Jeśli Zoom.me ma świadczyć o polskiej innowacyjności na rynku tech, to… to jest bardzo przykre
PR-owy balon Mateusz Kusznierewicz nadmuchał wyjątkowo energicznie: tajemnicze zapowiedzi, wywiady z telewizjach śniadaniowych, premiera w amerykańskim stylu, niezwykle poważni partnerzy biznesowi. Tymczasem okazało się, że owym przełomowym, wybitnym i eksportowym produktem polskiego tech ma być cyfrowa ramka na zdjęcia. Powtórzę: CYFROWA RAMKA NA ZDJĘCIA!
Są w Polsce komentatorzy rynku tech, którzy nie rozumiejąc charakteru start-upowej sceny lubują się w pojazdach na temat braku innowacyjności polskiego rynku tech. Właśnie dostali potężne oręże do kultywowania swojej misji.
Z całym bowiem szacunkiem do biznesowego drygu Mateusza Kusznierewicza, który jakimś cudem przekonał do swojego pomysłu zarówno T-Mobile, GoClevera, jak i szereg najważniejszych partnerów dystrybucyjnych w naszym kraju, projekt Zoom.me zakrawa na mało wyszukany żart. Z której strony by bowiem na niego nie patrzeć, nie sposób w nim zobaczyć coś więcej niż cyfrową ramkę na zdjęcia - produkt z ubiegłej technologicznie dekady, przetestowany biznesowo przez wszystkich tych, dla których mógł stać się poważnym biznesem.
Na dodatek wrzucany na rynek dziś, gdy mobilna fotografia swoje główne media odbioru już odnalazła w smartfonach i tabletach.
Nie twierdzę, że Zoom.me się nie sprzeda.
Pewnie się sprzeda i to całkiem nieźle, bo z jednej strony będzie miał zapewnioną dystrybucję na niespotykanym dla innych polskich startupowych produktów, a to w Polsce niejednokrotnie wystarczy, a z drugiej strony sygnuje go piękny pan z telewizji (bo przecież nie sportowiec, czy ktoś widział Mateusza Kusznierewicza na arenie sportowej?) - marzenie każdej teściowej.
Ja wiem, że to właśnie do teściowej i teścia adresowany jest ten produkt. Ja wiem, że to jest taka nowoczesna ramka na zdjęcia, z aplikacją mobilną i automatyczną dystrybucją zdjęć, tyle że to wszystko już było i się nie przyjęło.
Zresztą posłużę się przykładem teściów. Swoich nawet.
Swego czasu, kilka lat temu, kupiliśmy im z Żoną właśnie cyfrową ramkę na zdjęcia - taką na pendrive’a, co to się zdjęcia na niego wrzucało, a ramka je ładnie na cyfrowym ekranie wyświetlała. Były fajne przejścia zdjęć, tryby nocne i dzienne, funkcje zegarka i budzika.
Przez kilka tygodni ramka u teściów stała w centralnym miejscu w salonie, oczywiście ciągle włączona i prezentująca zdjęcia. Potem nagle zniknęła i od tej pory nikt o niej nie pamięta. Czy teściowe przestali uwielbiać oglądać zdjęcia? Nie, oglądają je prawie codziennie - głównie na iPadzie, lecz także na smartfonach.
Podobnie będzie u tych, którzy kupią Zoom.me.
To produkt bez większej przyszłości funkcjonalnej, bo wokół jest mnóstwo sprzętów, które przy okazji robią tysiąc innych rzeczy, odpowiadając na szereg innych pobocznych potrzeb, także związanych z fotografią.
Gdyby cyfrowa ramka na zdjęcia miała jakiś większy potencjał biznesowy, to już dawno byłaby zeksplorowana przez możnych rynku technologicznego. Jest to bowiem urządzenie tak proste, nawet w powiązaniu z aplikacją mobilną i chmurą, że każdy z gigantów tech mógłby je robić przynajmniej od dziesięciu lat.
Nikt jednak nie robi.
W tym projekcie boli mnie nie sam produkt Zoom.me, lecz całe zamieszanie, które wokół niego się dzieje. Projekt Kusznierewicza już zyskał medialne, biznesowe i dystrybucyjne wsparcie, które jest na poziomie niedostępnym dla innych projektów z Polski, chociażby nowoczesnej kostki do gry Dice+, czy opaski poprawiającej sen IntelClinic. Polskich produktów znacznie bardziej innowacyjnych, o znacznie większym potencjale na rozwój niż wszystkie przyszłe inkarnacje Zoom.me, włącznie z rozmowami wideo, które ponoć są też planowane.
Boli mnie także to, że to projekt Kusznierewicza będzie odbierany na zewnątrz jako polska innowacja hardware’u tech i że ci, którzy lubują się w wyśmiewaniu polskich innowacji tech będą mogli dalej bezkarnie to robić.