Piękno ponad użytecznością. Oppo Find X - recenzja
Są telefony, które kupuje się, bo są obiektywnie dobre we wszystkim. Są takie, które mają dobry stosunek ceny do jakości, więc rozum pochwala zakup. I jest Oppo Find X. Telefon, którego nikt na świecie nie kupi rozumem, ale sercem – to co innego.
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio korzystałem ze smartfona tak wyjątkowego. A jeśli już miałbym wskazać, to byłby to Oppo N3, którego testowałem lata temu i który również urzekał swoją nietuzinkowością.
Oppo Find X jest urządzeniem, w którym łatwo się zakochać.
Od pierwszego wyjęcia z pudełka ten telefon po prostu oczarowuje swoją urodą. I nie umiem wskazać, z której strony bardziej – czy od ekranu, otoczonego cieniutką ramką, pozbawionego wcięć, otworów i innych udziwnień, czy od strony szklanej obudowy, mieniącej się kolorami zależnie od kąta padania światła.
W moje ręce trafił ten „brzydszy” (według mnie), niebiesko-akwamarynowy wariant, ale nawet on oświetlony promieniami słońca sprawia oszałamiające wrażenie. Potęgowane dodatkowo przez największy wyróżnik Oppo Find X – wysuwany z obudowy slider, skrywający aparaty.
Przyznaję, że po zagranicznej premierze Find X uważałem ten slider za zbędny bajer. Będąc zupełnie szczerym… nadal tak uważam. Nie mogę jednak odmówić urządzeniu innowacyjności i wyjątkowości, której ów slider mu nadaje. Nie ma drugiego telefonu, z którego aparat wysuwałby się z gracją (i delikatnym brzęczeniem motorka) z obudowy. Nie ma drugiego telefonu, w którym na pierwszy rzut oka aparatu po prostu nie widać. Nie ma drugiego telefonu, który miałby równie „czyste” plecki. Nie ma drugiego takiego telefonu, po prostu. I nawet jeśli slider nie jest niezbędnym elementem telefonu, nawet jeśli byłby sztuką dla sztuki, to jest to sztuka przepiękna.
Slider wymusił co prawda na producencie kilka kompromisów, do których jeszcze wrócę, ale w zestawieniu z unikalnością tego rozwiązania, są to kwestie zupełnie do przełknięcia.
Wróćmy na front.
Podobnie jak jest coś niesamowitego w używaniu telefonu z wysuwanym aparatem, tak jest coś absolutnie niesamowitego w używaniu telefonu, który cały jest ekranem. Nie znajdziemy tu notcha, wcięcia w kształcie łezki czy dziwnego otworu w ekranie. Front w całości pokrywa tafla szkła Gorilla Glass 5, pod którą mieści się prześliczny wyświetlacz AMOLED o przekątnej 6,4” i rozdzielczości 2340 x 1080 px.
Na mój gust jego kolory są odrobinę przesycone, ale dzięki temu zawartość dosłownie „wylewa się” z ekranu. Żaden inny telefon nie gwarantuje tak nieskrępowanej niczym immersji w wyświetlaną treść. Filmy, gry, nawet tekst w aplikacji do czytania – na Oppo Find X wszystko wygląda niesamowicie.
Wygląda i… działa.
Oppo Find X nie tylko pięknie się prezentuje, ale też nie zawodzi od strony parametrów. Sercem tego mobilnego dzieła sztuki jest Snapdragon 845, wspierany przez 8 GB RAM-u i aż 256 GB pamięci na dane.
Jak łatwo się domyślić, taka konfiguracja sprawia, że wszystko, co widzimy na ekranie Oppo Find X, jest idealnie płynne i piękne. Gry mobilne wyglądają rewelacyjnie i przez cały czas trwania testów nie zdarzyło mi się ani pół przycięcia.
Jak na „Chińczyka” jednak przystało, Oppo Find X cechuje dość agresywne zarządzanie RAM-em i parametrami oszczędzania energii. Jeśli chcemy mieć pewność, że aplikacje w tle nie będą „ubijane”, a tryb oszczędzania energii nie spowolni działania telefonu, lepiej od razu poświęcić kilka minut na dostosowanie ustawień.
