadnym razie nie podzielał syn. Prawie nic go nie zainteresowało. Wieczna ekspozycja była żywa jak Lenin.

Coś tam już w Muzeum Techniki można było uruchomić, a nawet przeprowadzić jakiś mały eksperyment naukowy. Ale przypominało to serwowanie sushi w barze mlecznym. Niby coś nowego, ale w sumie nie bardzo pasującego do całości.

Muzeów najbardziej zazdrościłem Londyńczykom

Bo co prawda nieszczęśnicy musieli jeździć po ulicach odwrotnie, niż większość świata, bo do ciepłej i zimnej wody mieli dwa osobne krany, bo odległość mierzyli w milach - ale muzea mieli cudowne.

Pierwszy raz pojechałem do Londynu gdzieś w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Podróżowało się wówczas głównie autobusem, bo jeszcze nie było tanich linii lotniczych. I na dokładkę trzeba było przekonać urzędnika imigracyjnego, że nie przybyło się z myślą o podboju brytyjskiego rynku pracy. Pamiętam pewnego bardzo eleganckiego pana, w płaszczu, którego zawrócono do Polski. Zdziwiło mnie, ale inni współtowarzysze podróży żartobliwie wyjaśnili mi, że jego elegancja była tylko na pokaz, bo mu kielnia wystawała z kieszeni.

To wciąż były czasy, kiedy do Londynu jeździło się tylko do pracy, a nie na zwiedzanie. To bardzo duża zmiana w ciągu ostatnich lat. Kiedyś Polacy za granicę jeździli głównie do pracy albo na handel. Wyjazd w celu zwiedzania był niewiarygodną rozrzutnością. I taki wyrwany z rzeczywistości warszawskiej ulicy wszedłem do olbrzymiego – siedem poziomów - londyńskiego Science Museum. Oniemiałem z wrażenia. W środku spędziłem całe popołudnie. Nie mogłem uwierzyć, że to coś tak kompletnie odmiennego od tego, co widziałem w Polsce.

Najbardziej spodobał mi się przekrój muszli klozetowej. Ze stosowną brązowawą „kiełbaską”, która przemierzała swoją drogę z góry do dołu. Do głowy mi nie przyszło, że można w interesujący sposób pokazać działanie czegoś tak banalnie codziennego. Pamiętam to po wielu latach, bo przecież łatwo w interesujący sposób pokazać rzeczy niezwykłe. Codzienne - zdecydowanie trudniej.

Potem podczas każdego służbowego wyjazdu do Londynu starałem się wykroić jak najwięcej czasu na zwiedzanie coraz mniej znanych muzeów. A w Polsce nikt by mnie wciąż z kijem nie zagonił, żebym poszedł do jakiegoś. Tymczasem w Wielkiej Brytanii a to pokierowałem ruchem w metrze, a to zajrzałem do jakiegoś działa, o to postukałem w szkielet dinozaura. Cała niesamowitość świata była na wyciągnięcie ręki. Na szczęście było chociaż drogo, bo inaczej zamieszkałbym w tych muzeach. Darmowa była tylko ostatnia godzina przed zamknięciem.

Tymczasem zmieniła się Polska

Przy okazji otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN uświadomiłem sobie, że w Polsce w ciągu ostatnich lat wyrosło kilka placówek fantastycznych, na światowym poziomie. Centrum Nauki Kopernik, Muzeum Powstania Warszawskiego, gdańskie Europejskie Centrum Solidarności to miejsca, w których przeżywam równie silne emocje, jak kiedyś w londyńskich muzeach. A przynajmniej nie muszę się bać, z której strony na ulicy zaatakuje mnie angielski samochód.

Polskie muzea wreszcie stały się „dotykalne”. W gdańskim Europejskim Centrum Solidarności możemy wejść do budki suwnicowej Anny Walentynowicz i popatrzeć na stocznie jej oczami. W tradycyjnym polskim muzealnictwie to rzecz niespotykana! Jakże to tak bezcześcić eksponat! Albo choćby jego kopię! Polskie muzeum to był rodzaj świątyni, którą należało podziwiać, ale niczego nie wolno było dotykać.

ECS Gdańsk

W nowoczesnych polskich muzeach oprócz „dotykalności” bardzo ważna jest multimedialność. To oczywiście już sprawa techniki, możliwości, jakie pojawiły się w ostatnich latach. A te są imponujące. Dzięki nim usłyszmy historię, te właśnie odgłosy strzałów czy gwaru ulicznego. Na dziesiątkach monitorów obejrzymy ludzi, opowiadających o swoim życiu. Na przykład w Europejskim Centrum Solidarności takie multimedialne opowieści „pochowane” są w szafkach narzędziowych robotników.

Tradycyjne polskie muzeum za główny cel stawiało sobie rzucić zwiedzającego na kolana. Współczesne chce go oswoić w świecie, który przedstawia. Wciągnąć do tego świata.

Kapitalnie jest nawet w Białowieży. Kto by pomyślał, że muzeum puszczy i wycieczka po niej z przewodnikiem może być niezwykle interesująca! Okazuje się, że nawet między drzewami jest dużo ciekawiej, niż kiedyś na grzybach. A ja przecież z trudem odróżniam te liściaste od iglastych.

Ale prawdę mówiąc moja opinia jest tu niezbyt ważna. Istotne jest zdanie mojego nastoletniego syna, który zachwyca się tymi nowoczesnymi polskimi muzeami. Jeśli trafiają do młodych ludzi, to jest to olbrzymi i najważniejszy sukces. Przynajmniej w dorosłym życiu muzea będą im się dobrze kojarzyć.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje naPiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

*Część zdjęć pochodzi z Shutterstock.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA