Królowa Elżbieta polskiej telewizji. Różne twarze najdłużej panującej monarchini TVP

Przeżyła dwa ustroje, 30 prezesów TVP, przejechała setki tysięcy kilometrów, nagrała tysiące rozmów. Elżbieta Jaworowicz od 40 lat prowadzi "Sprawę dla reportera". Mimo wpadek, zmieniających się władz i zarzutów o nierzetelność, nie dała się zrzucić z tronu.

13.04.2023 05.47
elżbieta jaworowicz

W granatowym płaszczu z plikiem kartek w ręce idzie w kierunku nieotynkowanego domu, przed którym czeka rodzina państwa Kowalów. Tomasz i Emilia nie radzą sobie z ilością formalności wymaganych do opieki nad dorosłym schorowanym Zbigniewem ze zdiagnozowaną schizofrenią. Sami mają piątkę dzieci. Zbigniewa wzięli pod opiekę na prośbę jego umierającej ciotki. Przyjęli go do rodziny jak swego, jednak urzędy nie ułatwiają mu wejścia w nowy rozdział.

Wymagają oddzielnej lodówki dla ich rodziny i oddzielnej dla podopiecznego, oddzielnych zakupów w sklepie spożywczym, obiadów i faktur na jedzenie. Konieczna jest nawet oddzielna faktura na karmę dla psów. Za niedopełnienie formalności małżonkom grożą wysokie mandaty i oskarżenia, że wykorzystują finansowo schorowanego człowieka. Dlatego proszą Elżbietę Jaworowicz o pomoc.

Elżbieta Jaworowicz na interwencji u rodziny Kowalów, screen vod.tvp.pl

– Na drzewa przyleciało stado bocianów – mówi do kamery kilkuletni Hubert Kowal, syn małżeństwa. – Nawet mam zdjęcie w zeszycie – krzyczy jego młodszy brat i pokazuje zeszyt.

– Bociany podobno przynoszą szczęście. A co wam przyniosło szczęście? – pyta chłopców Elżbieta Jaworowicz.

– No właśnie pani – odpowiada jeden z nich.

– Ja? – dziwi się Jaworowicz.

– No tak, bo telewizja przyjechała.

– A to myślisz, że jest szczęście, jak telewizja przyjeżdża?

– No raczej, bo później sędzia może zrozumieć, jak jest u nas naprawdę i może się wszystko poprawić.

Dla rodziny Kowalów, tak jak dla milionów Polaków, Elżbieta Jaworowicz i jej program "Sprawa dla reportera" to symbol walki o sprawiedliwość, ostatnia nadzieja, która pomoże, gdy wszystko inne zawiedzie.

Dla kolejnych prezesów TVP Jaworowicz jawi się jako symbol niesłabnącej popularności, która przekłada się na wysoką oglądalność. Z kolei dla kolegów dziennikarzy jest symbolem tabloidyzacji mediów i dziennikarskiego populizmu.

Która Elżbieta Jaworowicz jest prawdziwa? Zapewne każda.

Blisko ludzkich spraw

29 stycznia 1983 roku wyemitowano pierwszy odcinek "Sprawy dla reportera", co sprawia, że jest jednym z najdłużej emitowanych programów TVP. Z początku wyglądał zgoła inaczej niż dziś. W studiu osoby szukające pomocy opowiadały o swoich problemach i na tej podstawie zaproszeni dziennikarze z różnych mediów podejmowali decyzję o zajęciu się sprawą. W obecnej formule, gdzie w studiu zbierają się eksperci, którzy omawiają zaprezentowane wcześniej dwa-trzy materiały reporterskie, program emitowany jest od około 1991 roku.

– "Sprawa dla reportera" wykiełkowała z ludzkich historii, które dokumentowałam w programie młodzieżowym. Tytuł mojego programu był przypadkowy, a konwencja zupełnie inna niż dziś. Zresztą ona kształtowała się powoli. Przez długi czas byłam tylko wydawcą i robiłam tzw. dokrętki filmowe. Prowadzącymi byli Andrzej Krzysztof Wróblewski, a czasem Jacek Maziarski – mówiła w 2020 roku w wywiadzie dla "Tele Tygodnia" Elżbieta Jaworowicz.

Reporterka TVP Barbara Pawłowska przez około dwa lata pracowała przy "Sprawie dla reportera". W rozmowie z "Rzeczpospolitą" z 2016 roku tak wspomina tamten czas: – Ela to bardzo przeżywa, znam ją jeszcze z czasów pierwszych odcinków programu. Pamiętam, jak na początku wczuwała się w każdą historię, płakała. Teraz jest już odporniejsza – mówiła. Według niej Jaworowicz jest w stanie zajmować się ludzkimi tragediami, bo jest kobietą silną i ma w sobie dużo uporu. Pawłowska nie miała też wątpliwości, że z inną prowadzącą "Sprawa dla reportera" nie odniosłaby takiego sukcesu. Fenomenu "Sprawy dla reportera" upatruje w skutecznym połączeniu dobrego doboru tematów, sposobu ich prezentowania oraz charyzmy i osobowości Jaworowicz.

A tego nie sposób odmówić redaktor Jaworowicz. Najstarszy dostępny w internecie materiał pochodzi z kwietnia 1987 roku. Prowadząca z ekipą jest w Kamieńcu Ząbkowickim, gdzie szykuje reportaż o remoncie zniszczonego pałacu. Ma na sobie długi szary prochowiec, spod którego wystaje biały kołnierz od eleganckiej koszuli, wokół szyi zawieszony niebieski szal, na ustach czerwona szminka. Z przewieszoną czarną listonoszką spaceruje po zniszczonym pałacu. Jest końcówka PRL-u.

– Obawa o to, jak będą wyglądały nasze dalsze losy jako kraju tak zadłużonego oraz…

– Przepraszam, stop – przerywa natychmiast mężczyźnie w kasku Jaworowicz. – To nie jest pana sprawa, że kraj jest zadłużony – zaznacza. Wie, że nie może sobie pozwolić na krytykę rządu, dlatego poprawia rozmówcę, sugerując nawet, co ma powiedzieć, a co powinien zatrzymać dla siebie.

Elżbieta Jaworowicz, 1987 rok

Zanim została prowadzącą "Sprawy dla reportera" w połowie lat 80., pochodząca z miejscowości Nisko w Podkarpackiem Elżbieta Latawiec, bo tak brzmi jej panieńskie nazwisko, ukończyła filologię polską i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

W 1995 roku wspominała w rozmowie z "Anteną", że jako dziecko chciała zostać tancerką, później projektantką mody, rysowała nawet różne modele, jednak ojciec architekt odwiódł ją od tego pomysłu, twierdząc, że nie ma talentu. Gdy dorosła, nie miała jasno sprecyzowanych planów, więc poszła na polonistykę. W połowie studiów uświadomiła sobie, że mogłaby zostać dziennikarką.

Pierwsze szlify zbierała w Telewizji Polskiej w połowie lat 70. po zwycięstwie w konkursie ogłoszonym przez bardzo popularny wówczas "Telewizyjny Ekran Młodych". Z programem związana była legendarna polska dziennikarska Bożena Walter, której Jaworowicz została asystentką i to od niej uczyła się zawodu. Początkowo robiła materiały o kulturze i modzie, później miała prowadzić na żywo rozmowy w studiu i tutaj pojawił się problem. – Elżbieta na żywo potwornie się denerwowała i nie wypadała najlepiej na wizji – opowiadała "Pressowi" w 2006 roku Bożena Walter. Według "Pressa" był to moment, gdy przyszłość młodej Jaworowicz w TVP nie była pewna.

– Nie pamiętam, czy to ona sama znalazła ten temat, czy to ja ją wysłałam na wieś, gdzie rozgrywał się jakiś dramat. Kiedy pokazała mi nakręcony materiał, na początku byłam przerażona. Pomyślałam, że to już absolutny koniec Elżbiety w telewizji. Na ekranie ślicznie ubrana śliczna dziewczyna stoi na tle kupy gnoju. Ale zapominało się o tym ślicznym stroju, gdy tylko zaczęła zadawać pytania. Wtedy objawiła się jej pasja społecznikowska. Od tego programu zaczęto w telewizji traktować Elżbietę inaczej – opowiadała magazynowi Bożena Walter.

W międzyczasie Jaworowicz skończyła zaoczne Wyższe Studium Zawodowe Realizacji Telewizyjnych Programów Dziennikarskich w łódzkiej filmówce. Nawet nakręciła dwa filmy dokumentalne, oba zostały nagrodzone na Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Krótkometrażowych (dziś: Krakowski Festiwal Filmowy). Jednak ciągnęło ją do małego ekranu. Po "Telewizyjnym Ekranie Młodych" pod koniec lat 70. współpracowała z Bożeną Walter przy "Siódemce", codziennym wieczornym programie dla młodzieży. Występowała już pod nazwiskiem pierwszego męża Lecha Jaworowicza, kierowcy rajdowego. W poniedziałki była publicystyka. Na bazie tego programu kilka lat później powstała "Sprawa dla reportera".

Trudne sprawy dla reporterki

Program od samego początku stawiał problemy zwykłych ludzi na pierwszym planie. W czasach PRL były to zazwyczaj osoby, które cierpiały z powodu działań bezdusznych przedstawicieli aparatu partyjnego średniego i niskiego szczebla. W latach 90. Jaworowicz wychodziła naprzeciw ofiarom planu Balcerowicza i prywatyzacji.

Jej materiały nie zawsze podobały się władzy i to nawet już po 1989 roku, gdy istniał jeszcze PRL-owski Radiokomitet – cenzorska instytucja kontrolująca publiczne media. W sierpniu 1992 roku urzędnicy wstrzymali emisję "Sprawy dla reportera" poświęconej strajkowi w Polskich Zakładach Lotniczych Mielec. To samo zrobili z programem o prywatyzacji cementowni Górażdże, bo Jaworowicz nie zastosowała się do decyzji Radiokomitetu, by wszystkie programy publicystyczne były emitowane na żywo. Jak wspomina Bożena Walter w rozmowie z "Pressem", Jaworowicz miała wtedy tłumaczyć, że takiego programu jak jej nie da się robić na żywo, bo bohaterowie to zwykle skłócony żywioł.

W konsekwencji "Sprawa dla reportera" zniknęła z anteny w listopadzie 1992 roku i powróciła w lutym 1993 roku.

Aleksandra Frykowska, ówczesna szefowa telewizyjnej Jedynki, tłumaczyła na łamach "Gazety Wyborczej": "To był program, który wywoływał ogromne kontrowersje, był postrachem bardzo wielu polityków, a w którymś momencie stał się też postrachem ludzi pracujących w telewizji. Redaktor Jaworowicz jest bardzo dobrą dziennikarką. Można jej postawić jednak zarzut, że przedstawia racje tylko jednej strony".

W marcu 1994 roku za tę jednostronność "Sprawa dla reportera" trafiła do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która zastąpiła Radiokomitet, ale miała nie cenzurować, lecz stać na straży wolności słowa i rzetelności dziennikarskiej.

Jaworowicz w programie o upadku Spółdzielczego Banku w Kolbudach sugerowała powiązanie tego faktu z politykiem Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Gdańska Jarosławem Ulatowskim. "Podane informacje na temat działalności Ulatowskiego (biznesmena, byłego posła KLD) były niesprawdzone i wybiórcze, zaś dziennikarka prowadząca program (Elżbieta Jaworowicz) miała emocjonalny stosunek do przedstawianej sprawy i samego Ulatowskiego, czym naruszyła wymóg bezstronności i obiektywizmu" – orzekła wówczas KRRiT.

– Wówczas "Sprawa dla reportera" była tylko montowanym reportażem, co dawało możliwość manipulacji. Osoba, o której była w nim mowa, nie miała możliwości odniesienia się do stawianych zarzutów. Doprowadziłem do tego, że w "Sprawie dla reportera" pojawiła się część studyjna. I za moich czasów była nadawana na żywo. Później niestety i tę część zaczęto montować – opowiadał w 2006 roku w rozmowie z magazynem "Press" Wiesław Walendziak, prezes TVP w latach 1993-1996.

"Sprawa dla reportera", 1994 roku

Nie brakowało kontrowersji i w kolejnych latach. Zdarzało się też, że "Sprawa dla reportera" pokazywała problem z zupełnie innej strony niż pozostali dziennikarze. Tak było w przypadku materiału o kamienicy przy ul. Szerokiej 12 w Krakowie. Jaworowicz tropiła tam układ urzędniczo-prokuratorsko-policyjny, który niszczył właściciela kamienicy Krzysztofa Pierścionka, wtedy Krzysztofa P. W tym czasie prasa krakowska donosiła, że budynek to rażąca samowola budowlana burząca architektoniczny ład miejsca wpisanego na listę zabytków UNESCO.

Jednym z opisujących tę sprawę był Dziennikarz Roku 2022 Szymon Jadczak. – To kolejny raz, kiedy Jaworowicz przekręciła fakty i zrobiła historię biednego biznesmena poszkodowanego przez państwo – ocenia dziś. I dodaje, że sam prawie dał się zaprosić do jej programu, ale zrezygnował w ostatniej chwili. O tym, że była to dobra decyzja, przekonał się kilka dni później, gdy – idąc do pracy przez krakowski Kazimierz – zauważył dziennikarkę, ekipę "Sprawy dla reportera" i samego Pierścionka w ogródku hotelu, którego dotyczyła cała afera. Jak mówi Jadczak, Jaworowicz z ekipą miała nocować w nim podczas kręcenia zdjęć. Później za program o Szerokiej 12 w 2008 roku krakowscy dziennikarze przyznali Jaworowicz reporterską Antynagrodę Dziennikarzy.

Tu patrzy się inaczej

Mimo takich wpadek program od 40 lat utrzymuje się na antenie. Przez lata stała za tym przede wszystkim oglądalność, ale mogą być też inne powody. Magazyn "Press" tłumaczył w tekście z 2006 roku, że "Jaworowicz stosuje taki patent: zaprasza ludzi o znanych twarzach, żeby w razie kłopotów zadzwonili do przełożonych".

I rzeczywiście, przez lata u Jaworowicz gościło wielu wpływowych polityków, dziennikarzy i aktywistów, m.in. Jacek Kurski (głównie w latach 90.), publicyści Jacek Żakowski czy Rafał A. Ziemkiewicz, europoseł PiS Janusz Wojciechowski, polityk Tadeusz Cymański. Teraz najczęściej w programie występują senator Lidia Staroń, prawnik Piotr Kaszewiak, aktywista Piotr Ikonowicz czy poseł Jarosław Sachajko.

– Uważam, że ten program jest robiony bardzo rzetelnie. Pani redaktor Jaworowicz prosi o przedstawienie stanowiska każdy urząd, instytucję czy firmę, które są w sprawę zaangażowani. Wszyscy mają prawo się do tego ustosunkować – broni "Sprawę dla reportera" w rozmowie z SW+ poseł Sachajko. Jego zdaniem, nawet jeśli te same zdarzenia są w TVP pokazywane zgoła inaczej niż w innych mediach, to nie oznacza, że są pokazane nieobiektywnie, po prostu na problemy "patrzy się inaczej".

Studio "Sprawy dla reportera", screen vod.tvp.pl

Według prawniczki Marii Wentlandt-Walkiewicz, która swego czasu często występowała jako ekspert w "Sprawie dla reportera", Jaworowicz ma niebywałą umiejętność poruszania problemów, które są wierzchołkiem góry lodowej. – Jest osobą wymagającą, bardzo ją cenię za profesjonalizm – przekonuje w rozmowie z SW+. Prawniczka zaznacza, że udział w programie wzbogacił ją zawodowo, pozwolił poznać wielu ciekawych ludzi oraz od czasu do czasu komuś pomóc. – Dość często dostaję problematyczne telefony od ludzi, którzy uważają, że skoro występuje w tym programie, to potrafię rozwiązać ich nierozwiązywalne sytuacje – opowiada.

Eksperci występujący w "Sprawie dla reportera" przed nagraniem, które odbywa się zwykle we wtorki w siedzibie TVP przy ul. Woronicza w Warszawie, otrzymują dokumenty dotyczące omawianej sprawy. Wentlandt-Walkiewicz zaznacza, że program nie jest reżyserowany, a reakcje biorących udział są autentyczne. – Nikt nam nie sugeruje, co mamy mówić, wszystko odbywa się kompletnie bez scenariusza – mówi prawniczka.

Eksperci, z którymi się kontaktowaliśmy, nie dostają za to pieniędzy. – W związku z udziałem w programie nigdy nie przyjąłem żadnego honorarium, a do Warszawy od lat dojeżdżam na własny koszt i pomagam bohaterom programu zawsze nieodpłatnie – pisze w mailu Piotr Kaszewiak.

