Koniec uciążliwego ważenia składników i liczenia kalorii. Talerz zrobi to wszystko za nas
Bycie osobą otyłą nie jest niczym przyjemnym, wiem to z autopsji. Konieczność brania pryszniców dwa lub więcej razy dziennie, wstyd towarzyszący każdemu gryzowi Snickersa i kasjerki w Lidlu sugerujące wybranie Coca-Coli bez cukru nie są jednak najgorszym, co może spotkać przeciętnego grubasa. O wiele bardziej irytujące jest ciągłe liczenie kalorii w nadziei rychłego schudnięcia.
Każda osoba, która kiedykolwiek była na diecie, zrozumie marzenia o bezkalorycznej pizzy i czekoladzie spalającej tłuszcz. Są to jednak tylko marzenia, a brutalna rzeczywistość mówi, że jeśli spalisz więcej niż zjesz, to schudniesz. Inteligentne zegarki sprawiły, że możemy w miarę dokładnie ustalić, ile energii spaliło się nawet podczas tak prozaicznych czynności jak nocny spacer po butelkę ciemnej, pełnoziarnistej whisky.
Jednak poznanie spożytej w ciągu dnia liczby kalorii nadal jest wyjątkowo trudne. Oczywiście nie mówię tu o osobach, których menu ogranicza się do twarogu, serka wiejskiego, kurczaka i ryżu. Ktoś decydujący się na taką dietę idzie na łatwiznę. Sztuką jest schudnąć jedząc pizzę, robiąc z masła swojego najlepszego kumpla i zastępując dzienną dawkę wody taką samą ilością burbona. Sam próbuję tego trudniejszego niż typowe rozwiązania, jak na razie bez rezultatów. A przynajmniej nie takich, jakich bym sobie życzył.
Osoby z tak urozmaiconą dietą jak moja mogą mieć prawdziwe trudności z liczeniem kalorii.
W końcu ryż to ryż, wystarczy go wrzucić na wagę i odczytać z tablicy kaloryczności dawki. A jak zmierzyć kaloryczność burgera? Albo porcji zamówionej chińszczyzny? Oczywiście można starać się rozkładać potrawę na czynniki pierwsze i ważyć każdy jej element, ale pojawiają się tu dwa problemy. Po pierwsze, obawiam się, że po czymś takim posiłek nie nadawałby się do spożycia. Po drugie, podczas czegoś takiego wyglądałbym jak członek rządu szukający podsłuchu. A jak wiadomo, bycie w rządzie ostatnio jest passe. Zresztą, zrozumcie mnie, jestem blogerem technologicznym. Mój premier musi być techniczny i mieszkać w tablecie. To nic osobistego to po prostu moja praca.
Okazuje się jednak, że już niebawem problem liczenia kalorii może zostać raz na zawsze rozwiązany.
Wszystko to za sprawą nowego wynalazku firmy GE. Będzie to - jak informuje DigitalTrends - pojemnik składający się z talerza oraz pokrywki, który oszacować kaloryczność znajdującego się w nim jedzenia za pomocą mikrofal. Będzie to możliwe ponieważ tłuszcz i woda reagują na mikrofale zupełnie inaczej. Niestety, to jedyne wyjaśnienie działania bezimiennego jeszcze urządzenia. GE nie chce pochwalić się zatem, jak rozróżni białko od węglowodanów, nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych niuansach. Dlatego należy podchodzić do tego urządzenia z mniej więcej tak dużym dystansem, jak do pomysłu, że 42-centymetrowa mięsna uczta z La-Torre dobrze wpłynie na Twoją sylwetkę. Sorry, Johny, to nie tak działa.
Najważniejsze jednak jest, że jeśli pomysł GE rzeczywiście wypali, będzie to prawdziwa rewolucja w dietetyce. Liczenie kalorii stanie się prostsze niż kiedykolwiek. Nie będzie trzeba nic ważyć, zapisywać poszczególnych wyników bądź korzystać z przenośnych spektrometrów molekularnych, które potrafiły zbadać skład chemiczny jedzenia, ale nie mogły oszacować wagi poszczególnych składników. Okazywały się przez to równie użyteczne, co Android w codziennej pracy. Krótko mówiąc, wcale.
GE jak na razie ma tylko jeden, skomplikowany prototyp swojego urządzenia, ale zamierza na jego bazie stworzyć proste urządzenie obsługiwane za pomocą jednego przycisku. Niestety, nie wiadomo kiedy się pojawi, ale gdy to się stanie, wiele osób zacznie o siebie bardziej dbać, ich waga będzie spadać niczym liście w październiku, zaś Ewa Chodakowska straci połowę fanów na Facebooku.
I w sumie sam nie wiem, co mnie z tych trzech rzeczy najbardziej cieszy.
---
Zdjęcia pochodzą z Shutterstock