RIM, niczym Feniks, powstaje z popiołów
Pisanie o upadku BlackBerry stało się modne. Nie bezpodstawnie: w kanadyjskiej spółce dzieje się, delikatnie rzecz ujmując, bardzo źle. Podobnie jak Nokia, Research in Motion przespał iPhone’a i teraz chce nadrobić zaległości. Zdaniem wielu, na to już za późno. Ale inwestorzy zaczynają wierzyć.
BlackBerry nigdy nie był liderem branży, ale zawsze miał ciepłą, ugruntowaną pozycję. Smartfony tej marki to ulubieńcy profesjonalistów, biznesmenów, którzy w nosie mieli tapetki, obrazkowe SMS-y, a których interesował smartfon jako koń roboczy. RIM coś takiego stworzył: urządzenia bardzo stabilne i bardzo solidne, z najprawdopodobniej najwygodniejszą klawiaturą QWERTY jaką kiedykolwiek wymyślono dla smartfonu i usługami typu BIS czy BBM, które zamieniały telefon we wspaniałe urządzenie do komunikacji tekstowej.
Potem nadszedł iPhone i wszystko się zmieniło. Apple pokazał, jak należy robić interfejs dotykowy tak, by nie tylko był równie wydajny, co fizyczna klawiatura, ale też w wielu względach go przewyższający. Dorzućmy do tego magię Nadgryzionego Jabłka i coraz więcej menadżerów i dyrektorów zamiast BlackBerry chce mieć iPhone’a. Sytuacja ta się zmieniła dopiero później… niestety, nie dla RIM. „Równą” walkę z Apple nawiązał Samsung.
RIM wziął się ostro do roboty. Zaczął intensywnie promować swój sklep z aplikacjami AppWorld, na bieżąco zaczął aktualizować BlackBerry OS, tak jak Nokia swojego Symbiana. Nie pomogło: popularność BlackBerry wciąż leci na łeb, na szyję. Tu potrzeba rewolucji. RIM ma taką w zanadrzu, tyle że przekłada ją z półrocza na półrocze. Ową rewolucją jest BlackBerry OS 10 i zupełnie nowe smartfony. Mieliśmy je mieć już dawno temu. A tymczasem premiera, tym razem, „już na pewno bez opóźnień”, przewidziana jest na pierwszą połowę przyszłego roku. Grubo po premierze nowych iPhone’ów i smartfonów z Windows Phone.
Tyle że konsumenci ku zdumieniu wszystkich, odnoszę wrażenie że nawet samego RIM-u, zaczęli się na nowo interesować BlackBerry. Wyniki finansowe wyglądają kiepsko, tu nie ma się co czarować, ale jest dużo lepiej, niż ktokolwiek myślał. Inwestorzy zareagowali: wartość akcji Research in Motion wzrosła o ponad pięć procent.
Dochód RIM wyniósł 2,9 miliarda dolarów, co spowodowało stratę 27 centów na akcję. Inwestorzy spodziewali się 2,5 miliarda dolarów i straty 46 centów na akcję. RIM wydaje się hamować swój upadek i to bez pomocy BlackBerry OS 10. Ten ma dopiero nadejść. Nie czarujmy się jednak: wartość akcji w 2008 roku wynosiła 150 dolarów, obecnie wynosi ona poniżej 10 dolarów.
RIM-owi pomogło kilka czynników. Po pierwsze, bardzo dobra prasa na temat BlackBerry OS 10. Sam miałem przyjemność pobawić się prototypem telefonu z tym systemem, i tak jak nie mam pojęcia, czy to telefon dla mnie, tak możliwości techniczne połączone z niesamowitą wygodą korzystania z zaawansowanych funkcji zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie. Nie dziwię się więc powszechnemu entuzjazmowi. Ostrożnemu, ale na pewno daje to nadzieje na przyszłość. Niestety, reszta nie wróży dobrze.
Research in Motion w ostatnim kwartale fiskalnym zastosował kilka sztuczek na rynku amerykańskim. Organizowane były korzystne promocje i programy lojalnościowe, co wywołało przychylność konsumentów. To metoda, która znacznie zmniejsza dochody i nie może być ciągle stosowana.
Sytuacja się więc ostatecznie nie zmienia: cała nadzieja w urządzeniach z BlackBerry OS 10. RIM zatkał palcami kilka dziur, co pozwala z nadzieją patrzeć na nowego dyrektora generalnego koncernu. Ostatecznie jednak to same produkty będą musiały się obronić. Mają szansę: są inne niż produkty konkurencji, świeże i dobrze się kojarzą. Ale z drugiej strony… Nokia może powiedzieć to samo o linii Lumia…
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.