Barack Obama zapewniał, że dane z PRISM są wyłącznie w rękach Amerykanów. Okazuje się, że udostępnili je sojusznikom
Okazuje się, że dane zbierane przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) przy użyciu programu PRISM były przekazywane innym państwom, a konkretnie Izraelowi. To sprzeczne z tym, co mówił między innymi Barack Obama.
Prezydent Stanów Zjednoczonych i cała jego administracja zapewniali, że dane pozyskane m.in. przez NSA są pod ich ścisłą kontrolą. Z kolei dyrektor FBI – Robert Mueller – twierdził, że zbierane i przetwarzane dane o rozmowach zawierają tylko informacje o numerach, miejscu oraz czasie trwania i mogą być wykorzystywane tylko do walki z terroryzmem.
Jednak the Guardian informuje, że w 2009 roku zostało podpisane memorandum między NSA, a ich odpowiednikiem w Izraelu. Na mocy tego dokumentu Stany Zjednoczone dzielą się zebranymi informacjami ze swoim sojusznikiem. Co ważne, dane nie są poddawane żadnemu filtrowi ani wcześniejszemu sprawdzeniu. Izrael otrzymuje surowe dane wywiadowcze, w tym nagrania rozmów telefonicznych, faksy, e-maile oraz informacje na temat tego kto, z kim i kiedy się komunikował. Co więcej, memorandum nie nakłada na Izrael żadnych ograniczeń ilościowych odnośnie korzystania z tych informacji.
To już kolejne doniesienia, które dotyczą bezpośrednio sprawy PRISM i dokumentów, które Edward Snowden przekazał dziennikarzom The Guardian. I choć początkowe oburzenie mocno ucichło, a sprawa coraz częściej jest obiektem drwin i żartów, to jednak cały czas nabiera ona tempa. I o ile trudno cały czas denerwować się z tego powodu, że Amerykanie bezkarnie mogą nas śledzić i znać nasz każdy ruch w Sieci, o tyle ciężko mi zrozumieć, jak prezydent Stanów Zjednoczonych – o ile owe informacje są zgodne ze stanem faktycznym – może mówić nieprawdę. Barack Obama zapewniał, że dane są pod ścisłą kontrolą rządu. To fajnie, ale to i tak niewiele zmienia, bo i tak jesteśmy inwigilowani. Poza tym okazuje się, że USA dysponuje sobie danymi na nasz temat jak im się żywnie podoba. Troszkę damy tym, a troszkę damy tamtym.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że światowe rządy jakby w ogóle na to nie reagowały. Początkowo politycy się oburzyli i zażądali wyjaśnień, ale czy poszły za tym jakieś konkretne działania? Może się mylę, ale ja nic takiego nie słyszałem. Jak dla mnie wygląda to tak, że trzeba było trochę pokrzyczeć, aby społeczeństwo zobaczyło, że dany polityk interesuje się sprawą, ale jak już przyszło do konkretów, to nic się nie dzieje. Smutne, bo okazuje się, że obce państwo może nas śledzić i podsłuchiwać, później te dane przekazywać innym krajom, a my nic nie możemy z tym zrobić. Kompletnie nic. Po prostu pokazują nam środkowy palec, śmiejąc się przy tym wniebogłosy.