Po co wiedza, skoro tytuł eksperta może nadać prezydent. Doradca Trumpa ds. cyberbezpieczeństwa nie wie, jak działają linki
Japoński minister do spraw cyberbezpieczeństwa nie ma komputera. Zajmujący się cyberbezpieczeństwem doradca Donalda Trumpa nie ma zielonego pojęcia, jak działają linki i płacze, że Twitter mu dokucza. Ja nie mam już rąk na więcej facepalmów.
Cyberbezpieczeństwo jest kluczowe! Technologia to potęga! Poważnie traktujemy zagrożenia związane z przestępczością internetową! Jak świat długi i szeroki grzmią politycy wszelkiej proweniencji. Już prawie mnie przekonują, że to całe rządzenie to jednak poważna sprawa i to poważni profesjonaliści siedzą za stołami, strojąc marsowe miny. A potem wydarza się coś takiego.
Specjalista Rudy Giuliani kontra Twitter.
Twitter od lat gnębi jak może polityków na całym świecie. Jego najnowsze zagrane to jednak majstersztyk złośliwości, którego nie powstydziłaby się nawet demoniczna zła królowa z bajek Disneya. Porównanie jest tym bardziej uzasadnione, że Twitter, żeby spisek się udał, musiał się uciec do czarnej magii. Algorytm, który został niecnie wykorzystany przeciwko bogu ducha winnemu politykowi, napisano bowiem już dość dawno. Niech to was nie zmyli. Ani chybi Twitter uciekł się do pomocy wróżbitów i stworzył go właśnie z myślą o tym dniu.
Pracownicy Twittera tym razem wymierzyli ostrze swojej złośliwości w byłego doradcę do spraw cyberbezpieczeństwa amerykańskiego prezydenta. Rudy Giuliani, jak zdarza się każdemu z nas, zjadł spację w poście. Literówka ta była jednak tak niefortunna, że stworzyła połączenie G-20.in. Algorytmy Twittera, zamiast czytać w myślach autora, z premedytacją potraktowały go jak link do strony na indyjskiej domenie (skrót .in przypisany jest właśnie do tego kraju). Link od razu podchwycił Jason Velazquez, który wykupił stworzoną przez literówkę domenę i umieścił w niej wielki napis „Donald Trump jest zdrajcą".
Giuliani nie miał zamiaru dawać się robić w konia. Zarzucił w kolejnym poście Twitterowi, że ktoś z jego pracowników edytował jego posta i dodał w nim linka do anty-trumpowskiej propagandy. Ponieważ Giuliani jest oskarżycielem, przestawił na poparcie swoich słów niezbite dowody w postaci analogii. Gdy ostatni raz zjadł ze smakiem spację, Twitter nie zamienił słów Helsinki.Either w linka. To z pewnością nie efekt faktu, że domena .either (niestety) nie istnieje, ale tylko i wyłącznie tego, że nie ma pod nią antyprezydenckich kalumnii.
Po co ministrowi ds. cyberbezpieczeństwa komputer?
Sprytniejszy od Guilianiego jest Yoshitaka Sakurada. Japoński minister ds. cyberbezpieczeństwa podjął bowiem bardzo sprytne środki zaradcze, które minimalizują szkody wynikające z robienia literówek. Po prostu nie pisze na komputerze. Sakurada, jeśli już musi skorzystać z dobrodziejstw komputera, zleca to swoim podwładnym. Sam wystrzega się tego podejrzanego narzędzia.
W końcu komu jest potrzebna wiedza, skoro tytuł eksperta może nadać prezydent...