Lidia Staroń i Piotr Kaszewiak w studiu "Sprawy dla reportera", screen vod.tvp.pl

Ale nie zawsze tak było. Pod koniec lat 90. zdarzało się, że nawet bohaterowie programu dostawali wynagrodzenie. – Jedna z kobiet przyniosła w torebce medale i je wysypała na stół, udowadniając, że była dobrym pracownikiem. Za występ po programie Jaworowicz kazała jej, jako jedynej, za udział w programie zapłacić – mówi nam dziennikarka Bożena Nowotniak, która brała udział w programie jako ekspertka.

To jednak nieliczne wyjątki. Większość za to nieodpłatnie ogrzewa się w blasku redaktor Jaworowicz, jednej z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek i dzięki udziałowi w programie buduje swój wizerunek. W niektórych przypadkach także potencjał wyborczy.

Beka z Jaworowicz

Nie tylko występujący w "Sprawie dla reportera" korzystają z potencjału programu do zbudowania swojej kariery. Daniel Midas, komik i stand-uper, wykorzystał memiczny potencjał "Sprawy dla reportera" i zaczął tworzyć parodię oryginalnego formatu, który nazwał "Szopką dla reportera". – Od pierwszego odcinka internet to chwycił, już pierwsze wideo miało milion wyświetleń – wspomina w rozmowie z SW+ Midas, który zanim zaczął nagrywać wideo o programie Jaworowicz, udzielał korepetycji z matematyki.

W rozmowie z SW+ opowiada, że od lat oglądał "Sprawę dla reportera" i otwierał szeroko oczy ze zdziwienia. Tak było w odcinku, w którym matka broniła swojego syna, przekonując, że nic złego nie mógł zrobić, bo przecież do kościoła chodził i ministrantem był. – Myślę, że ludzie pracujący przy tym programie robią to wszystko na poważnie. Czasem myślę, że już nic mnie nie zaskoczy, ale potem dowiaduję się, że nie doceniam memicznego potencjału twórców programu – mówi Midas.

Jego zdaniem, choć jest krytyczny w stosunku do tego programu, nie uprawia nagonki, bo "krytykuje na śmieszno, punktuje absurdy, wylicza żenady". Midas przez ostatnie dwa lata, kiedy nagrywa pastisz "Sprawy dla reportera”, zgromadził tylko na TikToku 487,5 tys. obserwujących. Dziś jeździ po całym kraju ze swoim programem stand-upowym.

Daniel Midas, Szopka dla reportera

Całkiem pokaźną publikę zebrało też instagramowe konto TVP Core, na którym autor publikuje kadry ze "Sprawy dla reportera".

– Zdarzają się osoby, które uważają moje konto za problematyczne, chociaż najczęściej wynika to z niezrozumienia konwencji. Moim celem nie jest publikowanie zabawnych momentów, a po prostu kadrów wyjętych z kontekstu, które mogą być zarówno śmieszne, jak i tragiczne, bo takie też jest życie. Jednego dnia dodaję post, który dotyczy problemów z rozwolnieniem, innego wrzucę dziecko w trumnie. Są osoby, którym takie zestawienia się nie podobają – tłumaczy prowadzący konto, który prosi o anonimowość. Jego zdaniem trudno ocenić "Sprawę dla reportera" jako faktyczny program reportażowy, bo w jego głowie "funkcjonuje bardziej jako surrealistyczny serial rozrywkowy".

– Dobór muzyki, występy na żywo, przedziwni goście w roli ekspertów sprawiają, że programu nie da się traktować poważnie, chociaż wiem, że są tam też osoby, które faktycznie starają się podchodzić do spraw z odpowiednim profesjonalizmem – zaznacza nasz rozmówca.

Instagramowy post TVP Core, screen: Instagram.com

TVP nie ma problemu z twórczością ani Midasa, ani prowadzącego TVP Core. Telewizja ani występujący nie zgłaszali nigdy swoich uwag do żadnego z panów. Zresztą trudno się złościć na osoby, które promują wśród młodego pokolenia trącający już myszką program borykający się z malejącą od dłuższego czasu publiką.

Jej wysokość oglądalność

Lata 90. i początek 2000 były złotym okresem dla programu, jeśli chodzi o liczbę widzów. Według archiwalnych przekazów potrafiła ona dojść do 8 mln widzów. Skuszone popularnością "Sprawy dla reportera" TVP zdecydowało się uruchomić drugi magazyn reporterski o nazwie "Elżbieta Jaworowicz. Tak było – tak jest". Bohaterami każdego z odcinków byli ludzie, których problemy udało się rozwiązać lub wyjaśnić przed laty w "Sprawie dla reportera".

Program trafił na antenę TVP 1 w listopadzie 2012 roku. Pierwsze trzy odcinki obejrzało średnio 2,07 mln widzów, ale to nie wystarczyło, żeby być liderem pasma. Drugi program Jaworowicz miał gorsze wyniki niż emitowany w tym czasie serial "Przyjaciółki" na Polsacie oraz "Kuchenne rewolucje" w TVN-ie. Później eksperymentowano z nową godziną emisji, co przełożyło się na jeszcze gorsze wyniki, bo program przyciągał średnio 1,11 mln widzów.

Jacek Rakowiecki, rzecznik prasowy TVP, tłumaczył wtedy, że program został uruchomiony z okazji 60. jubileuszu Telewizji Polskiej, a więc z założenia tylko na jakiś czas. Wtedy nikt jeszcze nie spodziewał się, że i "Sprawę dla reportera" za chwilę mogą czekać problemy z oglądalnością.

W 2011 roku według danych Nielsena "Sprawę dla reportera" śledziło średnio 3,49 mln widzów. Potem niemal co roku było tylko coraz słabiej:

  • 2012 – 3,41 mln
  • 2013 – 3,02 mln
  • 2014 – 3,11 mln
  • 2015 – 3,23 mln
  • 2016 – 3 mln
  • 2017 – 2,63 mln
  • 2018 – 2,58 mln
  • 2019 – 2,53 mln
  • 2020 – 2,14 mln
  • 2021 – 1,6 mln

We wrześniu i październiku 2022 roku "Sprawę dla reportera" śledziło średnio 1,25 mln widzów, czyli o 330 tys. oglądających mniej niż przed rokiem.

Do najnowszych liczb nie mamy już dostępu, bo Nielsen od jakiegoś czasu nie udostępnia danych dotyczących konkretnych programów. Poprosiliśmy więc TVP o te informacje. "W lutym 2023 roku program oglądało ponad 260 tys. widzów więcej niż w listopadzie ubiegłego roku" – odpowiedziało biuro prasowe TVP, nie podało jednak danych nominalnych. Zakładając, że listopadowa oglądalność uplasowała się podobnie jak w październiku, to ta lutowa powinna więc wynieść ok. 1,5 mln widzów.

Dane są bezlitosne – podobnie jak internauci, którzy żartują z kolejnych pomysłów na ściągnięcie uwagi widzów. Najbardziej komentowane i budzące kontrowersje są występy artystów, głównie disco polo, w programie Jaworowicz. Na przestrzeni lat w "Sprawie dla reportera" występowali m.in. Zenek Martyniuk, Ivan Komarenko, Rafał Brzozowski, influencerka Tamara Gonzalez Perea, zespół Piękni i Młodzi. Śpiewała także sama Jaworowicz.

Elżbieta Jaworowicz śpiewa "Lulajże Jezuniu" w "Sprawie dla reportera"

Szczególnym echem odbił się odcinek ze stycznia ubiegłego roku, w którym pojawiła się Maryna, pochodząca z Ukrainy matka trójki dzieci. Kobieta wyszła za Polaka, który pastwił się nad nią i ją poniżał. Po dyskusji na temat sprawy pani Maryny wokalista zespołu Masters, który dotąd siedział przy stole eksperckim, wykonał piosenkę "Żono moja".

Podczas występu Elżbieta Jaworowicz podśpiewywała i podrygiwała w rytm piosenki, dobrze bawili się też eksperci zaproszeni do programu. Tymczasem bohaterka poruszanej wcześniej historii zalała się łzami, słuchając piosenki o szczęśliwie zakochanych.

Zespół Masters w "Sprawie dla reportera"

Absurdów było więcej. W jednym odcinku mecenas Piotr Kaszewiak stanął na głowie w studiu, chcąc w ten sposób pokazać, że wspiera zbiórkę na drogą operację chorego chłopca.

Piotr Kaszewiak staje na głowie
Piotr Kaszewiak staje na głowie w studiu "Sprawy dla reportera", screen vod.tvp.pl

W innym prezes stowarzyszenia Dzielny Tata został wyprowadzony ze studia przez ochronę, bo w trakcie programu prowadził relację na żywo. W odcinku występował także detektyw Krzysztof Rutkowski, któremu towarzyszyła grupa mężczyzn w kominiarkach.

W innym odcinku ksiądz Stanisław Jurczak oburzył się, że bohaterka programu, która przeszła mastektomię, "nie obsługuje męża w łóżku". Jeszcze innym razem niejaki pan Zygmunt, który w trakcie rozwodu stracił zabytkowy pałac, przyszedł do studia z wypchanym bobrem. Jak stwierdziła wówczas prowadząca, "ostał mu się jeno sznur, stare kalesony i wypchany bóbr".

Dzielny tata w "Sprawie dla reportera"

– Samo mieszanie porządków, poważne problemy i tragedie ludzkie okraszane występami disco polo, uwłacza jakiejkolwiek rzetelności. To przypomina cyrk, a nie program interwencyjny. Nie sądzę, żeby cyrk mógł pomóc w rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu – ocenia Szymon Jadczak.

Królowa Elżbieta milcząca

Mimo to do redakcji "Sprawy dla reportera" nadal spływa mnóstwo zgłoszeń. – W wielu listach, telefonach ludzie traktowali zgłoszenie się do tego programu jako ich ostatnią deskę ratunku, ale spraw było dużo, więc dużo też musiało być odrzucanych, oczywiście ludzi było bardzo żal. Ale wszystkim nie dałoby się pomóc – mówi nam anonimowo osoba, która w 2010 roku miała praktyki w redakcji "Sprawy dla reportera".

Ludzie wierzą, że Elżbieta Jaworowicz ma moc sprawczą i za jej sprawą ich problemy znikną jak za dotknięciem magicznej różdżki. I rzeczywiście, części bohaterów "Sprawa dla reportera" pomogła. – Dzięki programowi udało nam się zabezpieczyć finanse na około roczną rehabilitację i sprzęt – mówi nam Łukasz Przychodzki, ojciec 2,5-letniego Bartusia chorego na SMA.

Elżbieta Jaworowicz całuje Bartusia Przychodzkiego, screen vod.tvp.pl

Fenomen ten tak opisuje dr Juliusz Braun z Collegium Civitas, prezes TVP w latach 2011-2015: – Ten program jest blisko ludzkich spraw, czasem może zbyt populistyczny, efekciarski, ale jednocześnie jeśli chodzi o efekt ostateczny bardzo profesjonalnie przygotowany. Czasami, trzeba przyznać, mniej profesjonalny, jeśli chodzi o rzetelność. Per saldo to jednak duża wartość dla telewizji.

Ale właśnie ze względu na to efekciarstwo niektórzy bohaterowie są niezadowoleni z udziału w programie. – Po "Sprawie dla reportera" spadł na nas hejt, program nie pomógł wcale – mówi Ewelina Kopczewska, która prosiła o pomoc w zorganizowaniu operacji dla chorego syna Eryka.

Niezadowolona z udziału w programie jest też Iga Bik, która – jak tłumaczy – do programu przyszła się bronić przed zarzutami byłego męża. Po rozstaniu walczy o prawo do opieki nad dzieckiem, żeby "eks nie naopowiadał o mnie nie wiadomo czego". – Wydawało mi się, że nagrywają co innego, a w konsekwencji montaż nie pokazał mnie w dobrym świetle. Nikt nie przejmuje się ludźmi, chodzi tylko o show – mówi kobieta. I przyznaje, że w studiu, które "zatrzymało się w latach 80.", eksperci nie dawali jej dojść do słowa. – Dla mnie to bazar – podsumowuje.

Nie wiemy jednak, czy studio rzeczywiście zatrzymało się w latach 80. i jak wyglądają nagrania programu, bo mimo wielokrotnych próśb wysyłanych od lutego Elżbieta Jaworowicz nie wyraziła zgody na nasze uczestnictwo w nagraniach programu. Nie zdecydowała się również na rozmowę z nami.

A szkoda, szczególnie dlatego, że byłby to dobry moment, aby wytłumaczyć się z niestosownego zachowania wobec gości programu. O złym traktowaniu mówiła Olga Chobot, założycielka nieistniejącego już dziś stowarzyszenia Stop Nierzetelni, które przez jakiś czas skupiało osoby uważające, że Jaworowicz je skrzywdziła. – W czasie nagrania Jaworowicz była zupełnie inna niż na antenie. Wulgarna, wyniosła, bezwzględna. Między ujęciami pokazanymi w telewizji mówiła do mnie, to cytat, "bo cię kopnę, głupia babo", ponieważ nie chciałam się rozpłakać. Stosowała też pewien rodzaj szantażu, mówiła, że jeśli nie będę płakać, to za chwilę przerwą nagrywanie programu, bo to są koszty – mówiła Chobot w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

Podobną sytuację zgłosił dziennikarce Agnieszce Żądło czytelnik, który miał okazję uczestniczyć w nagraniach programu. "Do matki, której syn zginął, pracując na czarno, potrafiła wywalić: »Ja pierdolę, straciłaś syna i nie potrafisz płakać?! Kurwa mać, do jakich wieśniaków ja trafiłam? Albo wyjesz, albo się zwijamy«" – czytamy w mediach społecznościowych dziennikarki, gdzie została opublikowana wiadomość, którą czytelnik przesłał w odpowiedzi na jej tekst w "Newsweeku" o "Sprawie dla reportera".

Niezatapialna pierwsza dama Woronicza

Swego czasu na korytarzach TVP na Jaworowicz mówiono "Maryla Rodowicz Telewizji Polskiej", bo jak za niezniszczalną królową muzyki stały tłumy fanów, tak za Jaworowicz tłumy telewidzów. Mimo zmian w kierownictwie, a dokładnie 30 zmian prezesów, od kiedy Jaworowicz dołączyła do TVP, jej status jako gwiazdy pozostaje niezachwiany.

– Pani Jaworowicz i jej program to odrębne byty w TVP. Wobec wielu programów pojawiały się pomysły dotyczące likwidacji ze względu na starzejący się format, ale nigdy nie było takich uwag w kierunku "Sprawy dla reportera" – mówi Juliusz Braun, były prezes TVP. – Ona potrafiła wokół siebie zbudować silną markę i ściągać uwagę milionów widzów. Politycznie łatwo jej było przetrwać, bo nie dotykała tematów szczególnie drażliwych dla dowolnej władzy, to klasyczna interwencja w ludzkich sprawach – dodaje Braun.

Elżbieta Jaworowicz przytula mężczyznę podczas interwencji, screen vod.tvp.pl

Jednak niedawno krążyły informacje o rychłym końcu kultowego programu. W lutym media sugerowały, że po odejściu Jacka Kurskiego przyszłość programu Elżbiety Jaworowicz może stać pod znakiem zapytania, bo prezes Matyszkowicz ma nie być fanem jej programu. Zaprzecza temu jednak biuro prasowe TVP: "Program »Sprawa dla reportera« będzie nadal emitowany". Jak długo? Tego już się nie dowiedzieliśmy.

Kilkanaście dni temu królowa Elżbieta polskiej telewizji skończyła 77 lat. Od 40 lat niezmiennie wita swoich gości w czwartkowe wieczory w studiu przy Woronicza. Niezmienna jest też jej poza z wyciągniętymi w bok nogami, której miała nauczyć się od legendarnej prezenterki telewizyjnej Ireny Dziedzic. Nadal podpiera się ręką w talii i odczytuje z promptera gotowe puenty. Nadal jeździ po całej Polsce, sama przygotowując wszystkie materiały reporterskie do programu. W jednym z wywiadów zapytana, czego nauczyła ją "Sprawa dla reportera", odpowiedziała: – Przede wszystkim pokory wobec faktu, że tak do końca nie jesteśmy kowalami własnego losu.

Ale w przypadku Elżbiety Jaworowicz kowalem losu jest sama Elżbieta Jaworowicz.

Zdjęcie główne: fot. Cezary Piwowarski/W&G, CC BY-SA 4.0 via Wikimedia Commons
DATA PUBLIKACJI: 13.04.2023