Obcowanie z Oppo Find X na co dzień to przyjemność. Z jednym zgrzytem.
Miałem wiele obaw co do obsługi topowego Oppo, szczególnie w kwestii odblokowywania urządzenia. No bo tak, nie ma tu żadnego czytnika linii papilarnych, więc odblokować ekran można tylko hasłem/PIN-em/wzorem lub trójwymiarowym skanem twarzy. Wpisywanie hasła/PIN-u/wzoru jest upierdliwe, więc dałem urządzeniu zeskanować swoją twarz, spodziewając się, że slider z aparatem nie będzie się wysuwał na czas.
Myliłem się. Slider w Oppo Find X wysuwa się błyskawicznie, gdy tylko odrzucimy palcem ekran blokady. Kamera wysuwa się, natychmiast skanuje twarz i chowa się z powrotem w obudowie. Przez blisko trzy tygodnie testów aparat tylko raz mnie nie rozpoznał, gdy miałem na sobie kaptur. Oprócz tego był bezbłędny i niezawodny, nawet po ciemku.
Nie rozczarował mnie też czas pracy. Akumulator o pojemności 3730 mAh bez trudu radził sobie nawet w najbardziej intensywne dni; ani razu nie musiałem doładowywać telefonu przed końcem dnia, a z reguły miałem ponad 30 proc. zapasu. Do tego gdy już przychodzi do podładowania, do dyspozycji mamy najszybsze na świecie ładowanie SuperVOOC, którym uzupełnimy akumulator od 0 do 100 proc. w zaledwie 35 minut.
Odrobinkę rozczarował mnie brak głośników stereo, tym bardziej, że wbudowany głośnik u dołu obudowy nie powala ani głośnością, ani klarownością dźwięku. Nie przeszkadzał mi za to brak złącza słuchawkowego, bo raz, że w zestawie jest przejściówka z USB-C na jacka 3,5 mm, a dwa, że mamy tu Bluetooth 5.0, więc jakość audio bezprzewodowego stoi na najwyższym poziomie.
W codziennym użytkowaniu bolała mnie tylko jedna kwestia – brak NFC. A brak NFC to brak Google Pay. Brak Google Pay to zaś konieczność pamiętania o portfelu. A tego nie lubię.
Od dawna już portfel zabieram ze sobą w zasadzie tylko do samochodu, bo mam w nim dowód rejestracyjny i prawo jazdy. Na zakupy wychodzę najczęściej z samym tylko telefonem, płacąc zbliżeniowo przez Android Pay. Oppo Find X niestety nie daje takiej możliwości.
Niektórym pewnie ten brak nie będzie przeszkadzał, ale dla mnie to bardzo duży minus.
Pozostając przy minusach: oprogramowanie Oppo Find X nie przystoi jego pięknej obudowie.
Jakby to delikatnie ująć… Color OS 5.1, który zarządza smartfonem Oppo, jest, ekhm, KOLOROWY. Kolorowy w sposób absolutnie nieakceptowalny dla rozumu i godności człowieka po tej stronie globu. Ikony są brzydkie, pstrokate, niespójne, brrr. Przy nakładce Oppo nawet EMUI, MIUI czy nakładka LG wyglądają na przemyślane i estetyczne.
Na szczęście poza ekranami głównymi (i przedziwnym menu przełączania aplikacji) jest już całkiem ładnie, więc wystarczy podmiana launchera na inny, by móc korzystać z Oppo Find X bez narażania się na oczopląs.
Zmiana launchera nie zmieni jednak tego, że Color OS 5.1 pracuje na Androidzie 8.1, nie zaś najnowszym 9.0. I nawet jeśli Oppo Find X prędko otrzyma aktualizację, to doświadczenie z chińskimi producentami uczy, iż kwestii aktualizacji oprogramowania nie można brać tutaj za pewnik.
Aparat zachwyca w ciągu dnia. Rozczarowuje nocą.
