Dlaczego w dobie internetu społecznościowego spóźniamy się bez poczucia winy?
Gdy za dzieciaka i nastolatka umawiałam się z kimś na określoną godzinę zawsze zjawiałam się na czas. Tak samo inni - starali się nie spóźniać, a jeśli się spóźniali to kilka minut. Odwoływanie spotkań było bardzo rzadkie. Jeśli ktoś się spóźniał, to po prostu wkurzał drugą osobę. Dziś pisze na Messengerze, że korek czy inne cholerstwo albo wysyła swoją lokalizację Glympsem i spóźnia się bez poczucia winy. Nowoczesne poczucie czasu ewoluuje. A może brak poczucia czasu?
Czasy, gdy telefony miało się tylko w domu minęły. Pewnie dzisiejsi nastolatkowie, czy nawet dwudziestolatkowie nie pamiętają tych czasów, warto więc może je przypomnieć.
Gdy chciało się umówić ze znajomym, trzeba było zadzwonić z telefonu domowego albo z budki (to takie zapomniane miejsca z dziwnymi słuchawkami w środku) i liczyć na to, że zastanie się go w domu. Wbrew temu co pokazują amerykańskie filmy sprzed lat, w Polsce mało kto używał automatycznych sekretarek, więc nie dało się zostawić wiadomości jeśli nikt nie podniósł słuchawki.
Gdy trafiło się na znajomego pod telefonem i umówiło na daną godzinę, trzeba było o danej godzinie się zjawić. Widzę sama, jak dziś to wszystko się rozgrywa. Spóźniasz się? Napiszesz SMS-a, zadzwonisz czy nawet napiszesz na czacie Facebooka czy innym WhatsAppie. Nieistotne, że jest już dokładna godzina, o której miałeś się stawić. Przecież informujesz, że jeszcze 10 minut, że jesteś dokładnie w tym miejscu, więc wszystko w porządku, prawda?
Mnie osobiście to wkurza.
Co jeśli nie miałabym przy sobie telefonu albo miała wyciszony? Czy jeśli osoba, z którą mam się spotkać spóźnia się, to mam próbować się do niej dobijać, choć okazuje mi brak szacunku?
Ta zmiana poczucia czasu jest znamienna dla czasów technologicznych, ale poczucie czasu przecież ewoluowało od dawna. Kiedyś chodzono spać z kurami i wstawano o świcie, a gdy umawiano się to na świt, południe czy jak w kościele dzwony zabiją. Potem zaczęliśmy używać zegarków, kieszonkowych, na rękę, a dziś każdy ma zegarek w swoim telefonie.
Dzięki albo przez technologie zmienia się także rozkład tego, co robimy w ciągu dnia. Coraz więcej czasu poświęcamy na kompletnie nieznane jeszcze niedawno rzeczy.
Przeciętny użytkownik Facebooka spędza na portalu ponad piętnaście i pół godziny miesięcznie. Przeciętny Brytyjczyk spędza przed telewizorem prawie 130 godzin, Włoch 143 godziny a Amerykanin 185 godzin. W sieci na PC Brytyjczyk spędza 29 godzin, Włoch 18 godzin, Amerykanin 27 godzin. Za to gapiąc się w urządzenia mobilne Brytyjczyk spędza 42 godziny, Włoch 37 a Amerykanin 37 godzin miesięcznie, z czego wszyscy średnio po 80% czasu spędzają w aplikacjach mobilnych.
Na media wizualno-tekstowe przeznaczamy około 8 pełnych dób w miesiącu. Ponad tydzień bez przerwy na bierne gapienie się w telewizor lub robienie wielu internetowych spraw: czatowanie, podglądanie innych na fejsie, czytanie Pudla, sprawdzanie maili i oglądanie filmików na YouTube.
Spędzamy czas na wchodzeniu w dyskusje, wpisywanie buziaków pod zdjęciami znajomych na fejsie czy wylewanie frustracji w komentarzach na pierwszych lepszych portalach pod przepisanymi newsami.
Wydaje się więc, że mamy naprawdę mnóstwo czasu, a coraz częściej spóźniamy się w rzeczywistości i wysyłamy wiadomości (albo i nie) o tym, że dotrzemy za kwadrans.
Czegoś tu nie rozumiem.
* Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock.