Zajrzyj do spamu, bo awaria Gmaila robi psikusy. Prawie straciłem klienta - historia prawdziwa
Przez 99 proc. czasu technologia nam w życiu pomaga. Czasem jednak ten 1 proc. może narobić niemałych szkód. Taka była moja ostatnia przygoda z Gmailem.
Z poczty Google’a korzystam odkąd istnieje i choć w dzisiejszych czasach rodzi ona uzasadnione obawy dotyczące prywatności (czy raczej jej braku), tak trudno być z niej niezadowolonym.
Gmail, a także świętej pamięci Inbox wyróżniały się przez te wszystkie lata zwłaszcza jedną cechą – doskonałymi filtrami antyspamowymi. Gmail wyłapywał każdy spam, scam, phishing, każdy mail, który był choć odrobinę podejrzany, a który przepuszczały usługi konkurencji. I przez lata robił to doskonale.
W tym roku coś się jednak popsuło.
Awaria Gmaila – filtry antyspamowe przestały działać
Do awarii doszło w czerwcu 2019 r., kiedy to wielu użytkowników zaczęło zgłaszać, iż do ich głównej skrzynki odbiorczej przenikają maile, które definitywnie powinny były trafić do spamu.
Zauważyłem podobne zachowanie również w prywatnej skrzynce. Tu skromny wycinek z mailami stanowiącymi oczywisty spam, z nieśmiertelnym Larrym jako adresatem:
Takich maili było oczywiście o wiele więcej. Przez cały czerwiec i część lipca wpadały one do zakładki główne, do ofert, a czasem nawet i do powiadomień. W połowie lipca problem zniknął – a przynajmniej Google twierdził, iż załatał dziurę, przez którą filtry anty-spamowe przestały działać.
Od czasu tamtej awarii Gmail nie filtruje już spamu z równie wysoką skutecznością co wcześniej.
Maile do „Larry’ego”, agitacje wyborcze z USA czy szemrane oferty z dziwnych domen regularnie trafiają na moją skrzynkę odbiorczą. Nie w takiej liczbie jak na przełomie czerwca i lipca, ale jeszcze kilka miesięcy temu choć jedna wiadomość tego typu poza folderem „spam” była nie do pomyślenia.
Co gorsza, filtry anty-spamowe w Gmailu zaczęły reagować na maile, które definitywnie spamem nie były. Zaczęło się od znikających prasówek. Z racji wykonywanej pracy na moje konto wpada mnóstwo informacji prasowych, które chcę otrzymywać i które do tej pory lądowały po prostu w folderze „oferty”.
Teraz jednak sprawa jest zupełnie losowa. Prasówka wpadnie raz do ofert, raz do spamu. Co gorsza, nawet po oznaczeniu „to nie jest spam” zdarzają się sytuacje, iż maile z danej domeny nadal nie lądują w głównej skrzynce odbiorczej.
W tym tygodniu nieomal straciłem przez tę awarię zlecenie.
Pół biedy, gdy do spamu trafiają informacje prasowe. Te zazwyczaj i tak lądują na wspólnej redakcyjnej skrzynce, więc jeśli ja nie odczytam wiadomości, zrobi to inny członek redakcji.
Co innego, gdy w spamie ląduje korespondencja biznesowa, wysyłana z domeny, która z całą pewnością nie powinna była trafić do spamu. Tym sposobem jako podejrzany został oznaczony mail ze zleceniem wrażliwym czasowo – informację otrzymałem w piątek, realizacja zlecenia potrzebna była na poniedziałek.
Mail wpadł do spamu. O jego istnieniu dowiedziałem się dopiero w poniedziałek, gdy zleceniodawca napisał innym kanałem, by dopytać mnie o stan realizacji zlecenia.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i zlecenie udało się zrealizować w terminie, ale nie ukrywam, ta historia dała mi cenną nauczkę.
Nawet najlepszej technologii nie można ufać w 100 proc. Nawet najsprawniej działająca usługa może zawieść.
I… czasem warto zajrzeć do folderu ze spamem, bo nigdy nie wiadomo, czy nie czeka tam ważna wiadomość.