REKLAMA

Ty, ja i wszyscy, których znamy

04.02.2012 10.08
Ty, ja i wszyscy, których znamy
REKLAMA
REKLAMA

Autorem tekstu jest Marcin Żukowski – twórca Stowarzyszenia MłodaRP (http://mlodarp.org), które od pięciu lat aktywizuje młodych ludzie na polu gospodarki, polityki i kultury łącząc świat realny ze światem wirtualnym. Współpracuje też z wieloma innymi organizacjami pozarządowymi w zakresie komunikacji w nowych mediach.

Z pokoleniami jest zawsze pewien kłopot. Żeby w ogóle w naturze wystąpiło pokolenie to osoby urodzone mniej więcej w tym samym okresie muszą mieć ze sobą COŚ wspólnego, coś uniwersalnego i znaczącego dla nich wszystkich. Ile to już mieliśmy pokoleń – Kolumbowie, pokolenie Marca 68, pokolenie „Solidarności”, pokolenie stanu wojennego, pokolenie 89, generacja Nic, generacja X, generacja P, generacja Y, pokolenie JP2 i jeszcze pewnie wiele, o których zapomniałem. Tymczasem dojrzewają nowe roczniki – czy czas w związku z tym na nowe pokolenie?

W ostatnich dniach dyskusja o internautach, o nowym pokoleniu, o rewolucji młodych nasiliła się. Ma to związek poniekąd z ACTA. Jednak nie o ACTA ten tekst, a o ludziach. Na Spider’s Web pojawił się jakiś czas temu tekst Ewy Lalik (https://spidersweb.pl/2012/01/nowy-narcyzm-czyli-media-spolecznosciowe-tworza-pokolenie-ja.html), w którym autorka opisywała pokolenie Ja. Media społecznościowe stały się teatrem, w którym zajmujemy się głównie jednym aktorem – samym sobą. Będąc ostatnio na dyskusji poświęconej roli internetu w życiu społeczeństwa usłyszałem, że social media należy wykorzystywać do personal brandingu, a więc do budowania swojej własnej marki. Współgra to z diagnozą dotyczącą pokolenia Ja. Oczywiście zdecydowana większość członków tego pokolenia nie wie, czym jest personal branding, ale wykorzystują swoje konta w portalach społecznościowych do kreowania własnego wizerunku w odpowiedni sposób. De facto budują więc swoją markę – nieważne, że nieświadomie. Wiele osób, które znam, faktycznie używa Facebooka jedynie do zaspokajania swoich narcystycznych potrzeb. Czy to jednak świadczy o istnieniu pokolenia zorientowanego na autokreację nazywaną w bardziej alternatywnych kręgach lansem?

Nie sądzę. Jeśli mówimy już o pokoleniu, to według mnie jest to bardziej pokolenie przed 30-tką, o którym w ostatnim czasie mówił Alek Tarkowski z Centrum Cyfrowego (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,11041348,_Usuniecie_komentarzy_to_nie_jest_blahostka__Stawka.html). Tutaj możemy już bardziej mówić o pokoleniu. Bo jeśli szukamy jakiegoś wydarzenia czy doświadczenia wspólnego dla dzisiejszych 20-kilkulatków, to z pewnością jest to internet, który jest dostępny non stop, praktycznie od naszego urodzenia. Jasne, pamiętam czasy bez internetu, ale byłem wtedy dzieckiem. Można więc stwierdzić, że sieć towarzyszy mi, i moim rówieśnikom, przez całe nasze życie. Dorastaliśmy razem z internetem i to dzięki internetowi się w dużej mierze realizujemy. Mamy to we krwi, to nas wyróżnia jako pokolenie. Nie mamy zaś moim zdaniem większych skłonności narcystycznych niż nasi rodzice albo dziadkowie. Mamy za to inne narzędzia, dzięki którym łatwiej jest nam być ekshibicjonistami czy lanserami. Jednak to nie czyni z nas pokolenia. Naturalnie, fakt, że w pewien sposób wypaczamy ideę social mediów kładąc zbyt duży nacisk na autopromocję jest zjawiskiem negatywnym i niepokojącym. Jeśli bowiem wszyscy skupimy się na swoich profilach (de facto po prostu na sobie), to na portalach społecznościowych stosunki międzyludzkie będą jeszcze płytsze, mniej znaczące i zasmucające niż widać to w wielu miejscach naszego bardziej realnego świata. Trzeba być ostrożnym i umiejętnie korzystać. To trochę jak z alkoholem, który przecież sam w sobie zły nie jest. Dopiero niektórzy ludzie mają z nim kłopot.

Wspomniałem o tym, że pamiętam czasy bez internetu. Pierwszy internet w domu miałem chyba w 1995 albo 1997 roku. To było dla mnie, wtedy ucznia podstawówki, coś nieznanego i niesamowitego. Nie korzystałem wtedy nawet z maila, bo w sumie nie miałbym do kogo pisać, gdyż moi znajomi nie mieli kont mailowych. Nie miałem więc z sieci wielkiego pożytku, bo nie umiałem z niej korzystać. Poza tym sam internet był wtedy czymś zupełnie innym niż dzisiaj. Ten dzisiejszy internet, nazywany Web 2.0, to jest dopiero tym, który znamy tak dobrze i w którym czujemy się jak ryby w wodzie. Internet w wersji 1.0, w którym internauta był praktycznie jedynie odbiorcą treści, stał się fundamentem, jednak dopiero jego wersja 2.0 pozwala na faktyczne wcielenie w życie wizji globalnej wioski McLuhana. Jesteśmy więc pokoleniem 2.0, a to oznacza, że naszym podstawowym narzędziem komunikacji stały się media społecznościowe, maile i komunikatory.

Pierwotni wynaleźli ogień – czy po to, aby podpalać nim swoich sąsiadów? Wątpliwe. Czy Jezus albo Mahoment nauczali po to, aby potem inni zabijali w obronie ich nauk? Nie. Czy Maria Curie-Skłodowska pracowała nad radem i polonem, aby skrócić ludziom drogę do budowy broni jądrowej? Znów pudło. Czy więc media społecznościowe naprawdę straciły swój cel – a więc łączenie ludzi – przez nas samych, którzy traktujemy je głównie jako swój billboard reklamowy? Odpowiedź jest jasna – nie. Owszem, media społecznościowe mają wady. Podobnie zresztą, jak ich użytkownicy, czyli my sami. Jednak te wady, nasze błędy, komercjalizacja czy inne negatywne zjawiska dotyczące social mediów nie znaczą, że należy wyrzucić je do kosza albo raczej odciąć się od nich i wykluczyć ze społeczeństwa. Brak dostępu do internetu jest poważnym elementem wykluczenia społecznego, a więc sprawa dotyczy jak najbardziej realu, a nie żadnego wydumanego wirtualu.

Zanika zresztą podział na real i wirtual. To kolejne zjawisko, którego jesteśmy świadkami i sprawcami jednocześnie. Oddzielanie tych dwóch rzeczywistości traci sens, ponieważ mieszają się one w sposób, z którego często nie zdajemy sobie sprawy. Ale to temat na osobny tekst. Wróćmy jednak do tematu naszego pokolenia. Pokolenie musi być w podobnym wieku i musi coś je łączyć, coś naprawdę znaczącego. Tak, jak pokolenie Kolumbów połączyła II wojna, tak jak pokolenie naszych rodziców przeżyło „Solidarność” i transformację. Muszą to być wydarzenia znaczące, które naprawdę mają wpływ na całą kohortę, czyli osoby urodzone w podobnym okresie. Jeśli szukałbym takiego czegoś to byłby to internet jako taki, Web 2.0. Niekoniecznie jednak to pokolenie musi w ogóle istnieć, bo przecież może być to tylko owa kohorta. Czy na siłę musimy się nazywać pokoleniem X, Y, Z?

Mamy chyba jednak coś z tym narcyzmem i próżnością. Sami siebie nazywamy pokoleniem takim, a takim. Jedną z naszych podstawowych potrzeb jest w końcu potrzeba akceptacji i przynależności. Tworzymy więc sieci kontaktów (media społecznościowe są w tej kwestii rewolucyjnym wynalazkiem), ale budujemy także swoją własną nadbudowę. A więc kreujemy swój wizerunek poprzez odpowiednie zdjęcia, statusy, lajki czy linki. W sumie nie ma w tym nawet nic złego. Kiedyś zbieraliśmy wycinki z gazet, płyty czy kasety i pokazywaliśmy je naszym znajomym. Dawniej po prostu ubieraliśmy się w modne ciuchy, a dzisiaj pokazujemy je jeszcze za pomocą zdjęcia na Fejsie. Wczoraj czekaliśmy na połączenie telefoniczne z ciocią z Ameryki, a dziś gadamy z nią przez Skype’a kiedy chcemy. Po prostu, tylko i aż, zmieniła się technika oraz narzędzia. Czy to stworzyło nowe pokolenie? Myślę, że tak, ale w summa summarum sam jestem jego członkiem, więc nie mnie je oceniać.

Marcin Żukowski – twórca Stowarzyszenia MłodaRP (http://mlodarp.org), które od pięciu lat aktywizuje młodych ludzie na polu gospodarki, polityki i kultury łącząc świat realny ze światem wirtualnym. Współpracuje też z wieloma innymi organizacjami pozarządowymi w zakresie komunikacji w nowych mediach.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA