Nadchodzi nowy Edge. TOP 4 różnic względem Chrome’a
Zbudowana zupełnie od nowa na fundamencie Chromium przeglądarka Microsoftu znajduje się od wielu miesięcy w beta-testach. Wiele wskazuje na to, że te właśnie mają się ku końcowi. Czym właściwie nowy Edge różni się od Chrome’a?
Microsoft Edge w aktualnej wersji (określanej umownie jako Spartan) to nic innego jak odchudzony i przystosowany do nowoczesnych czasów Internet Explorer. Ze stareńkiej przeglądarki Microsoftu usunięto wszelkie zaszłości z przeszłości utrzymywane z uwagi na chęć zachowania zgodności wstecznej, stawiając na lekkość, szybkość i niewielkie zużycie zasobów.
Pomysł okazał się sukcesem z technicznego punktu widzenia. Edge jednak z bardzo wielu względów nigdy nie zdobył większej popularności na rynku. Nim od lat rządzi zbudowana na Chromium przeglądarka Chrome. Po wielu latach prób zmiany układu sił Microsoft się poddał. Ogłosił, że kolejna wersja Edge’a nie będzie bazowała już na Spartanie, a – podobnie jak Chrome, Opera czy Brave – właśnie na Chromium.
Wszystkie przeglądarki zbudowane na Chromium wykorzystują dokładnie ten sam mechanizm renderowania stron i aplikacji webowych, jakim są działające w tandemie silniki Blink i V8. Każdy z członków Chromium ma prawo zaproponować jakieś usprawnienie do tych silników, a jeśli zostanie ono zaakceptowane, z owego usprawnienia korzystają wszyscy członkowie. Pod względem technicznym więc wszystkie wywodzące się przeglądarki z Chromium są niemal identyczne.
Czym więc różnią się od siebie Chrome, Opera i Brave? To wie każdy z ich użytkowników: dodatkowymi funkcjami.
Idea Chromium zakłada współdzielenie się wszelkimi sprawami związanymi z uruchamianiem stron i aplikacji webowych. Twórcy przeglądarek, by się wyróżnić, nadal jednak mogą oferować przeróżne innowacje w ich aplikacyjnej warstwie. A więc przeróżne pomysły na interfejs czy funkcje dodatkowe. Można to śmiało przyrównać do poszczególnych odmian Androida na telefonach różnych producentów. Nie inaczej jest z nową przeglądarką Edge od Microsoftu.
Ta na dziś dostępna jest w wersji produkcyjnej wyłącznie na system Android, i to już od dawna. Edycje na Windowsa 7 i nowsze i na macOS-a znajdują się aktualnie w fazie publicznych beta-testów (w ramach trzech kanałów: Canary, Dev i Beta). Nadzorujący prace nad nowym Edge’em Joe Belfiore zapytany wiele tygodni temu, kiedy mamy się spodziewać wersji produkcyjnej, wskazał początek przyszłego roku – choć w niezobowiązującej formie.
Od wielu tygodni na serwerach Microsoftu znajduje się jednak Edge w nieoficjalnym kanale produkcyjnym. Wystarczy wpisać Edge Stable w Wyszukiwarkę Google i szybko go znajdziemy, w domenie microsoft.com. Link z wyszukiwarki nie prowadzi do żadnej strony, a od razu uruchamia pobieranie pliku instalacyjnego. Jeżeli ów plik uruchomimy, Edge oznaczony wewnętrznie jako wersja stabilna zainstaluje się na naszym komputerze. Podobnie jak edycje testowe, również i ten stabilny jest aktualizowany na bieżąco, mniej więcej równając się – choć nie jest to regułą – z kanałem Dev.
Dziś jednak stało się coś ciekawego. Oficjalne kanały Dev i Beta zostały zrównane wersjami, podobnie jak nieoficjalny kanał produkcyjny. Wybrani testerzy wersji na macOS-a edycji Dev donoszą na Twitterze, że zostało im zaproponowane przejście do stabilnego kanału. Za kilka dni odbędzie się coroczna konferencja Microsoft Ignite, na której nowy Edge będzie jednym z głównych tematów.
Można więc zakładać z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, że Edge w produkcyjnej wersji osiągnął status golden master. I że ta niebawem będzie oficjalnie zaoferowana zwykłym użytkownikom, a nie tylko beta-testerom. Ale co właściwie potrafi Edge, skoro – w nieznacznym uproszczeniu – w zasadzie jest klonem Chrome’a? Nawet pozwala na skorzystanie z rozszerzeń z Chrome Web Store poza tymi z Microsoft Store. Czy to Chrome z innym logo? No, niezupełnie.
Wyrzucone wszystkie usługi Google’a, dodana integracja z usługami Microsoftu.
Ta zmiana jednym zupełnie nie przypadnie do gustu, dla innych będzie to jeden z istotniejszych argumentów za przesiadką. Microsoftowa wersja Chromium nie zawiera żadnych mechanizmów integrujących przeglądarkę z usługami Google’a. To oznacza, że firma ta nie może śledzić naszych poczynań, a logować się do tychże usług musimy ręcznie.
Oczywiście w zamian za odcięcie od Konta Google otrzymujemy pełną integrację z Kontem Microsoft. Jeżeli więc będziemy zalogowani w przeglądarce, odwiedzając webowe wersje Skype’a, Outlooka, OneDrive’a, Office’a i reszty będziemy już do nich zalogowani. Rzecz jasna z usług typu Gmail i Dysk Google możemy nadal korzystać, ale, tak jak w Firefoksie czy Safari, dopiero po podaniu loginu i hasła. Można też korzystać ze sklepu z rozszerzeniami dla Chrome’a, choć domyślnie proponowany jest znacznie uboższy Microsoft Store.
Łatwiejsze zarządzanie prywatnością.
Chrome w zasadzie w sposób szczątkowy i dość niewygodny pozwala kontrolować zakres danych, jakim się dzielimy z operatorami usług internetowych. To firma żyjąca z reklamy targetowanej, więc niespecjalnie leży to w jej interesie. Reklamą niespecjalnie zajmuje się Microsoft, dlatego też postanowił uczynić ochronę prywatności jako jeden z atutów Edge’a.
W ustawieniach znajdziemy zupełnie nowy panel, w którym możemy regulować to, jak przeglądarka blokuje żądania o dane związane z naszą prywatnością. Każdy z trzech proponowanych trybów działania możemy w istotny sposób modyfikować. Ustawiamy też jakie informacje mogą pobierać wyszukiwarki z paska adresu, czy wykorzystujący chmurę ochronny filtr SmartScreen może działać i wiele innych.
Multimedia w wysokiej rozdzielczości.
Microsoft od zawsze dbał, by Internet Explorer i Edge poprawnie obsługiwały zabezpieczone przed rozpowszechnianiem multimedia. Nie inaczej jest i z nową przeglądarką Edge, do której wdrożona została obsługa popularnych zabezpieczeń DRM. Dzięki temu treści te są serwowane Edge’owi zawsze w najwyższej jakości. Dla przykładu, Edge jest jedyną przeglądarką, w której Netflix zadziała w rodzielczości 4K. Maksymalna rozdzielczość oferowana Chrome’owi to 720p.
Nowa karta od razu zapewnia nam treści do czytania.
Microsoft nie zdecydował się podążać za przykładem Google’a, który zaprojektował widok nowej karty Chrome’a w sposób prosty i minimalistyczny. Edge oferuje aż trzy widoki, w zależności od naszego gustu i potrzeb.
Skoncentrowany, a więc kopiujący ten z Chrome’a i zawierający tylko formularz wyszukiwarki i najczęściej odwiedzane strony. Niestety, wyszukiwarką tą jest Bing i nie można tego zmienić. Choć nie ma żadnego problemu z podpięciem innej wyszukiwarki do paska adresu przeglądarki
Inspiracyjny, czyli Skoncentrowany uzupełniony o codzienną tapetę Binga.
I wreszcie Informacyjny, który wyświetla wyszukiwarkę i ostatnio odwiedzane strony na górze, a na reszcie ekranu wyświetla wiadomości zaciągnięte z Microsoft News.
Cztery istotne różnice, w tym jedna kosmetyczna. Czy to aby nie za mało?
Dobre pytanie. Zwłaszcza że w niemal każdym innym aspekcie, nie licząc paru mniej istotnych drobiazgów, Edge działa identycznie jak Chrome. To oznacza, że będzie zawsze zgodny ze wszystkimi nowoczesnymi standardami webowymi, a wręcz będzie miał na nie wpływ. To jednak również oznacza, że ma dość mało argumentów za fatygą związaną z przesiadką z Chrome’a. Opera czy Brave wydają się ich oferować znacznie więcej.
Te kilka różnic może być jednak dla niektórych nie tylko wystarczające, a wręcz kluczowe. Na pewno trafiają w moje potrzeby, choć nadal waham się pomiędzy Edge’em a Chrome’em. Jedno jest jednak pewne: już całkiem niedługo wszyscy będziemy mogli oficjalnie dać szansę nowej przeglądarce. No chyba że używamy Androida, bo tam oparty o Chromium Edge funkcjonuje już od wielu miesięcy.