Dragon Ball Z: Battle of Z – nie tak zapamiętałem legendę z dzieciństwa – recenzja Spider’s Web
Battle of Z, podobnie jak najnowszy film kinowy z uniwersum Dragon Balla, stanowi olbrzymią odskocznię od przyjętego schematu. Twórcy wciąż eksperymentują z formą, starając się nie zamykać kultowej mangi w formie prostej bijatyki. Niestety, drużynowe starcia będące wizytówką Dragon Ball Z: Battle of Z nie zdają egzaminu. Nowa gra Namco Bandai to nietrafiona hybryda, która sprawia wrażenie stworzonej na szybko, w oparach zainteresowania filmem.
Dragon Ball Z: Battle of Z to drużynowa bijatyka, której esencję stanowią starcia do 8 wojowników jednocześnie, zgrupowanych w dwie, maksymalnie 4-osobowe drużyny. W przeciwieństwie do takich tworów jak Tekken Tag Tournament, w omawianej produkcji wszyscy pojedynkują się w tym samym czasie, na otwartej arenie. Dragon Ball Z? Ośmiu wojowników? Jednoczesne starcia? Otwarte lokacje? Zgadza się, z tego po prostu musiał wyjść chaos.
Nową grę Namco Bandai można opisać w takiej oto sekwencji: trójkąt, trójkąt, trójkąt, trójkąt, trójkąt, trójkąt + koło (specjalny atak).
W tym tytule nie jest zbytnio istotne, co dzieje się na ekranie. Ze względu na dużą ilość przeciwników zawsze kogoś się trafi, nawet naciskając ten sam przycisk, odpowiedzialny za całą sekwencję ciosów wręcz. Za pomocą automatycznego namierzania uderzamy, wgniatamy, palimy, tłuczemy i łamiemy co tylko znajdzie się w zasięgu ciosu, niemal w ogóle nie kontrolując wydarzeń. Własna drużyna, drużyna przeciwnika – po pewnym czasie to wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Kolejne wyzwania przechodzi się w iście mechaniczny sposób, ograniczając się do wymiennego stosowania ataków wręcz, ataków dystansowych, specjalnych ataków i blokowania.
„Wyzwania” to przy tym nader nieodpowiednie określenie. Battle of Z jest do bólu proste. W tej grze nawet zginąć jest ciężko, ponieważ posłani na deski przez przeciwnika, odradzamy się niczym feniks z popiołów.
Sytuacji, kiedy musimy zaczynać misję od zera, jest jak na lekarstwo. Kiedy jednak te następują, frustrują niesamowicie, ze względu na dużą ilość tych samych przeciwników na ekranie. Nie licząc klasycznych bohaterów uniwersum Dragon Balla, graczowi przyjdzie siec na drobne kawałki hordy „minionów”, przeraźliwie słabych, powtarzalnych oponentów, których jedyna rola ogranicza się do zapchajdziury i worka treningowego.
Niestety, Battle of Z zawodzi nie tylko jako bijatyka, ale również okazja do przypomnienia sobie bohaterów z dzieciństwa. Chociaż tytuł prowadzi gracza przez całe anime, kończąc na najnowszym filmie kinowym, robi to naprawdę nieudolnie. Kto nie pamięta serialu na RTL 7, ten w życiu nie odgadnie kto, co, z kim i dlaczego. Scenariusz został poszatkowany na potrzeby kolejnych walk, które również nie odpowiadają swoim oryginałom.
Akira Toriyama przewracałby się w grobie, gdyby nie to, że czuje się doskonale i być może już współtworzy kolejny film.
Mimo tego, istnieje mnóstwo tytułów, które dają znacznie więcej frajdy niż Battle of Z. Największym plusem tej produkcji było to, że odkurzyłem PS2 i przypomniałem sobie kapitalne Budokai Tenkaichi 3.W Battle of Z nawet modele postaci są wyraźnym krokiem wstecz, w porównaniu z innymi tworami korzystającymi z marki Dragon Balla i wydawanymi przez Namco Bandai. To oczywiste, że herosi wyjęci z anime będą stosunkowo prostymi konstrukcjami, lecz bohaterowie Battle of Z są grubo ciosanymi blokami tektury, w porównaniu do wcześniejszych gier z Goku i resztą.
Lokacje są puste i mało szczegółowe, natomiast Battle of Z doskonale prezentuje się jedynie na małym ekranie PS Vity, gdzie nie straszy tak, jak w wersji na PS3 oraz X360. Od samego początku obcowania z tą produkcją ma się jedno, nieodparte wrażenie – Battle of Z zostało zrobione na szybko, jest tytułem potraktowanym po macoszemu, nie ma do zaoferowania fanom absolutnie nic pasjonującego, natomiast obecność postaci z najnowszego filmu kinowego to po prostu zbyt mało, aby wynagrodzić wszelkie niedoskonałości.
Czy da się dobrze bawić z Battle of Z? Niestety nie. Jeżeli posiadasz stacjonarną konsolę, zainwestuj w jakąkolwiek inną grę w uniwersum Dragon Balla.
Kiedy po raz pierwszy uruchamiałem omawiany tytuł, byłem naprawdę podekscytowany. Niestety, na każdym kroku twórcy boleśnie mi uświadamiali, że mam do czynienia z produktem niepełnym i pospiesznie wydanym. Czy to nietrafiony model drużynowej rozgrywki, niezwykle ciężki do strawienia interfejs czy też monotonia i nuda wylewające się z ekranu, Battle of Z po prostu nie jest w stanie dać mi żadnej frajdy. Piszę to z bólem, mając w pamięci, że kilkanaście lat temu biegałem po osiedlu, rozbudzając sąsiadów z niedzielnych drzemek głośną „KAMEHAMEHĄ!”. Niestety, Battle of Z jest obdarte z magii i nawet ogromny sentyment tego nie zmieni.