REKLAMA

Brakowało mi tego! Dark Souls 3: Ashes of Ariandel jest świetne, ale krótkie - recenzja Spider’s Web

Potrzebowałem zaledwie minuty, aby na twarzy pojawił się szeroki uśmiech od ucha do ucha. Ponownie znalazłem się w brutalnym świecie Dark Souls 3, ze śniegiem po kolana, gdy trójka przeciwników starała się wziąć mnie z flanki.

Recenzja Dark Souls 3: Ashes of Ariandel - krótko, łatwo, przyjemnie
REKLAMA
REKLAMA

Od razu przypomniałem sobie co i jak. Moje umiejętności wcale nie były tak zardzewiałe, jak sądziłem. Wykonałem przewrót do przodu, a obok ucha zaświsnęła przelatująca włócznia. Wbiłem ostrze w brzuch przeciwnika, po czym wziąłem na tarczę cięcie mieczem drugiego. Skontrowałem je własnym magicznym orężem, z poczuciem triumfu zwracając się w kierunku ostatniego oponenta.

dark-souls-3-ashes-of-ariandel-26 class="wp-image-525080"

Ten jednak, miast wykonać atak ostrzem, buchnął we mnie serią ognistych jęzorów. Zająłem się płomieniami, pomimo śniegu leżącego wszędzie dookoła. No tak, to Dark Souls 3. Tutaj nigdy nie można być zbyt pewnym siebie, ani nawet palety ruchów przeciwnika. Wielki, drwiący napis „nie żyjesz” pojawił się na ekranie, ale ja nie mogłem być szczęśliwszy. Wróciłem do jednej z ulubionych serii.

Wbrew pozorom, DLC Dark Souls 3: Ashes of Ariandel nie należy do najtrudniejszych.

Ba, śmiem nawet napisać, że jest prościutkie. Prostsze, niż podstawowa wersja gry. Zupełnie nowa, skąpana pod śniegiem i lodem kraina początkowo wydaje się bardzo surowa i niebezpieczna. Z czasem okazuje się jednak, że nowi przeciwnicy to pikuś w porównaniu z tym, co czekało na nas wcześniej.

Stylizowani na wikingów i ludy północy przeciwnicy nie budzą lęku niczym poza wielką wytrzymałością. Ich strzelcy są powolni, ich topornicy przewidywalni, a z ruchów dzierżycieli maczug da się czytać, jak z otwartej księgi. Byłem wręcz zaskoczony, z jaką łatwością rozprawiałem się z przeciwnikami!

dark-souls-3-ashes-of-ariandel-4 class="wp-image-525081"

Nowi, ciepło ubrani wrogowie posiadają kilka sztuczek w żelaznych rękawach. Takich jak wybuchające strzały czy jęzory ognia. Nie jest to jednak nic na miarę frustrujących strażniczek więzienia z podstawowej wersji gry. Nie skłamię, jeżeli napiszę, że całą zawartość Dark Souls 3: Ashes of Ariandel pokonałem z około 10 zgonami na koncie. To śmiesznie mało.

Dark Souls 3: Ashes of Ariandel jest nie tylko bardzo proste, ale również bardzo krótkie.

W DLC został osadzony zaledwie jeden nowy boss! Istnieje również drugi boss opcjonalny, ale tego w żaden sposób nie można zaliczyć jako jednostkę zupełnie nową, o niepowtarzalnej palecie ruchów i oryginalnym wyglądzie. Słabo. Bardzo słabo, biorąc pod uwagę, że w DLC do takiego Bloodborne bossów było co najmniej czterech, o ile pamięć mnie nie myli.

Nowa lokacja również nie należy do przesadnie wielkich. Jest za to bardzo miła dla oka. Pokryte śniegiem tereny są całkiem otwarte. Pośród drzew biegają wilki, z którymi walczymy i które łączą się w stada. Możemy spacerować pośród mieszkańców zrujnowanej wioski. Mamy do odbicia wielką wieżę. Zwiedzimy dno zamarzniętego jeziora. Odkryjemy w końcu piękne sanktuarium, ale to by było na tyle.

dark-souls-3-ashes-of-ariandel-25 class="wp-image-525079"

Myślę, że przeciętny fan Soulsów przejdzie zawartość DLC w 4 - 5 godzin. Dodatek bez problemu „przebiegniecie” w dwukrotnie krótszym czasie. Przyznam, że po pokonaniu ostatniego bossa poczułem lekki niedosyt. Okej, kogo będę okłamywał. Poczułem OLBRZYMI niedosyt. Świetnie się bawiłem i nie mogłem oderwać się od kontrolera. Przygoda kończy się zdecydowanie zbyt szybko.

Na pocieszenie zostaje zupełnie nowy moduł PvP, zamieniający Dark Souls 3: Ashes of Ariandel w namiastkę Call of Duty.

DLC wprowadza do gry specjalną wieloosobową arenę, na której gracze mogą mierzyć się w rozmaitych trybach. Jeden na jednego, stracie drużynowe, każdy na każdego - najpierw wybieramy interesujące nas zasady, a potem lądujemy na polu bitwy.

Co zaskakujące, nowy tryb sieciowy działa zadziwiająco szybko i naturalnie. Aktywujemy go przy ognisku, a dobór zasad i trybów odbywa się za pomocą czytelnego, prostego ekranu systemowego. To chyba najbardziej oczywiste, zrozumiałe i płynne doświadczenie sieciowe, jakie kiedykolwiek wyprodukowało From Software.

Niestety, nie należę do miłośników internetowego PvP. W Dark Souls zawsze grałem dla zawartości przygotowanej pod jednego gracza. Z tego powodu w nowym trybie sieciowym ginąłem raz za razem. Domyślam się jednak, że to świetne rozwiązanie dla miłośników rywalizacji, które znacznie, znacznie wydłuży żywotność tego tytułu.

Na sam koniec chciałbym powiedzieć co nieco o ostatniej walce w Dark Souls 3: Ashes of Ariandel.

Boss końcowy przejdzie do historii Soulsów jako jeden z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejszy oponent. Przeciwnik nie powala posturą ani rozmachem. Nie jest gigantyczny ani nie przeraża samym widokiem. Mimo tego, walka z nim to prawdziwe piekło.

gdy myślisz, że już uporałeś się z rywalem, ten powraca w jeszcze silniejszej formie. Z nowymi atakami i potężnymi zdolnościami. Tak zdarzało się w Soulsach już wcześniej, ale jeszcze nigdy po drugim zwycięstwie boss nie powracał… po raz trzeci! Kiedy przeżyłem to po raz pierwszy, aż opadły mi ramiona. Poczułem prawdziwe przerażenie. Wyzwanie wydawało się wręcz nieludzkie.

dark-souls-3-ashes-of-ariandel-7 class="wp-image-525082"

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby bossa ubić z pomocą dwójki innych graczy, a do tego jeszcze postaci NPC. Tracicie wtedy jednak jedno z najbardziej technicznych, kontaktowych, bezpośrednich konfrontacji z całej historii Dark Souls. A tego chyba nie chcecie.

Co mi się bardzo spodobało:

  • Klimatyczna nowa kraina
  • Walka z finalnym bossem
  • Przystępny poziom trudności
  • Fani PvP dostali coś dla siebie
  • Tryb wieloosobowy działa bez żadnych problemów
  • Motywy z poprzednich Soulsów
REKLAMA

Co mi się bardzo nie spodobało:

  • Dodatek na 3 - 5 godzin
  • Nijakie nowe zaklęcia i pancerze
  • Zaledwie jeden obowiązkowy boss i jeden dodatkowy
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA