REKLAMA

Kokaina, maczety i piesek Chihuahua, czyli polski reporter na tropie najsłynniejszego barona narkotykowego

Dostałem zlecenie na zrobienie wywiadu z meksykańskim baronem narkotykowym, tym całym El Chapo. Dostałem do wypełnienia dokumenty wizowe, wniosek o akredytację i jakieś formularze z ambasady. Bardzo pożałowałem, że sam wymyśliłem ten wywiad i zgłosiłem go redakcji, zamiast siedzieć cicho i oglądać w pracy Facebooka. Nie liczyłem na to, że naprawdę będą chcieli wysłać mnie do Meksyku.

Kokaina, maczety i piesek Chihuahua, czyli na tropie najsłynniejszego barona narkotykowego
REKLAMA
REKLAMA

To miał być żart. Zresztą, z początku kazali mi iść won z wycieczką do Meksyku. Dopiero kiedy o El Chapo zrobiło się znów głośno, namyślili się i wymyślili, że wsadzą mnie w samolot i puszczą samego do najbardziej bandyckiego stanu w Meksyku o romantycznej nazwie Sinaloa. I że ja się na to zgodzę. Zgodziłem się. Co miałem zrobić.

Ale zamiast na lotnisko, pojechałem do domu. Położyłem się na tapczanie i pomyślałem, że wystarczy, abym zaszył się w swej piwnicy na tydzień, a potem wyszedł z niej brudny i nieogolony i wrócił do redakcji mówiąc, że nie udało mi się zrobić wywiadu, bo zostałem po drodze napadnięty, uprowadzony, okradziony i zdradzony o świcie.

Tak też zrobiłem. Przez tydzień leżałem na tapczanie oglądając meksykańskie telenowele.

Bardzo lubię meksykańskie telenowele. Są to produkty tworzone niczym telefony na taśmach w malezyjskich fabrykach. Kręcą je tak szybko, że aktorzy nie mają czasu uczyć się tekstu. Zamiast tego mają w uszach słuchawki, przez które podają im go asystenci. No, nieważne. Obejrzałem jakieś osiemset pięćdziesiąt odcinków serialu "Światło miłości", czyli prawie całą pierwszą serię, po czym podniosłem się i pojechałem do redakcji wyjaśnić, że z wywiadu nici i jak bardzo mi jest przykro.

Mój szef nie chciał o tym słyszeć.
- Nie chcę o tym słyszeć - powiedział.
- To nie moja wina, szefie - tłumaczyłem mu. - Zostałem napadnięty w Tijuanie, uprowadzony w Chihuahua, okradziony w Acapulco i zdradzony o świcie w Monterrey.
- Nie interesuje mnie to. Musimy mieć wywiad, kurde bela, z baronem narkotyków i koniec. Wydaliśmy na twój wyjazd ponad trzy kafle. Wymyśl coś.
- Cholera jasna, szefie - rzekłem, patrząc na złotą szczękę mojego nadredaktora - wiesz, poznałem kilku gangusów w Meksyku, mogę coś o nich napisać.
- Pisz - rozkazał szef. - I nie wracaj bez tekstu w pysku. Won.

Poszedłem. Wyjąłem telefon, przejechałem kilka przystanków autobusem, kilka stacji metrem, potem wsiadłem do tramwaju, wysiadłem pod domem i już miałem gotowy artykuł.

Wysłałem go do redakcji i ułożyłem znów na tapczanie, ale nie mogłem zasnąć, bo zaraz zadzwonił mój szef.

- Karol - powiedział. - Możesz mi wyjaśnić kilka fragmentów twojego tekstu?
- Nie ma problemu - odrzekłem.
- Co to znaczy: „żeby zakumplować się z baronem narkotykowym, musiałem brać razem z nim narkotyki. Wciągałem kokainę z wielkiej maczety, którą z całą pewnością ktoś kiedyś był zabity. Upewniłem się. Ktoś zginął z tej maczety, a ja wciągałem z niej kokainę z lordem narkotykowym. W Meksyku”.
- Co jest nie tak?
- Mam wydrukować informację, że mój reporter brał narkotyki z najbardziej poszukiwanym przestępcą w Ameryce Łacińskiej?
- Tak.
- OK. A to o piesku?
- Co o piesku?
- „Po tygodniu spędzonym w posiadłości barona El Chapo na wąchaniu narkotyków, zaczęło mi się wydawać, że jestem pieskiem Chihuahua. Zacząłem żyć jak piesek Chihuahua. Wąchałem kokainę z wielkiej maczety, potem sikałem pod drzewem i jadłem kości czupakabry. W Meksyku”.
- Tak było.
- Nie wydrukuję tego. Nie możesz pisać takich rzeczy. Że wydawało ci się, że jesteś psem. Że jesz kości czupakabry.
- Czemu.
- Ani nie możesz pisać, że uprawiałeś seks z czterdziestoma siedmioma pokojówkami barona El Chapo.
- Zaczekaj chwilę, szefie - powiedziałem i połączyłem się szybko na drugiej linii z Przemysławem Pająkiem.
- Hej, Przemek - rzekłem do niego. - Ty prowadzisz taki duży serwis internetowy o nowych technologiach, co nie?
- No, prowadzę - odpowiedział.
- Ludzie piszą u ciebie o inteligentnych szczoteczkach, cybernetycznych samochodach, rzeczywistościach wirtualnych?
- No, tak. Mniej więcej o tym.
- To posłuchaj: mam dla ciebie świetny artykuł. Napisałem go jadąc na kozie przez takie małe miasteczko w okolicach Zihuatanejo.
- O, to ciekawe. Mów dalej.

REKLAMA

[Mrozinski]

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA