Kubeł zimnej wody na bezkrytycznych entuzjastów mediów społecznościowych
Kubeł zimnej wody na bezkrytycznych entuzjastów mediów społecznościowych. W USA, najbardziej rozwiniętym rynku internetowym świata, tylko 9 proc. użytkowników dociera do newsów za pośrednictwem Facebooka i Twiittera. Największe strumienie konsumentów online generują wciąż wyszukiwarki i strony internetowe.
„Social” i „społeczności” to najważniejsze, oprócz „smartfona” i „tabletu” słowa w branży technologicznej ostatnich lat. „Społeczność” jest kołem zamachowym napędzającym zbliżający się giełdowy debiut Facebooka, który będzie najważniejszym IPO na Wall Street w tym roku. Jedną z podstaw przekonania rynków, inwestorów i użytkowników o rosnącym, niemal nieskończonym potencjalne Facebooka ma być trend, polegający na przenoszeniu do społeczności coraz to nowych treści do społeczności. „Social” ma być miejscem, w którym znajdujemy oferty handlowe, spersonalizowane reklamy, interesujące nas aplikacje, rozrywkę i newsy. Założenie jest takie, że sieć znajomych działa jak najlepszy, najbardziej zaufany filtr, który dopuszcza do nas tylko najbardziej wartościowe informacje, a rekomendacja od przyjaciela, jest 100 razy bardziej wartościowa i wiarygodna od najlepszej reklamy.
Ten model zrobił na mnie wrażenie jakieś dwa lata temu, kiedy czytałem „The Facebook Effect” Davida Kirpatricka. Mark Zuckerberg wykładał w niej podstawy swojego pomysłu na biznes, a ja nie miałem wątpliwości, że twórca Facebooka jest geniuszem. Dziś, w czasie gdy Facebook zapełnia się automatycznie generowanymi powiadomieniami, nie jestem już przekonany o sile rekomendacji od znajomych. Po prostu, z powiadomienia o tym, że znajomy Jasiu przeczytał np. artykuł w aplikacji „The Guardian” niewiele dla mnie wynika. Nie wiem, czy artykuł był ciekawy, oryginalny, czy też stanowił zbitek głupot wygenerowanych przez farmę kontentu. Ok, odkładam jednak na bok własny sceptycyzm i uprzedzenia.
W USA pojawił się arcyciekawy raport z badań przeprowadzonych w ramach Project for Excellence in Journalism w Pew Research Center. Wynika z niego, że tylko tylko 9 proc. dorosłych Amerykanów często dociera do newsów za pośrednictwem Facebooka i Twittera. To niezwykle mało w porównaniu ze strumieniem konsumentów docierających do newsów za pośrednictwem stron internetowych. Jest ich aż 36 proc. (warto w tym kontekście zastanowić się, co zostało z tezy „The Web is Dead” Chrisa Andersona z „Wired” http://www.wired.com/magazine/2010/08/ff_webrip/all/1). Kolejna duża część konsumentów newsów znajduje je za pośrednictwem wyszukiwarek (32 proc.). Resztę zgarniają agregatory, typu Google News i inne.
Raport Pew Reserach musiał poruszyć ważny problem mediów internetowych. Zadziwiające, jak zareagował na niego All Things Digital, technologiczny serwis dziennika Wall Street Journal. Jego twórcy bez entuzjazmu przyznali, że także u nich nie jest różowo pod względem generowania ruchu za pomocą mediów społecznościowych. W przypadku „ATD” za ich pośrednictwem (głównie Twittera) do kontentu dociera tylko 15 proc. konsumentów, mimo że mówimy o jednym z najpopularniejszych serwisów technologicznych w USA, gdzie pisuje taka ikona branży jak Walt Mossberg. Weźmy jeszcze pod uwagę, jak bardzo popularny jest Twitter w USA (korzysta z niego np. 87 proc. gwiazd, które łapią się do top 100 listy Billboardu, czy 85 proc. Senatorów), i widzimy, że opowieści o wiodącej roli serwisów społecznościowych w konsumowaniu wszelkiego typu zawartości mogą co najmniej wymagać weryfikacji. Podobnie budżety marketingowe i PR-owe przeznaczane na media społecznościowe, w szczególności na mniej rozwiniętych rynkach internetowych, jak choćby Polska.
Studzące zapał dane nie dotyczą zresztą tylko społeczności. Z innego raportu Pew Research, „State of The News Media” wynika, że spośród użytkowników, którzy czytają newsy za pośrednictwem komputera, tylko 34 proc. robi to także na smartfonie, a zaledwie 17 proc. na tablecie. Znów, dane dotyczą tylko USA, a wskaźniki dla Polski z pewnością trzeba zweryfikować w dół. Materiał do przemyśleń dla domów mediowych i entuzjastów tabletów takich jak Grzegorz Hajdarowicz, wydawca „Przekroju” i „Rzeczpospolitej”. Choć jemu i bez danych z Pew Research entuzjazm zdaje się spadać (https://spidersweb.pl/2012/03/sladu-nie-ma-po-rewolucji-przekroju-rok-temu.html).