Dlaczego startupy umierają?
Bum na startupy przeminął. Nareszcie. Teraz startupy albo umierają, albo przemieniają się w prawdziwy biznes. Gdy młode firmy zaczynają zarabiać, wtedy wszystko jest ok, ale w większej liczbie przypadków, startupy zazwyczaj umierają. Dzieje się tak z kilku istotnych powodów. Jakich?
Po pierwsze. Problemy miłosne.
Podjęcie współpracy z kimkolwiek przy wdrażaniu każdego młodego projektu jest jak małżeństwo. Każdy z nowych przedsiębiorców szybko zorientuje się, iż w momencie uruchomienia biznesu nasz partner w interesie stanie się najważniejszą osobą w naszym życiu. Będzie tak niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie.
Jeśli będzie stanowiło to dla nas problem, cóż, musimy próbować znaleźć wspólny język. Jeżeli się to nie uda, przyszłość naszego projektu jest praktycznie przesądzona. Rozwód bliski.
Podstawową sprawą przed rozpoczęciem wspólnych interesów jest dokładne poznanie siebie nawzajem i określenie relacji pomiędzy współpracownikami. W przyszłości będzie to rzutowało na powodzenie dalszego działania.
Po drugie. Brak planu B.
Duża liczba nowych projektów uruchamiana jest bez przemyślenia tego, co będzie, gdy nie uda się za pierwszym razem. Idziemy w rynek ze swoim produktem przekonani, że klienci go pragną i będą zabijać się o to, kto pierwszy będzie mógł z niego skorzystać. Od początku dążymy do pozyskania funduszy na rozwój poprzez dotacje, fundusze zalążkowe, etc. Często udaje się pozyskać pieniądze, ale co jeśli to nie wystarczy? Co jeśli przepalimy całą gotówkę i zostaniemy na rynku z produktem, którego nikt nie chce?
W większości przypadków projekt umrze śmiercią naturalną, albo... zostanie sprzedany na Allegro. Już od samego początku działalności musimy myśleć o tym co będzie gdy...:
- nasz partner wystawi nas do wiatru
- nie zdobędziemy wystarczającej liczby klientów
- nie znajdziemy odpowiedniego sposobu na zarabianie pieniędzy
- nie pozyskamy inwestora
- skończą się nam pieniądze
Wielu twórców aplikacji myśli, że od początku będą wypłacać sobie pensje zdecydowanie wyższe niż średnia krajowa. Myślą, że klienci będą walić do nich drzwiami i oknami. Wydaje im się, że pieniądze od inwestora są lekiem na całe zło i z pewnością wpłyną pozytywnie na ich przyszłość.
No niestety, tak to nie działa. Tworząc własną firmę, produkt czy kreując nową usługę nie możemy realizować niczego na pół gwizdka. Jeżeli pracujemy na etacie, to albo rzucamy etat i działamy nad nowym projektem, albo po prostu siadamy i męczymy się na etacie.
Jeśli nie jesteśmy przygotowani na plan B i nastawieni na taką ewentualność, w której będziemy musieli zmienić plan działania o 180 stopni to niestety - narażamy się na spore problemy w przyszłości. Niezależnie od tego jak mocno będziemy się starali, nie mamy najmniejszych szans na przetrwanie.
A, i jeszcze jedno. Nie ma czegoś takiego jak nowa/młoda firma, która zarabia tydzień po starcie. Po prostu nie ma.
Po trzecie. Traktowanie Startupu jako kolejnego kroku w karierze.
Może to zabrzmieć nieco zbyt dumnie ale startup jest pracą naszego życia. Jeżeli chcemy odnieść sukces musimy traktować go jako projekt na kilka lub nawet kilkanaście kolejnych lat. Pierwsze 3 lata to z reguły podrywanie naszego projektu z ziemi, budowanie podstaw i fundamentów. Budowanie kultury naszego zespołu oraz funkcjonalności naszego produktu.
Kolejne 3 lata to zwiększanie siły naszej marki na danym rynku oraz zwiększenie skali naszego biznesu. Kolejne lata mogą, zależnie od podejmowanych decyzji i okoliczności, doprowadzić do kilkudziesięciu scenariuszy.
Możemy stać się szybko rozrastającym się biznesem pełnym ambicji i potencjału. Możemy popaść w stagnację, jednak cały czas będąc opłacalnym przedsięwzięciem. Możemy również skończyć jako firma, która w wyniku ewolucji rynku skończy z wielkimi problemami i z pozycji lidera spadnie na pozycję obrońcy swojego dorobku.
Jednakże cały czas będzie to nasz projekt. Czy dalej będzie Wam zależało na rozwijaniu swojego pomysłu po 10 latach od debiutu, niezależnie od tego, jaka będzie jego sytuacja? Jeśli tak, to prawdopodobnie posiadacie to czego potrzeba.
Jeśli jednak traktujemy startup jako „krok w naszej karierze”, dzięki któremu wstąpimy do środowiska startupowców i skończymy jako podrzędny kierownik innego projektu finansowanego z funduszu Venture Capital, cóż, wtedy z pewnością nasz teraźniejszy projekt nie ma sensu i padnie jak sarna po strzale ze strzelby. Padnie ponieważ zdamy sobie sprawę, że był to jedynie element naszej kariery i tak naprawdę nigdy nie postawiliśmy sobie go na pierwszym miejscu.
Owszem jest to jakieś rozwiązanie, ale jeżeli chcecie robić własny biznes to jest to rozwiązanie na krótką metę.
Po czwarte. Odrzucenie zmiany oryginalnego projektu.
Oczywiście dobrze jest kiedy twórca startupu ma pewnego rodzaju “obsesję” na punkcie swojego projektu. Jednakże w tym przypadku bardzo ważna jest również elastyczność i umiejętność dostosowywania się do zaistniałych okoliczności. Proces zmian jest całkowicie normalny. Zdecydowana większość startupów zmienia swoje pomysły i realizacje co najmniej kilka razy, w szczególności na wczesnych etapach rozwoju. Zdecydowane stawianie na swoim jest dobre, ale może też stanowić problem - powodować stratę czasu i doprowadzić do całkowitego zdewastowania pierwotnych założeń.
Startup to eksperyment. W trakcie jego budowania musimy znaleźć produkt, który spełni zachcianki różnych grup ludzi, rynku, klientów. W przeciągu kilku lat musimy mieć taki poziom motywacji, by pasją do naszego projektu angażować kolejne osoby. Musimy wypróbować tyle pomysłów ile będzie niezbędne do znalezienia tego, który będzie odpowiedni. To wymaga poświęceń. Czasem trzeba porzucić pierwotną wizję na realizację naszego pomysłu, po to by po jakimś czasie wreszcie wypłynąć na szerokie wody.
Po piąte. Zbyt szybki wzrost.
Dynamiczny wzrost zarówno liczby użytkowników, klientów, jak i środków finansowych może doprowadzić do sytuacji, w której zaczynamy myśleć o naszej firmie jak o wielkiej firmie, czy nawet korporacji. Tego rodzaju zjawisko świetnie opisane jest w książce twórcy Starbucksa Howarda Shultza, której lekturę polecam.
Szybki wzrost może zabić startup w kilka oczywistych sposobów, mniej jak i bardziej gwałtownych, zarówno dramatycznie jak i w bardziej kulturalnie. Im bardziej nasza firma wydaje się nam być czymś wielkim, tym wolniej reagujemy i myślimy, a więcej wydajemy i zużywamy. Zwalniamy tempo czując się pewnymi siebie. Teoretycznie jest to oczywiste, jednakże argument ten jest zazwyczaj mocno lekceważony.
W przypadku zatrudniania kolejnego pracownika musimy być pewni co do dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest pewność co do tego, że mamy dla tego właśnie wybranego pracownika konkretną lukę do zapełnienia. Drugą jest weryfikacja, czy dany pracownik rzeczywiście jest warty dodawania go do zespołu i jakie wartości wniesie dla samej firmy. Wielu pracowników po prostu nie daje swoim pracodawcom niczego.
Rozważmy również to, czy w momencie, gdy nasza firma zbudowana jest z 3 pracowników (schemat dwóch właścicieli / pomysłodawców oraz jeden pracownik) jej struktura jest odpowiednia. W takim wypadku pracownik stanowi 33% partnerstwa, jeśli chodzi o budowanie produktu oferowanego przez naszą firmę oraz całej jej kultury i struktury (mowa tutaj oczywiście o strukturze wpływu indywidualnej jednostki jaki ma na całościowy wizerunek firmy).
Zatrudnienie kolejnego pracownika automatycznie redukuje „wartość” pierwszego zatrudnionego o 25 %. Analogicznie, zatrudnienie 10 ludzi obniża indywidualną stawkę każdego z nich do 10 procent. Biorąc pod uwagę ten czynnik można stwierdzić, że zatrudnianie kolejnych może (ale nie musi) obniżyć morale pozostałych poprzez obniżenie ich wartości. Pierwsi zatrudnieni będą zdawali sobie sprawę, że ich „wpływ” na działanie i funkcjonowanie firmy jest zdecydowanie mniejszy, a to może podciąć im skrzydła.
Wbrew pozorom upadek dużej firmy może być dużo łatwiejszy. Jest to związane bardziej indywidualnym poczuciem porażki w przypadki kłopotów firmy zdecydowanie mniejszej. Ludzie bardzo często nie zdają sobie z tego sprawy gdy wszystko idzie po ich myśli. Potem w przypadku problemów są zazwyczaj w dużym szoku.
Jak powiadają sukces ma wielu ojców – porażka jest zawsze sierotą.
Pozostaje pytanie - jak przetrwać.
Każdy rynek jest niczym pole minowe. Studiowanie niepowodzeń na różne sposoby może być wyznacznikiem i podpowiedzią dla wszystkich przedsiębiorców. Może być swoistą mapą, która umożliwi przejście przez to pole, dlatego też jedyną twardą radą, którą mogę zasugerować jest bycie nieustępliwym.
Aby przetrwać należy cały czas dążyć do rozwoju. Nie wydaje mi się, żeby poszczególne projekty odnosiły sukces ze względu na bystrzejszy personel, lepsze pomysły czy też lepsze zrozumienie trendów panujących na rynku. Z pewnością te rzeczy pomagają ale nie są najważniejsze.
Podstawowa kwestia to walczyć o swoje i nie poddawać się.