Powiem wprost: liczyłem, że będzie lepiej. W ciągu dnia bowiem Oppo Find X naprawdę oczarował mnie jakością produkowanych fotek. Może nie jest to jeszcze poziom Samsungów Galaxy S czy iPhone’a, ale wiele nie brakuje.
Automat ma co prawda tendencję do ustawiania nieco zbyt chłodnego jak na mój gust balansu bieli, ale kolory są żywe, ostrość bardzo dobra, a działanie autofocusu w zasadzie bezbłędne.
Do tego Oppo Find X ma dwa główne sensory – szerokokątny o rozdzielczości 20 Mpix i tele o rozdzielczości 16 Mpix. Obydwa mają jasność f/2.0 i na całe szczęście nie ma między nimi drastycznej różnicy w jakości optycznej. Przynajmniej za dnia:
Zaskakująco dobrze spisuje się też tryb portretowy. Dziwi mnie tylko fakt, iż wykorzystuje on szerokokątny obiektyw, zamiast tele. Ten drugi pozwoliłby uzyskać ujęcia o znacznie bardziej naturalnych proporcjach:
Świetnie sprawdza się też przednia kamerka o rozdzielczości 25 Mpix, choć… jest jedno „ale”. Robiąc sobie selfie trzeba bardzo uważać, pod jakim kątem stajemy względem oświetlenia. Zdjęcie może bowiem wyjść zupełnie w porządku…
…albo z przedziwną, podłużną flarą, spowodowaną przez odbicie światła od krawędzi obudowy. To wada konstrukcyjna – obiektyw przedniego aparatu jest po prostu zbyt blisko obudowy.
Niestety po zmroku aparat Oppo Find X nie powala.
Zdjęcia nocne z Oppo Find X, zrobione z ręki, wyglądają tak źle, że nawet w „sociale” bym ich nie wrzucił:
Dopóki jednak światła mamy pod dostatkiem, dopóty Oppo Find X produkuje naprawdę śliczne ujęcia. A po zmroku pozwala cieszyć się życiem towarzyskim, bo aparatu i tak nie ma po co wyciągać z kieszeni.
Piękno ponad użytecznością.
Oppo Find X jest smartfonem ze wszechmiar wyjątkowym, ale jak na sprzęt kosztujący 3699 zł, to także sprzęt pełen kompromisów.
Wspominałem już o braku NFC i flarze na zdjęciach robionych przednią kamerą. Cóż, do listy kompromisów trzeba dodać też brak wodoodporności, filigranową konstrukcję i fakt, że w sliderze zbierają się niemożebne ilości pyłków i brudu. Jeszcze nigdy nie musiałem tak często czyścić obiektywu w smartfonie.
O ile też w czasie kilku tygodni testów slider nie sprawiał najmniejszych problemów, o tyle kupując taki telefon martwiłbym się o jego długowieczność. Slider to ruchomy element. A ruchome elementy mają tendencję do ulegania awariom, nawet jeśli (co widać na zdjęciach przezroczystego egzemplarza) jest to relatywnie prosty mechanizm.
Są tacy, dla których te wszystkie kompromisy nie będą miały znaczenia.
Z Oppo Find X jest trochę jak z autami marki Alfa Romeo. W niczym nie są lepsze od konkurencji i wiadomo, że szybko się zepsują, ale nabywcy i tak nie zamieniliby ich na cokolwiek innego. Bo Alfa ma „duszę”. Unikalny charakter.
Topowy smartfon Oppo właśnie taki jest. Niezwykły. Inny niż wszystkie smartfony. To niezwykły popis innowacji w czasach, gdy formuła smartfona została w gruncie rzeczy ujednolicona, a przez to mocno nam spowszedniała. Chińczycy nie bali się przełamać tego utartego schematu.
Czy sam kupiłbym Oppo Find X? Nie. Za 3799 zł można kupić dużo lepsze urządzenie, niemniej urodziwe i bezkompromisowe.
Ale jeśli komuś zależy na telefonie jak żaden inny, to trudno o równie nietuzinkowy wybór, co Oppo Find X. Choć i tak poczekałbym z zakupem, aż cena nieco stopnieje. Co najmniej do dwójki z przodu.