REKLAMA

Piękne to czasy, gdy z ulubionym pisarzem możesz porozmawiać na Facebooku

Żyjemy we wspaniałych czasach. Ulubionego pisarza możemy spotkać na Facebooku. Porozmawiamy z nim o nadchodzącej premierze, a nawet podpowiemy, o czym chcielibyśmy przeczytać w kolejnej książce.

Pisarz na facebooku
REKLAMA
REKLAMA

Kojarzycie Marcina Wrońskiego? To lubelski pisarz, który stworzył, póki co, ośmiotomowy cykl kryminałów retro osadzonych w realiach międzywojennej Polski i zaraz po wojnie. Głównym bohaterem jest komisarz Zyga Maciejewski, zakapior i abnegat cierpiący na chroniczny brak pokory. W kolejnych książkach Wroński pokazywał Lublin i Polskę z czasów II Rzeczpospolitej. Rysował obraz, który stoi w sprzeczności do potocznego wizerunku tamtych czasów. W recenzji jednego z tomów napisałem, że pisarz demitologizuje w swoich powieściach II RP.

Kryminał to forma bardziej rozrywkowa niż wykwintna.

W przypadku Wrońskiego jest inaczej. Czytelnik kolejnych książek doceni pieczołowitość z jaką autor oddaje szczegóły i realia, odtwarza nie tylko topografię miasta i nieistniejących już jego części. Przede wszystkim tworzy obraz stosunków społecznych. Wszystko to składa się na intrygującą prozę, ale też będącą kopalnią wiedzy o Lublinie opisywanych czasów.

Rzecz jasna pisarz powtarza konsekwentnie, że majstruje przy faktach na potrzeby fabuły, zmienia kolejność zdarzeń, niektóre pomija. Cykl Wrońskiego nie jest przecież podręcznikiem historii. Wydaje się jednak, że z każdym tomem intryga kryminalna przestaje być kluczowa i mamy do czynienia (z zamierzoną lub nie) metamorfozą w kierunku powieści społeczno-obyczajowej. Zresztą szufladkowanie nie ma większego sensu. To, że książki wymykają się sztywnym ramom świadczy na ich korzyść.

Po co wam o tym wszystkim piszę? Bo szczerze uważam powieści Marcina Wrońskiego za bardzo dobrą literaturę.

Owszem, te uczucia wzmacnia fakt, że książki opowiadają o moim rodzinnym mieście z czasów, gdy nie było mnie na świecie. Ważne jest to, że pisarzowi udało się dość precyzyjnie odwzorować ich realia, dlatego spodobają się także ludziom, którzy w Lublinie nigdy nie byli. Przeczytajcie choćby tom “Skrzydlata trumna” z pierwszą polską fabryką samolotów w tle, czy ostatni “Portret wisielca”, rysujący obraz stosunków polsko-żydowskich w międzywojennej Polsce.

Do tego momentu wpis nadawałby się bardziej na sPlay, siostrzany blog Spider’s Web poświęcony kulturze, prawda?

Nieprzypadkowo piszę go jednak właśnie tutaj. To wprowadzenie miało zarysować kontekst, który można żartobliwie nazwać kulturowym. Marcin Wroński to jeden z tych pisarzy, którzy rozumieją znaczenie mediów społecznościowych. Wczoraj uświadomił mi, w jakich pięknych czasach żyjemy.

Autor skończył niedawno najnowszy, dziewiąty, tom cyklu pt. “Czas Herkulesów”, który ukaże się w przyszłym roku. Przypomniał też na Facebooku, że zabiera się za ostatnią książkę opowiadającą o komisarzu Maciejewskim.

Była to okazja, by zapytać czytelników o to, czego chcieliby się dowiedzieć o bohaterze. Wątków jest sporo, bo policjant ma bogaty życiorys. Czytelnicy mogli się o tym przekonać w toku lektury. Oprócz kariery w przedwojennej policji państwowej miał na koncie pracę w niemieckiej Kripo i polskim podziemiu podczas II wojny światowej. Po niej zaś był więźniem Zamku Lubelskiego i obiektem zainteresowania radzieckiej i polskiej bezpieki.

Na Facebooku wywiązała się dyskusja, a pisarz notował propozycje przesyłane przez fanów serii.

Niby nic nadzwyczajnego, znam wielu pisarzy, którzy wykorzystują sieci społecznościowe do autopromocji i nawiązywania kontaktu z czytelnikami, ale ta łatwość dostępu do pisarza nadal jest dla mnie niesamowita.

Można się zżymać, że społecznościówki spłycają relacje międzyludzkie, są protezą prawdziwych kontaktów. Niektórzy powiedzą, że wręcz zabijają więzi. Wielu nadal nie przyzwyczaiło się do małżeństw, par czy rodzin “rozmawiających” ze sobą w komentarzach na "fejsie". Jest też druga strona, ta pozytywna.

Facebook zbliżył ludzi do ich bohaterów czy ulubieńców, do których w normalnych okolicznościach nie mieli dostępu poza nielicznymi okazjami. I rzecz jasna nie mam tu na myśli bardzo znanych celebrytów, których konta prowadzą agencje, a kontakt z fanami polega na wrzuceniu do sieci 2546. selfie gwiazdy.

Bardzo łatwo rozpoznać kto jest po drugiej stronie. W przypadku wspomnianego pisarza mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie social media ninją zatrudnionym za grosze. Z pisarzami jest o tyle łatwiej, że takie niuanse można rozpoznać choćby po stylu wypowiedzi.

REKLAMA

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to, co na lokalnym szczeblu jest ujmujące i pozytywne, wyżej zmienia się machinę marketingową, w której kreowanie wizerunku jest bardzo świadomą strategią. Póki co jednak mogę cieszyć się, że jeden z moich ulubionych pisarzy lubi i chce rozmawiać z czytelnikami w sieci. Zachęcam was do znalezienia swoich ulubieńców.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA