Wracasz po weekendzie i nadrabiasz newsy. A po co? Żeby być nieszczęśliwym!
Wracasz do domu po długim weekendzie, podczas którego newsy były ci zakazane. W końcu obiecałeś drugiej połówce/dzieciom/sobie, że w końcu odpoczniesz, oderwiesz się od internetu i odpuścisz. "Internet nie zawali się przecież bez ciebie" - pewnie to usłyszałeś, chociaż nie uwierzyłeś. Jak to przecież można tak bez informacji, bez newsów?
Newsy to taka specyficzna forma informacji, która już samą nazwą wskazuje, że jest świeża. Newsy kiedyś nie były newsami, a informacje o aktualnościach czytało się w prasie. Jednak świeże to one nie były, gdyż z racji formatu ukazywały się z kilkugodzinnym opóźnieniem. Potem jednak przyszło radio, następnie telewizja, a finalnie internet i okazało się, że news jest na wagę złota. Ale nie na wagę spokoju.
"Breaking News" z dużego wydarzenia stał się codziennością. Na Twitterze takich jest mnóstwo, a specyfika i dostarczanie informacji w czasie rzeczywistym sprawiły, że każdy serwis informacyjny prześciga się w liczbie i krzykliwości newsów. Ma to cechy błędnego koła. Zła, tragiczna informacja przedstawiona w odpowiedni sposób uzależnia i powoduje potrzebę przyswajania jeszcze tragiczniejszych, jeszcze bardziej krzykliwych aktualności. To stara prawda telewizji.
Gorąca, mocna informacja przedstawiona w odpowiedni sposób robi to samo, tylko zgodnie ze specyfiką sieci szybciej i intensywniej. Tak więc o ile erozja telewizyjnego newsa następowała w tempie, powiedzmy, królika, (prasa ślimak, radio żółw), o tyle internet przewrócił wszystko do góry nogami i przyspieszył te procesy uzależniania i degradacji ważności informacji. Internet robi tak zresztą ze wszystkim.
A kiedyś...
150 lat temu informacja o zawaleniu się szybu w kopalni i śmierci 30 górników do mas dotarłaby 2-3 dni później. Jednak byłoby to tak istotne wydarzenie, że praktycznie każdy, wszystkie panie na salonach i praczki wiedziałyby o tym i nawet rozmawiałyby o tym. Tragedia znalazłaby się na pierwszych stronach większości gazet.
60 lat temu informację o zawaleniu się szybu kopalni pierwsze podałoby radio, następnego dnia pojawiłaby się w drukowanych dziennikach. Wciąż byłaby to ważna informacja, którą żyje i dyskutuje cały kraj, jednak dotarłaby do mas szybciej i bardziej szczegółowo. Być może poinformowałaby o niej nawet jakaś zagraniczna rozgłośnia.
20 lat temu wiadomość o tragedii w kopalni pojawiłaby się nawet kilkanaście minut po samym zdarzeniu, a w godzinę po nim telewizja raportowałaby na żywo sprzed kopalni i ze studio. W radiu pojawiłaby się w tym samym czasie, dzienniki drukowane poinformowałyby o niej kolejnego dnia rano. Dotarłaby do mas, ale nie wywołałaby takiego rezonansu w społeczeństwie, które przez kolejne dziesięciolecia istnienia telewizji i formatu tragicznych relacji o katastrofach na całym świecie zaczęło się na niego uodparniać.
Już 20 lat temu okazałoby się, że trzeba przekazywać informację w odpowiedni sposób - oprócz relacji świadków i informacji ze źródeł oficjalnych z newsem musiałyby pojawić się obrazy ciał, osieroconych dzieci w stopniu, który 60 lat temu wydawałby się niewyobrażalny. Sama informacja z rzeczowymi wypowiedziami nie przyciągnęłaby wystarczającej uwagi.
10 lat temu informacja o katastrofie wyglądałaby podobnie jak 10 lat temu, z tym że wyeksplatowanoby ją jeszcze mocniej uderzając w proste emocje mas, ale prawdopodobnie nie dotarłaby do tak szerokiego grona odbiorców, chociaż pojawiłaby się w nowym medium - w internecie. Jednak telewizja wciąż wiodłaby prym, a portale internetowe podążałyby ścieżką "starych" mediów.
5 lat temu to w internecie "pękłaby" wiadomość, zanim jeszcze rozpowszechniłaby się w telewizji. Podczas gdy ekipy telewizyjne robiłyby materiał, portale już publikowałyby zdjęcia wykonane telefonami i przesłane przez naocznych świadków, a telewizja jako źródło materiałów podawałaby już czasem internet.
