REKLAMA

Piotr Lipiński: IDĘ KOCZOWAĆ W MICROSOFCIE

Jestem wściekły. Z godziny na godzinę coraz bardziej. Dziękuję ci Microsofcie - jeśli do wieczora nie rozwiążę problemu, którego mi przysporzyłeś, żona prawdopodobnie wyrzuci mnie z domu.

Piotr Lipiński: IDĘ KOCZOWAĆ W MICROSOFCIE
REKLAMA

Przed Microsoftem nikt się nie ukryje. Microsoft dopadnie człowieka nawet w świecie Apple. Boleśnie przypomni, że komputery to nie mikrofalówki i potrzeba sztuczek, aby wszystko działało.
W ciągu ostatnich dni naczytałem się na temat problemów z aktualizacją Windows 8.1. Przezornie więc nie zabrałem się za instalowanie go na komputerze syna. Zwłaszcza, że zgodnie z nowoczesnymi trendami nie mamy żadnej płyty z systemem, tylko coś tam na ukrytej partycji. Ale ta roztropna decyzja nie uwolniła mnie od microsoftowych problemów.

REKLAMA

Kiedy ukazał się nowy apple'owy system Mavericks, natychmiast udałem się po niego do internetowego sklepu. Wreszcie coś od Apple, na co mnie bez wątpienia stać, jako że jest za darmo. Nocne update'owanie przebiegło jak zwykle, czyli bez problemu. A tak to przynajmniej wyglądało do momentu włączenia Microsoft Office'a. Power Point i Excel wystartowały od razu, ale Word w ogóle nie miał ochoty zabrać się do pracy. Zaproponował tylko, żebym wysłał Microsoftowi raport, że nie chce mu się działać.

Tu dodam, że przed instalacją Mavericksa wykonałem zapewne większy research, niż większość użytkowników. Dzięki temu wiedziałem, że polskojęzyczny Word nie chce działać na deweloperskiej wersji Mavericksa. Powstrzymałbym się przed aktualizacją Macbooka żony, gdyby nie to, że kilka dni przed oficjalnym pojawieniem się Mavericksa ukazało się też uaktualnienie całego Office'a. Założyłem - jakże błędnie - że owa wersja usunęła znany od dawna bug.

Halo, halo Microsofcie! Uprzejmie informuję, że Mavericks już się pojawił i mogą z niego korzystać nawet Apple’owcy w takim małym kraju nad Wisłą, w którym na co dzień używa się języka polskiego. Podobno człowiek jest młody, dopóki nie przestaje się dziwić. Ja w takim razie jestem pewnie gimnazjalistą. Bo zdumiewa mnie fakt, że tak wielka firma jak Microsoft nie zdołała do tej pory zorientować się, iż jej lokalna wersja sztandarowego pakietu ma problemy. Jak bardzo korporacyjno-globalna musi być firma, żeby nie potrafiła usunąć takiej niedoskonałości podczas kilku miesięcy testowania deweloperskiej wersji Mavericksa. Jak daleko na liście programistycznych priorytetów musi być nasz kraj.

Zadzwoniłem do Microsoftu, aby dowiedzieć się, że jeśli jest ładna pogoda, to powinienem wcisnąć klawisz „jeden”, a jeśli pada deszcz, to podać kod dostępu. Poszukałem rozwiązania na ich stronie. Proponowali między innymi zajrzenie do grup wsparcia użytkowników. Interesujący mnie temat rzeczywiście była tam omawiany, mniej więcej tak, jak na spotkaniach Anonimowych Alkoholików. To znaczy ludzie wzajemnie wspierali się informacjami, że u nich ten problem również występuje.

Sieć oczywiście podsuwa tymczasowe rozwiązanie. Ponieważ bug dotyczy polskojęzycznego Worda, należy go odinstalować i zainstalować wersję anglojęzyczną. Po drodze spluwając trzy razy przez lewe ramię. Już zamierzałem przejść ową bezsensowną procedurę, ale pojawiły się dwa „ale”. Po pierwsze, ściągnięcie anglojęzycznego pakietu jest łatwe tylko przy pomocy torrentów, a dość pokręcone, gdy chce się to zrobić korzystając ze stron Microsoftu. Po drugie – jak już zainstaluję wersję anglojęzyczną, to co dalej? Po wydaniu każdego uaktualnienia będę instalował polską, żeby zobaczyć, czy Word już działa?

Jeśli ktoś chce mnie przekonać, że w takim razie powinienem w ogóle zrezygnować z Microsoft Office, to chętnie mu przekażę listę moich zleceniodawców. Ja oczekuje od kontrahentów pieniędzy, a oni ode mnie doc-a. Dotychczasowe próby korzystania tylko z Pages, Open Office, czy Google Doc powodowały raczej zamieszanie niż istotne korzyści. Każdy edytor pozwala na to, co najważniejsze, czyli pisanie, ale niekiedy muszę skorzystać ze specyficznych możliwości. Choćby ostatnio, kiedy redagując z wydawcą moją nową książkę intensywnie korzystamy z funkcji śledzenia zmian. Wordowy problem tymczasowo rozwiązałem instalując na Macbooku żony Open Office'a.

Raczej jednak jej nie przekonam, że tak teraz w Mavericksie wygląda Word. Do wieczora, zanim wróci z pracy, będę więc klikał „sprawdź aktualizacje”. A jeśli potem zostanę wyrzucony z domu, to pójdę koczować do siedziby polskiego Microsoftu.

REKLAMA

PS
Word to jedyny program na moim starym iMacu, który niekiedy nie chce się wyłączyć w normalny sposób, a jedynie przez komendę „wymuś zakończenie”. Pewnie wynika to z tradycyjnego zamiłowania Microsoftu do ctrl+alt+delete.

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo – goo.gl/ZaNek Empik – goo.gl/UHC6q oraz Amazon – goo.gl/WdQUT oraz Apple iBooks – goo.gl/5lCGN

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA