Aplikacje zmieniły nasz świat. Wydobyły na wierzch to, jacy jesteśmy

– Możemy znaleźć informacje z dowolnego zakątka, ale tego nie robimy. Nie obchodzi nas nawet to, co dzieje się na naszej granicy, gdzie uchodźcy umierają z głodu i wychłodzenia. To nie jest wina Facebooka, że my na to nie patrzymy, tylko nasza wina. Facebook jedynie reaguje na to, jacy jesteśmy – mówi Michał R. Wiśniewski, autor książki „Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły nasz świat”.

Jak aplikacje zmieniły nasz świat? Wydobyły na wierzch to, jacy jesteśmy

Jak smartfony i aplikacje zmieniły nasz świat – pyta w nowej książce Michał R. Wiśniewski i nie daje jednoznacznej odpowiedzi, czy to zmiana na lepsze. Stawia też szereg pytań, m.in. o to, kto tu kogo kształtuje i zmienia: my – świat za pomocą smartfonów czy one nas?

Wiśniewski nie pierwszy raz zanurza się w tematykę przyszłości, która ma już przecież sporą przeszłość. W swojej pierwszej książce „Wszyscy jesteśmy cyborgami” zastanawiał się, jak internet zmienił nasz kraj. Teraz na warsztat bierze telefon komórkowy i wgrane w niego aplikacje.

Przez kolejne karty książki błyskotliwie i z nutą nostalgii prowadzi nas przez historię telefonizacji. Od ciężkich i wielkich komórek z lat 90., przez kosztowne SMS-y i MMS-y na początku XXI wieku, aż po dziesiątki aplikacji na ultranowoczesnych smartfonach. Dla czytelników pasjonujących się technologiami nie będzie to wprawdzie nic odkrywczego, ale dla całej reszty może być cennym kompendium wiedzy i prawdziwą kopalnią faktów. Dla wszystkich zaś będzie to z pewnością źródło wspomnień z czasów, kiedy SMS-y pisało się bez polskich znaków, a nawet odstępów między wyrazami, byle tylko zaoszczędzić miejsce i pieniądze.

Wiśniewski w swoim eseju wszelkie kolejne etapy rozwoju telefonizacji, smartfonów i aplikacji szereguje nie tylko chronologicznie, ale również według dziedzin życia, na których ów wynalazki odciskają swoje piętno. Pisze więc m.in. o rozrywce, zdrowiu, sporcie czy miejskich przestrzeniach. Co ważne, wszystkie te zmiany osadza w szerszym, społeczno-politycznym kontekście, co pozwala łatwiej zrozumieć ich znaczenie. Ciekawym zabiegiem jest również zamieszczanie na końcu każdego rozdziału jego krótkiego podsumowania o wielkości tweeta. Ten ukłon w stronę nowoczesności z pewnością docenią czytelnicy, dla których użycie #TLTR jest codziennością. 

Okładka książki „Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły nasz świat” fot. materiały prasowe Wydawnictwo Czarne
Okładka książki „Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły nasz świat”. Fot. materiały prasowe Wydawnictwo Czarne

Cenną warstwą „Zabójczych aplikacji” są fragmenty, kiedy Wiśniewski z bliska przygląda się temu, jak wykorzystujemy urządzenie, które stało się przecież nieodłącznym towarzyszem każdego z nas. Bez którego trudno dziś nawet wyobrazić sobie codzienność.

W końcu smartfon to już nie tylko modny gadżet służący głównie do budowania własnego statusu i emanowania prestiżem, ale przede wszystkim urządzenie, które ułatwia nam codzienne życie. Za jego pośrednictwem rozmawiamy ze znajomymi, poznajemy nowych ludzi, płacimy, bawimy się, a nawet pracujemy. Z nim kładziemy się spać i na niego zwykle patrzymy tuż po przebudzeniu. Wiśniewski na czynniki pierwsze rozkłada tu zagrożenia i korzyści płynące z nowych rozwiązań. Co ważne, unika jednoznacznych ocen. Raczej zastanawia się, jak mamy ułożyć sobie z nimi życie na własnych zasadach oraz co użycie w taki czy inny sposób tej czy innej aplikacji mówi o nas – ludziach.

Z pomocą aplikacji, takich jak Facebook czy Twitter, możemy przecież znaleźć informacje z dowolnego zakątka świata. Jednak zwykle szukamy tam rozrywki i odwracamy wzrok od poważnych problemów.

– To nie jest wina Facebooka, że my na to nie patrzymy, bo on nam to ukrywa, tylko nasza wina. Facebook reaguje jedynie na to, jacy jesteśmy. Utrwala ludzką naturę – mówi nam Michał Wiśniewski.

Michał R. Wiśniewski, autor książki „Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły nasz świat”. Fot. materiały prasowe Wydawnictwo Czarne

„Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły nasz świat?” – Michał R. Wiśniewski – Wydawnictwo Czarne, 2021. Premiera książki w wersji papierowej i jako e-book – 29 września.

Aplikacje ułatwiają nam życie; za ich pośrednictwem pracujemy, uczymy się, płacimy, bawimy się, poznajemy ludzi. A tymczasem tytuł Twojej nowej książki to „Zabójcze aplikacje”.

Oczywiście tytuł książki jest przewrotny, ten termin w żargonie oznacza przecież nie aplikację, która zabija, ale która jest pożądana. Podoba mi się ten kalambur i dwuznaczność, bo doskonale oddaje naturę współczesnych aplikacji. Okładka pełna oczu może budzić lęk i niepokój, choć ja nigdy nie myślałem o internecie, technice, progresie cyfrowym jak o czymś, czym powinniśmy straszyć, jak w „Czarnym lustrze”.

Ale smartfony wyposażone w szereg aplikacji mogą budzić niepokój. Już dziś mówią nam, jak żyć; co myśleć, gdzie iść, wiedzą, kiedy śpimy i czy jesteśmy w domu. Kontrolują całe nasze życie.

A czy to jest złe, że aplikacja Google Maps mówi mi, gdzie mam iść i podpowiada najlepszą drogę? Czy to złe, że jestem pod kontrolą tej strasznej aplikacji, która myśli za mnie? To po prostu bardzo użyteczne narzędzie, które sprawia, że żyje się dużo wygodniej.

Owszem, żyje się wygodniej, ale i bezkarnie. Dzięki aplikacjom można np. łamać prawo drogowe, przekraczać prędkość, a potem nie ponosić odpowiedzialności, bo aplikacja ostrzeże kierowcę przed radarem czy patrolem drogówki.

To oczywiście jest patologia. Wyświetlanie na mapie Google’a informacji o kontroli drogowej jest działalnością zbrodniczą pozwalającą omijać przepisy, które są przecież po to, aby ich przestrzegać cały czas, a nie tylko 100 metrów przed radarem. Ograniczenie prędkości do 50 km/godz. w mieście nie jest przypadkiem. Ten znak stawia się po to, aby pieszy miał szansę przeżyć, gdy dojdzie do wypadku, ale samochodziarze tego nie rozumieją.

Fot. shutterstock.com/MonstarStudio
Aplikacje drogowe pozwalają uniknąć odpowiedzialności za złamanie przepisów. Fot. Monstar Studio / Shutterstock.com

A klienci nie rozumieją, że aplikacje zmieniają też naszą pracę. Kierowcy i dostawcy jedzenia już pracują w appkach…

…które nie mają ludzkich odruchów, tylko śrubują im normy i obniżają stawki, a przy tym nie dają przestrzeni, aby się zbuntować.

Tak to jest i będzie coraz częściej. Aplikacje traktują nas jak armię robotów, które można po prostu wyłączyć, kiedy nie są potrzebne lub gdy zaczynają się buntować. To wymarzony świat dla cyfrowych kapitalistów.

Był tylko jeden przypadek, gdy wydawało mi się, że to niekoniecznie jest takie złe. Myślałem, że uberyzacja pracy może sprawdzić się w przypadku branży usług seksualnych. Kiedy pojawiło się Only Fans, to wydawało się, że oddanie przy pomocy aplikacji tej pełnej przemocy branży pod kontrolę pracowników sprawi, że pojawi się pewien bufor bezpieczeństwa. Ale ostatnia decyzja Only Fans o usunięciu treści erotycznych pokazuje, że taka platforma jest totalnie nieprzewidywalna. Z nikim nie negocjuje i nigdy nie będzie dobrym pracodawcą, nawet jeśli początkowo przybiera taką maskę.

Aplikacje nakładają też filtr na rzeczywistość i często prezentują nam fałszywy obraz świata, zamykając w bańkach informacyjnych. Czy to jest ta zmiana, której naprawdę chcieliśmy?

Szarego człowieka nigdy nikt nie pyta, w jakim świecie chce żyć. Popatrz. Urodziłem się w 1979 roku i nikt mnie nie pytał, czy chcę żyć w PRL-u. Nikt w 1989 roku nie pytał mnie, czy chcę zmian i tak samo teraz nikt nie pyta nas, jaki ma być kształt internetu czy aplikacji w naszych telefonach.

A bańki? Jak się zastanowić, to zawsze byliśmy w bańce. W latach 80. był jeden dziennik telewizyjny i byliśmy zamknięci w bańce zbudowanej przez ten dziennik. Czy potem było lepiej? Nie sądzę. Zawsze coś ograniczało naszą percepcję, a teraz ograniczają ją algorytmy aplikacji, które nie są zresztą jakimś złym czarnoksiężnikiem mającym niecne plany, ale tym, jakie sami je tworzymy. Algorytmy uczą się przecież na podstawie naszych zachowań i naszych interakcji tego, co lubimy, kogo dodajemy do znajomych. Czy to różni się od tego, z jaką grupą rówieśniczą zadawaliśmy się w szkole? Ona też nas jakoś ograniczała i kształtowała poglądy. A to, jak wygląda internet, wynika z natury ludzkiej. Takie aplikacje jak Facebook tylko wydobywają na wierzch to, jacy jesteśmy, nasze najlepsze i najgorsze cechy.

Tylko czy na pewno? Instagram np. poprzez filtry i kadrowanie zdjęć potrafi – delikatnie mówiąc – zniekształcić rzeczywistość.

Bo jest oparty na fotografii, która sama w sobie jest oszustwem. To zawsze wycinek rzeczywistości. Zresztą upiększony, zmanipulowany. Na TikToku rządzi wideo, które też jest oszustwem, ale mniejszym, dlatego TikTok jest znacznie prawdziwszy. I to widać na samym TikToku, gdzie ludzie bez skrępowania pokazują, jak mieszkają i nie są to wille z basenami, widać dużą ciałopozytywność, a niedoskonałości są eksponowane. Na przykład: gdy na TikToku jakaś dziewczyna nie goli pach, to nie ma z tego powodu dramatu, jak na Instagramie. Ludzie ją oglądają, bo opowiada, co ją interesuje. A wygląd ma drugorzędne znaczenie.

Fot. shutterstock.com/ Kaspars Grinvalds
Instagram np. poprzez filtry i kadrowanie zdjęć potrafi zniekształcić rzeczywistość. Fot. Kaspars Grinvalds / Shutterstock.com

Ale ten chwalony przez ciebie TikTok też nie jest święty. W książce wspominasz, że potrafił cenzurować brzydkich i biednych ludzi.

Osobiście używam TikToka i wydaje mi się, że to chyba najlepsza aplikacja społecznościowa, w której naprawdę trudniej ukryć czy przypudrować rzeczywistość, ale faktycznie był taki moment. Moderatorzy TikToka dostali wytyczne, aby nowym użytkownikom pokazywać bardziej atrakcyjną stronę życia, czyli estetyczne wnętrza, standardowo pięknych ludzi itd., aby zachęcić „nowych” i nie zrazić ich tym, co mogliby zobaczyć. Aby przypadkiem nie pomyśleli, że to aplikacja dla bidoków.

Więc czy aplikacje nie sprawiają, że obserwujemy tylko jakąś szczęśliwą elitę, oszukując się, że nasze życie też tak może wyglądać? A w efekcie niewiele wiemy o tej pozostałej, większej przecież części społeczeństwa.

A czym to się różni od tego, co mieliśmy w mediach wcześniej? Czy na okładkach gazet nie oglądaliśmy sławnych i bogatych? Wszyscy chcą ich oglądać, czytać o nich, bo chcą się czuć jak oni. Nikt nie chce czuć się ofiarą. Przecież jednocześnie możemy wiedzieć wszystko o świecie, znaleźć informacje z dowolnego zakątka, ale tego nie robimy. Nie obchodzi nas nawet to, co dzieje się na naszej granicy, gdzie uchodźcy umierają z głodu i wychłodzenia. Nie chcemy w tym uczestniczyć. Wolimy odwrócić wzrok. Patrząc, poczulibyśmy wewnętrzny dyskomfort, że nic z tym nie robimy. To nie jest wina Facebooka, że na to nie patrzymy, bo on nam to ukrywa, tylko nasza wina. Facebook jedynie reaguje na to, jacy jesteśmy. Utrwala ludzką naturę.

Czyli sami nie chcemy patrzeć na tych umierających ludzi? Sami wolimy nie widzieć wykluczonych, biedniejszych, brzydszych?

A nie jest tak? W naszym realizmie kapitalistycznym jest tak od lat. To nie pojawiło się z internetem, lecz było wcześniej w telewizji i gazetach. Na okładkach pokazuje się bogatych, a biednych co najwyżej w programach interwencyjnych, które włącza się po to, aby poczuć się lepiej na zasadzie „o, ktoś ma gorzej”.

I to właśnie wydaje mi się najciekawsze w aplikacjach internetowych. One nas nie tyle zmieniają, tylko wyciągają z nas to wszystko, co mówi, jacy jesteśmy. Aplikacje dają zresztą możliwość przyjrzeć się temu w całej krasie. Kiedyś wydawało się, że gdy jakiś wujek się napije, to wygaduje antysemickie głupoty. Teraz wiemy, choćby wchodząc na Twittera, że takich „wujków” są tysiące. Aplikacje pozwoliły nam poznać skalę.

Fot. shutterstock.com/ tommaso79
Smartfon często towarzyszy nam przed zaśnięciem i zaraz po przebudzeniu Fot. Tommaso79 / Shutterstock.com

Aplikacje wyciągają na wierzch więcej naszych złych czy dobrych cech?

Wyciągają te cechy, które są silniejsze emocjonalnie, bo tylko takie mocne bodźce mogą się przebić przez szum informacyjny. Częściej więc usłyszymy, że ktoś kogoś zabił albo że matka utopiła dziecko, niż że ktoś uratował tonące kotki, chociaż i tu są wyjątki.

Przeprowadziłem niedawno eksperyment. Odstawiłem na kilka miesięcy Facebooka i się „zresetował”, jakby algorytm przestał mnie poznawać, zaczął podsuwać rzeczy zupełnie niezwiązane z moimi zainteresowaniami. Efekt był taki, że dostawałem ciąg newsów z polskich portali, które były pełne negatywnych emocji, nieprzyjemnych rzeczy.

Dlaczego podsuwane były akurat takie? 

Bo dobrze się klikają, a Facebook czy YouTube zarabiają na wyświetlanych obok reklamach, szczególnie ten drugi serwis nie ma tu żadnego sumienia. Dlatego bez skrupułów podsuwa nam kolejne filmy propagujące teorie spiskowe, antyszczepionkowców czy innych płaskoziemców. Ludzie lubią myśleć, że o wszystkim decyduje jakiś tajemniczy algorytm, ale przecież algorytmy też ktoś tworzy i to, że one zachowują się w ten, a nie inny sposób, to też decyzja ludzi. 

I dlatego algorytmy w Apple Watch nie rozpoznawały koloru skóry? 

Dokładnie tak. Ich twórcy wykluczyli zresztą nie tylko osoby z ciemniejszym kolorem skóry czy tatuażami, ale też kobiety. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz. Także z tego powodu niektóre rozwiązania, jak robot sprzątający czy zmywarka, pojawiły się dopiero wtedy, gdy obowiązkami domowymi musieli zacząć zajmować się mężczyźni. To nie jest zbieg okoliczności, ale efekt rzeczywistości, w której za rozwojem technologii i aplikacji stoją głównie biali, uprzywilejowani faceci. Oni nie tyle złośliwie pomijają kobiety, ale nie potrafią wejść w buty innych. W ich świecie kobieta była od sprzątania, więc żaden facet nawet nie wpadł na to, żeby budować robota sprzątającego, dopóki sam się nie musiał tym zająć.

Fot. shutterstock.com/ Milan Ilic Photographer
Smartfony zmieniły to, jak spędzamy czas w towarzystwie. Fot. Milan Ilic Photographer / Shutterstock.com

Same smartfony też są stworzone dla mężczyzn. Mają coraz większe ekrany niedopasowane do kobiecej dłoni.

To objawia się w każdej dziedzinie życia. Smartfony stworzono zresztą do wyświetlania reklam i dlatego mają tak duży ekran, a nie po to, aby było wygodnie nam je trzymać w dłoni. Nie zapominajmy, że to maszyny sprzedające nam treści i przy nich reklamy. 

Dlatego ja ciągle marzę i zastanawiam się, jak wyglądałby socjalistyczny smartfon. Nie taki z PRL-u, ale z takiego utopijnego, luksusowego socjalizmu, gdzie w centrum projektu jest człowiek i jego potrzeby.

Jak taki smartfon by wyglądał?

Na pewno byłby lżejszy, bo nie może być tak, że telefon – a ja mam iPhone X – jest tak duży i tak ciężki, że boli od niego ręka. A po dłuższym trzymaniu robią się wgłębienia w dłoni, jakby trzymało się młotek. 

Przede wszystkim jednak nie miałby tych wszystkich niepotrzebnych nam funkcji służących tylko do sprzedawania reklam, bo reklam nie byłoby wcale. 

Trudno dziś wyobrazić sobie smartfon bez reklam. 

Nie da się. To urządzenie stworzone do ich wyświetlania. Taki prywatny nadajnik reklamowy. I jeśli żyjemy w zgodzie z kapitalistycznym systemem, jesteśmy posłusznym konsumentem, to będziemy z tego zadowoleni, bo czasem nawet dzięki reklamom dowiemy się, że istnieje jakiś produkt, którego faktycznie potrzebujemy. Tyle że zapominamy, jaki jest koszt życia w tym systemie i do czego prowadzi nadmierna konsumpcja. Zresztą sam smartfon i aplikacje zżerają zasoby, o których nawet nie myślimy, używając ich. A wszystko sprowadza się do tego, że wypalamy planetę, aby mieć przez chwilkę przyjemność i pograć sobie w gierkę czy pooglądać śmieszne filmiki.

Zdjęcie tytułowe: ZoFot / Shutterstock.com