Tylko, że informacja o katastrofie nie rozniosłaby się tak szeroko, jak 150 czy 60 lat temu. Obok niej pojawiłyby się materiały z trzęsienia ziemi w Japonii, utonięciu statku na Pacyfiku, a zwłaszcza młodzi internauci zresztą i tak by to zignorowali na rzecz bardziej klikalnych treści z krzykliwymi nagłówkami i celebrytami.
To już nieistotne
Nagle okazało się, że newsy same w sobie mają coraz mniejszą wartość, bo jest ich coraz więcej, dostarczane są coraz szybciej i z coraz atrakcyjniejszymi materiałami dodatkowymi (pamiętacie meteoryty w Rosji? Takiego pokazu materiałów nagranych przez zwykłych ludzi chyba nie było nigdy wcześniej), że odbiorca może konsumować je w czasie rzeczywistym na telefonie, że może omijać nawet profesjonalne źródła i szukać newsów na Twitterze.
Newsy stały się towarem ogólnodostępnym i powszechnym, ale przez to ich znaczenie zaczęło się zmniejszać. Zawalenie się szybu walczy o uwagę odbiorcy z procesem jakiejś kobiety, a wszystko w setkach miejsc i to nie w postaci jednego-dwóch tekstów na stronie głównej serwisu internetowego, ale w formie kilkunastu odrębnych materiałów pisanych na żywo przez tzw. "media workerów".
Trend uzależnienia od internetu, ale także od newsów, jest coraz bardziej widoczny. RSS-y, czytniki, media społecznościowe i agregatory informacji popularyzują się sortując, zbierając i przedstawiając nowości. W czasie rzeczywistym oczywiście. News 10 minut później nie jest już newsem.
Sama złapałam się na tym, że w każdej wolnej chwili obserwuję Twittera i inne miejsca w poszukiwaniu newsów. Sprawdzam, odświeżam, przewijam i czytam. Jest jakaś nowa informacja, na jednym, na drugim, trzecim i dziesiątym portalu. Czytam oczywiście wszystkie, może z którejś dowiem się czegoś więcej. Potem kolejna i kolejna... Tu coś wybuchło, tu kogoś skazali, tam coś zaatakowali, a wszystko to w trakcie zabawy z psem, spotkania ze znajomymi czy wolnej niedzieli. Wydarzenia nie czekają, wydarzenia się dzieją, a potem trafiają do sieci najpierw jako news, potem jako komentarze, analizy i ciąg dalszy. Trzeba czytać, oglądać, czytać, oglądać... Z nosem wiecznie w telefonie.
Pal licho, jeśli ktoś musi i potrzebuje do pracy. Zresztą nawet nie - jeśli potrzebuje do pracy, to dlaczego w wolny dzień nie potrafi się odciąć? Dlaczego sprawdza kilkanaście razy dziennie, czy nie wydarzyło się coś nowego? Może jakieś nowe nieszczęście, może katastrofa? Może ktoś się z kimś pokłócił?
19.30. Codzienna porcja newsów!
Z dzieciństwa pamiętam wiadomości o 19.30. Raz dziennie, no, może dwa razy, przed południem też była jakaś panorama, zasiadało się przed telewizorem i oglądało skrót wszystkiego, co najważniejsze, tego co wydarzyło się w ciągu całego dnia. Redaktorzy wybierali, a potem przedstawiali w skrótowych formach to co się wydarzyło, to co warto wiedzieć o kraju i świecie. Wiadomości o 19.30 były odpowiednikiem drukowanego dziennika, który też zresztą kupowało się raz dziennie i konsumowało aktualności.
Raz dziennie. Na spokojnie. Wyselekcjonowane. Ufało się redaktorom, musiało się ufać. Pozostałą część dnia... żyło się. Tak po prostu, bez nieustannego pędu za byciem na bieżąco, byciem aktualnym, czy to ogólnie, czy w konkretnych dziedzinach.
Dostęp do informacji i newsów był prosty i ograniczony, w związku z czym nie śledziło się ich na bieżąco. Pracownicy firm nie musieli być 24 godziny na dobę na bieżąco z informacjami z branży, bo nie było takiej możliwości. Przeciętny zjadacz chleba nie sprawdzał gorączkowo w internecie co dzieje się w związku z ostatnimi wydarzeniami gdzieśtam, bo wiedział, że wieczorem zostanie mu to podane w dzienniku czy rano w gazecie.
Ostatni atak na maraton w Bostonie cały świat mógł obserwować niemal na żywo - telewizje umieszczały w internecie streming wideo, a serwisy zdawały relację dosłownie ze wszystkiego. Nawet odbiorcy zaangażowali się czynnie i na własną rękę szukali sprawców. Zamiast dwóch, względnie czterech informacji - o zdarzeniu, przebiegu śledztwa, znalezieniu sprawców i ukaraniu ich - zostaliśmy zbombardowani serią mniej lub bardziej istotnych newsów i nie-do-końca-newsów na dziesiątki tematów głównych i pobocznych.
Stajesz się nieszczęśliwym pochłaniaczem newsów
I tak naprawdę nie możesz na to wiele poradzić. Krzykliwe nagłówki, breaking exclusive newsy prosto z helikoptera ze strumieniem z Twittera napędzają chęć bycia na bieżąco do bólu. Ostatnie wydarzenia polityczne na świecie, premiera nowego smartfona czy newsy ze świata mody - nieważne! Ważne, by więcej, mocniej, intensywniej, szybciej.
Stajesz się nieszczęśliwy, bo zamiast przeanalizować informację, dać sobie czas na jej przetrawienie, przyswojenie i ocenę, takie umieszczenie w szerszym kontekście, przeskakujesz z newsa na newsa. Powierzchownie, bez analiz, bez wytchnienia. Twój dziadek siadał z gazetą, czytał ją, a potem wyrabiał sobie opinię, dyskutował ze znajomymi i "układał" informację w głowie. Ty skaczesz po nich, niektóre przyciągną cię klikalnym tytułem, co ciekawsze udostępnisz na Facebooku i lecisz dalej.
Niekończąca się opowieść, a świat się nie zawala
Tutaj przeczytasz dlaczego newsy są złe dla organizmu. Dosłownie złe, nawet dla zdrowia. Nie dość, że zabiją kreatywność, zamażą obraz świata przez brak głębszych analiz, znieczulą na nieszczęścia, zwiększą stres, wpłyną negatywnie na możliwości poznawcze, to na dodatek oddziałują na układ limfatyczny. Marnują czas i zdrowie na ułudny obraz bycia człowiekiem poinformowanym.
Świat nie zawalił się, gdy w niedzielę zostawiłeś smartfona w domu i nie śledziłeś na bieżąco tego, co się dzieje. Jeśli jesteś już uzależniony, to pewnie łapałeś się na tym, że odczuwasz dyskomfort, może nawet nie wiedziałeś, skąd on się bierze. Jeśli jesteś mocno uzależniony, to nagle ze zdziwieniem zauważyłeś, że drzewa ładnie szumią, że świat wygląda jakoś tak inaczej. Po powrocie do internetu jednak nadrobiłeś wszystko i teraz znowu jesteś na bieżąco ze wszystkim.
Jeśli jednak udało ci się odstawić newsy na dłużej niż kilka godzin, to może zauważyłeś, że umysł zaczął działać inaczej. Po czasie napięcia i braku dostępu do informacji może trafiłeś już w stan, który pozwala się wyciszyć i skupić myśli. To pomoże w pracy, pomoże dostrzec świat wokół, pomoże też przywrócić odpowiedni punkt widzenia.
Wiecie, że znieczulica, którą czasem widać na ulicach, ta, która powoduje, że gdy ktoś upadnie na chodnik to przechodnie się nie zatrzymują, by pomóc nie bierze się tylko z niechęci i braku kultury, braku empatii? To częściowo też pokłosie przekarmienia coraz ostrzejszymi newsami, obrazami okrucieństw, ciał i zła, które serwowane są w coraz większej i większej ilości. Dobrowolne oderwanie się od tego błędnego koła pozwala na przywrócenie równowagi między - mówiąc skrótowo - tym, co dobre a co złe.
Dobrze jest, jeśli nie ma się takiego obowiązku, ograniczyć newsy, do na przykład porannego i wieczornego przeglądu. Raz, dwa razy dziennie. Gdy wraca się po kilku dniach nieobecności nie trzeba też nadrabiać tego, co się zdarzyło w tym czasie. Jeśli był to nieistotny news który nie rezonuje niczym, to po co nam on? A jeśli była to wiadomość naprawdę istotna, to wróci jeszcze kilka razy, przez tydzień-dwa będzie jeszcze szeroko komentowana i i tak się o niej dowiemy.
A ja sama znalazłam ostatnio odpowiedni dla siebie sposób, który ustrzega mnie przed nieustannym śledzeniem newsów niebranżowych. Po prostu wchodzę na taki fajny, trochę (tak mi się wydaje) sarkastyczny portal SameDobreWiesci.pl i on pozwala nabrać mi odpowiedniego dystansu. Mój przeżarty newsami dotyczącymi nieszczęść mózg najpierw reaguje protestem, gdy chcę go nakarmić czymś nienaturalnym przecież - pozytywnymi informacjami - a ja przypominam sobie, że tak naprawdę z tych wszystkich newsów dla mnie osobiście wynika coś raz na milion przypadków. I uzbrojona w dystans całkiem inaczej patrzę wtedy na nagłówki wszystkich serwisów czerpiących korzyść z uzależniania od nieszczęść.