Po kilku latach z Pocketem przeniosłem się do Instapaper i... odetchnąłem z ulgą
Internet zalewa nas informacjami w takim tempie, że nie sposób za wszystkim nadążyć. Dlatego powstały serwisy typu read-it-later, by te najbardziej wartościowe treści, z którymi nie możemy się zapoznać od razu, nie przepadły w tym natłoku, a żebyśmy mogli do nich wrócić później. Osobiście przez lata używałem w tym celu Pocketa, ale ostatnio przeniosłem bibliotekę do Instapaper i... odetchnąłem z ulgą.
Powiedzieć, że “używałem” Pocketa, to za mało. Byłem wręcz jego wyznawcą i nadal po części jestem, bo przez kilka lat Pocket był jedną z najważniejszych, najczęściej używanych aplikacji w moim telefonie. Gromadziłem w nim artykuły z uporem maniaka i z jeszcze większym uporem starałem się co tydzień zerować nagromadzone treści. Te co ciekawsze przed zarchiwizowaniem tagowałem, aby zawsze mieć do nich dostęp.
Początkowo sceptycznie podszedłem do kwestii wprowadzenia rekomendacji i aspektu społecznościowego do Pocketa, ale z biegiem czasu naprawdę to polubiłem. Regularnie zaglądałem do zakładki rekomendacji, a na mojej liście “do przeczytania” pojawiały się kolejne artykuły, na które w innym wypadku nigdy bym nie trafił.
W końcu jednak przyszedł taki moment, kiedy musiałem powiedzieć “stop”.
Jak wiele osób w tej branży, jestem osobą uzależnioną od ciągłego dopływu nowych informacji, z poważnym przypadkiem FOMO i niechlubnym nawykiem tzw. “binge-readingu”, czyli czytania czego popadnie. I to ten ostatni nawyk ostatecznie sprawił, że zacząłem szukać alternatywy, a także dostrzegłem wielką wadę Pocketa, która uprzednio mi umykała.
Pocket jest właśnie dla takich osób jak ja - łaknących informacji zawsze i o każdej porze, nastawiony na jak największą konsumpcję treści, ale… nie na jak największą jej jakość. Dodawanie kolejnych artykułów stało się dla mnie czynnością automatyczną. Przegryzanie się przez kolejne teksty przestało mieć jakiś głębszy sens, a stało się czynnością samą w sobie. Zamiast skupiać się na czytaniu i na tym, CO w zasadzie czytam, czytałem kolejne artykuły bez głębszej selekcji i zastanowienia. I Pocket sprzyja takiemu podejściu. Jest nastawiony na gromadzenie treści - nie na jej czytanie.
Tak trafiłem do Instapaper.
W myśl mantry uproszczenia swojego życia i osiągnięcia cyfrowego Zen, postanowiłem dać kolejną szansę usłudze Instapaper, którą lata temu odrzuciłem, bo kompletnie do mnie nie przemawiała. Eliminując wahanie, wygenerowałem plik z zapisanymi artykułami z Pocketa, przeniosłem go do Instapaper i… od miesiąca nie patrzę wstecz.
Pocket czy Instapaper? Czym to się w zasadzie różni?
Wszystko to, co jeszcze dwa lata temu mnie odrzucało, dziś mogę uznać za zalety. Przez ten czas Instapaper znacząco usprawnił też działanie swojej usługi, eliminując obiektywne bolączki. Największą z nich był brak wsparcia dla wideo i fatalna obsługa umieszczanych w tekstach zdjęć - Instapaper albo usuwał je w ogóle, albo rozjeżdżały się tak, że nie można było na nie patrzeć.
Teraz te błędy nie istnieją. Obrazki osadzane w tekście prezentują się bardzo dobrze, a wideo doczekało się nawet swojej wydzielonej sekcji a’la Pocket. Co więcej, twórcy Instapaper zapewniają, że w niedalekiej przyszłości usługa położy większy nacisk na wideo.
Największą przewagą Instapaper nad Pocketem jest skupienie się na czytaniu.
Owszem, Instapaper również posiada swoją zakładkę “rekomendacji”, ale jest ona na samym dole menu i jest po prostu opcjonalnym dodatkiem. Nie stanowi centrum działania serwisu. W centrum pozostaje tekst i wszystkie opcje, które pozwalają nam dopasować czytanie do własnych preferencji. W przeciwieństwie do Pocketa, gdzie mamy do “wyboru” jedną czcionkę, której możemy zmienić co najwyżej rozmiar, w Instapaper mamy ich sześć do faktycznego wyboru. Możemy też zmienić układ tekstu, wcięcia, a nawet wybrać paginację zamiast scrollowania, jeśli tak nam odpowiada.
Do tego Instapaper wprowadził kilka miesięcy temu funkcję szybkiego czytania, z której nie spodziewałem się nigdy skorzystać, ale… okazuje się być naprawdę użyteczna. Przy okazji wymusza absolutne skupienie się na tekście.
Bardzo spodobało mi się też to, że dodając rozszerzenie Instapaper do przeglądarki w Twitterze pojawił się dodatkowy przycisk, pozwalający szybko zapisać link z tweeta do przeczytania na później. Świetne!
Pewnego przyzwyczajenia wymagał system katalogowania treści w Instapaper. W Pockecie jedyną metodą na stworzenie katalogu jest przypisanie tagu. W Instapaper zaś teksty odkładamy… do folderów. Bardzo proste, intuicyjne, chociaż chciałbym też mieć możliwość otagowania artykułu, aby łatwiej zebrać w jedno miejsce teksty o wspólnej tematyce.
Obydwie usługi dają możliwość dzielenia się ze światem albo całym tekstem, albo też wybranymi fragmentami. Za to tylko Instapaper pozwala wycinać fragmenty z tekstów i zapisywać w katalogu wewnątrz aplikacji. W każdym tekście możemy też dodać własną notatkę, co jest bardzo użyteczne jeśli chcemy wykorzystać Instapaper np. do zbierania cytatów w czasie researchu przed napisaniem artykułu, pracy naukowej, etc.
To prowadzi mnie jednak do miejsca, w którym mam z Instapaper mały zgrzyt.
Z Pocketa korzystałem bardzo intensywnie przez lata, a jednak… nigdy nie czułem potrzeby wykupienia wersji Premium, po prostu oferowała zbyt mało względem darmowej, żeby miało to sens. Za to z Instapaper jest inaczej - tutaj aby w pełni wykorzystać potencjał usługi, muszę zapłacić. Inaczej nie mogę skorzystać z szybkiego czytania, przeszukiwania tekstu, playlisty audio, a notatki ograniczone są do 5 miesięcznie.
A z drugiej strony… kiedyś Instapaper dostępny był tylko w płatnej wersji. A to, co otrzymujemy za darmo, wystarczy większości użytkowników. Ja jednak zdecyduję się najpewniej zapłacić, ze względu na jedną, dodatkową funkcję: Send to Kindle.
Instapaper umożliwia bardzo proste przesyłanie zapisanych artykułów na czytnik e-booków, jednak wymaga to wykupienia abonamentu. Tak, artykuły z Pocketa też można wysłać na Kindle’a, jednak wymaga to niemałego kombinowania, lub użycia automatyzatora takiego jak IFTTT lub Zapier (polecam świetny poradnik Mateusza Nowaka dla korzystających z Pocketa i Kindle’a).
Jeszcze jedna wada Instapaper? Brak aplikacji desktopowych.
Długo się zastanawiałem, czy jest to wada, czy też nie. Pocket może i ma swojego klienta na OS X, ale dawno nie był on już aktualizowany i nie działa też przesadnie stabilnie. Obydwie usługi o wiele lepiej czytać w przeglądarce. Niemniej jednak, jeśli chcemy czytać artykuły w Instapaper poza przeglądarką na komputerze osobistym, potrzebujemy do tego zewnętrznej aplikacji.
Pomimo tego… Instapaper stał się dla mnie o wiele bardziej przyjazną usługą niż Pocket. Gdybym chciał nadal przeładowywać się treścią, bez wahania wróciłbym do Pocketa, ale szukam dokładnie czegoś odwrotnego - większego skupienia na treści, czytania jakościowego, a nie ilościowego. Tutaj Instapaper wygrywa z Pocketem o kilka długości.
Odkąd w nagłym impulsie miesiąc temu przeniosłem swoją biblioteczkę z Pocketa do Instapaper, nie patrzę wstecz. Chociaż Pocket teoretycznie ma więcej opcji, rekomendacje, społeczność i tak dalej, i tak dalej… czasem bywa tak, że mniej znaczy więcej.
Instapaper to usługa, która nie pozwala nam zapomnieć, po co zapisaliśmy tekst do przeczytania na później. Nie zrobiliśmy tego po to, żeby przysypać go setką innych tekstów, przez które potem przelecimy pobieżnie wzrokiem.
Ale po to, by w wolnej chwili móc w pełni skupić się na jego treści. I jeśli chodzi o same wrażenia z czytania bez zbędnych rozpraszaczy, to Instapaper nie ma sobie równych.